- Historia i społeczeństwo
- Kultura
- Nauka
- Rozmowy
-
AUTORZY
- Jakub Bobrzyński
- Elżbieta Bohomolec
- Krystyna Geller
- Zbigniew Kossowski
- Anna Mączyńska-Adamczyk
- Agnieszka Makowiecka-Pastusiak
- Maciej Musiał
- Małgorzata Ojrzyńska
- Olga Pilinow
- Bartosz M. Puk
- Halina Pułaska-Borowicz
-
„Milczenie jest prawdziwą zbrodnią” – Głos psychoterapeuty w sprawach obywatelskich (2018)Pierwodruk w „Psychoterapii” nr 1 (188) 2019,
s. 5-17. Publikacja za zgodą Redakcji.„Nie chcemy przyznać, że tak naprawdę nasze ja zawsze kształtowało się w opozycji do innego – Murzyna, Żyda, Araba, obcego, którego wprawdzie zinterioryzowaliśmy, ale w sposób regresywny; że w gruncie rzeczy składamy się z różnych zapożyczeń od obcych podmiotów i w związku z tym zawsze byliśmy istotami granicznymi – tego właśnie wielu ludzi nie chce dziś przyznać.”
Achille Mbembe, Polityka Wrogości
Wprowadzenie: psychoterapeuta jako obywatel
Aktualna sytuacja społeczno-polityczna w Polsce stawia nas przed trudną koniecznością zadawania sobie pytań o granice naszego zaangażowania politycznego. Szczególnie niełatwo jest wypowiadać się w sprawach obywatelskich aktualnie, kiedy przestrzeń publicznej debaty wydaje się być z góry ustanowiona (Rothberg, 2006/2012), przy czym debata ta przybiera coraz bardziej biegunowy charakter; słyszalne są jedynie skrajne stanowiska. Zabierając głos w jakiejkolwiek wspólnej sprawie, podmiot – czy tego chce czy nie – sytuuje się po którejś ze stron konfliktu. Niełatwo jest w tej sytuacji mówić własnym głosem. Co więcej, psychoterapeuta – publicznie zabierając głos w sprawach politycznych – może mieć szczególne wątpliwości; neutralność stanowi zasadniczy element postawy terapeutycznej, bez którego swobodna komunikacja między terapeutą a pacjentem w gabinecie byłaby utrudniona. Zwłaszcza publiczne wypowiedzi terapeutów jako grupy profesjonalnej mogą być odczytywane w sposób niejednoznaczny. Takie deklaracje są nieuchronnie uwikłane w złożone historyczne konotacje, z jakimi wiąże się dyskurs medyczny, stanowiący – jak dowodził Foucault (1963/1999) – przykład języka „wiedzy pozytywnej”, roszczącego sobie prawo do ustanawiania obiektywnej prawdy, przez co deklaracje takie narażają się na sprzeciw wobec tego rodzaju „dydaktyki społecznej” (Dobrosielski, 2017). Z drugiej strony, jak pisała w 1987 roku Hanna Segal w tekście pt. „Milczenie jest prawdziwą zbrodnią” (1987/2005), w pewnych sytuacjach zachowywanie milczenia w imię neutralności może stanowić dla nas tarczę zaprzeczenia. Według Segal, psychoanalitycy, doświadczający tych samych co wszyscy destrukcyjnych i autodestrukcyjnych popędów, powinni zaglądać w głąb siebie i próbować zrozumieć otaczającą ich trudną rzeczywistość, mimo tendencji do odwracania się od niej.
Wydaje się, że wyjściem z tego dylematu może być zabranie głosu z pozycji osobistej, nie pomijając jednocześnie faktu, że wypowiedź na tematy społeczne zawsze wiąże się z zajęciem jakiegoś stanowiska politycznego, przynajmniej w takim znaczeniu, że za naszymi słowami zawsze stoją jakieś założenia na temat tego, jaki charakter według nas powinna mieć wspólnota polityczna. Moje przekonanie odnośnie zabierania głosu w sprawach społecznych wzmacniają argumenty Hannah Arendt (1961/2011), która analizowała pojęcie wolności w znaczeniu, jakie nadała mu starożytna kultura polityczna, gdzie prawdziwą wolność można realizować jedynie w przestrzeni publicznej. Taka przestrzeń publiczna rozumiana może być jako zewnętrzna arena naszego spontanicznego działania, w przeciwieństwie do przestrzeni wewnętrznej, w której nowożytna myśl zachodnia zamknęła wolność. Nowożytne rozumienie wolności jako przejawu indywidualnej woli wywołuje – w myśl doktryny liberalnej – konieczność bronienia jej przed roszczeniami wspólnoty. Arendt mówi jednak o wolności, której efektem jest współtworzenie nowego rodzaju wspólnoty politycznej. Podobna myśl przyświecała Jürgenowi Habermasowi, kiedy pisał on o demokracji partycypacyjnej (deliberatywnej), której kluczowym, konstytutywnym elementem jest właśnie uczestnictwo w debacie 1 .
Polska „obsesja niewinności”
W tym artykule chciałbym odnieść się w szczególności do kwestii dotyczących pracy pamięci zbiorowej, z perspektywy zarówno obserwatora, jak i uczestnika. Bezpośrednim impulsem do napisania tego tekstu było wprowadzenie w styczniu 2018 roku nowelizacji tzw. Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, w której zasadnicze zapisy dotyczą „ochrony dobrego imienia narodu polskiego” (Dz. U. 2018 poz. 369). Realizowanie tej ustawy miało się wiązać z karaniem (grzywną lub pozbawieniem wolności) wszystkich tych, którzy „przypisują narodowi polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę zbrodnie” 2 . Pół roku później – pod wpływem wyraźnej międzynarodowej presji politycznej – najbardziej kontrowersyjne zapisy tej ustawy zostały uchylone. Trudno jednak uznać tę polityczną próbę nakładania cenzury na swobodną dyskusję na temat naszej przeszłości za zjawisko incydentalne oraz że tendencja istniejąca w naszej świadomości społecznej, której ta próba była wyrazem, zniknęła wraz z cofnięciem tego kontrowersyjnego prawa. Jednocześnie – zdaje się, że wbrew intencjom ustawodawców – kwestia biernego bądź czynnego udziału Polaków w zbrodniach popełnionych na mniejszościach narodowych w czasie II wojny światowej, rozbudziła na nowo pytania dotyczące naszego tak zwanego „rozliczenia się z przeszłością”, a także dotyczące zjawiska, które czasem nazywane jest polską „obsesją niewinności”. To co wydawało się jednak szczególnie rażące w przebiegu dyskusji nad tą ustawą – oprócz otwarcie antysemickich wypowiedzi – to podkreślanie w ramach krytyki działań polityków przede wszystkim szkodliwego efektu tych działań dla wizerunku Polski za granicą 3 . Nie chodzi o to, że wizerunek naszego kraju za granicą nie ma znaczenia, nie wydaje się jednak, że w kontekście tego problemu jest to sprawa pierwszoplanowa. Dużo bardziej niepokojącym zjawiskiem wydaje się być coraz bardziej kurcząca się przestrzeń, w której może być miejsce dla różnych punktów widzenia na temat zarówno osobistej, jak i zbiorowej przeszłości.
Z perspektywy psychoterapeuty, kwestia relacji z własną przeszłością ma szczególne znaczenie, jest to wszakże zasadnicza treść codziennej pracy terapeutycznej. Sprawa pamięci kolektywnej ma oczywiście także wymiar osobisty, ponieważ chodzi tutaj o „naszą” przeszłość. Pamięć własnej przeszłości w ujęciu psychologii indywidualnej ma istotne znaczenie w formowaniu się tożsamości, wyparte z pamięci istotne elementy tej przeszłości mogą przyczyniać się do zakłócenia procesów rozwoju tożsamości. Tożsamość rozumiem tutaj nie w znaczeniu statycznym, niezmiennym, ale raczej jako nieustający wielowymiarowy proces, podlegający ciągłemu renegocjowaniu, nie tylko w jego aspektach indywidualnych, ale także kolektywnych.
Zanim przejdę do rozważań na temat tożsamości kolektywnej, należy jeszcze tu wyjaśnić, że jako niekwestionowalne traktuję takie fakty społeczne i historyczne, jak powszechnie występujący w Polsce antysemityzm czy też uwikłanie Polaków w Zagładę Żydów polskich, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. „obrzeża Zagłady”, czyli powszechnie obecnie znane (czy raczej dostępne publicznej świadomości) złożone wydarzenia związane z kontaktami zagrożonej śmiercią populacji żydowskiej z lokalną społecznością polską (zarówno na wsi, jak i w miastach) w czasie II wojny światowej 4 .
Przebieg debaty dotyczącej tych wydarzeń, ogniskującej się przede wszystkim wokół osoby Jana Tomasza Grossa, analizuje Paweł Dobrosielski w książce pt.
„Spory o Grossa. Polskie problemy z pamięcią o Żydach” (2017), gdzie wskazuje na różne strategie dyskursywne mające unieważnić tezy o udziale Polaków w Holokauście. Jedną z takich strategii – oprócz wielu innych wymierzonych w samego Grossa – jest tzw. „eksterioryzacja zła”, czyli przesuwanie winy na pojedyncze osoby, którym przypisywane są następnie etykiety dehumanizujące. Tego rodzaju praktyka, którą Dobrosielski nazywa także „wewnętrzną orientalizacją społeczną” opiera się na logice, zgodnie z którą „popełnienie zbrodni skazuje sprawcę na margines”, dzięki czemu „wszelka zbrodnia może być unieważniona za pomocą wykluczającego gestu retorycznego”, co pozwala jednocześnie „zachować spójność i niewinność danego ciała zbiorowego” (Dobrosielski, 2017, s. 92), przy czym dotyczy to nie tylko zbiorowości, jaką są wszyscy Polacy, ale także rozmaitych grup społecznych, m.in. inteligencji, czy też mieszkańców miast, którzy chętnie przesuwali dotąd winę za te zbrodnie na ludność wiejską (w tym kontekście zła sława Jedwabnego może być rozumiana jako wyraz mechanizmu poszukiwania kozła ofiarnego, w myśl przekonania: „wieś to Jedwabne, miasto to Żegota” (Tokarska-Bakir, 2011)). Jak pisała Joanna Tokarska-Bakir, chłopstwu przypisuje się rolę „czarnego luda w polskiej historii najnowszej”, mimo iż „tzw. chłopski światopogląd, szczególnie w partiach, które dotyczą tego, co wolno było robić Żydom, rzadko był własnym wynalazkiem chłopstwa. Bez przyzwolenia klas wyższych – duchowieństwa, ziemiaństwa, nauczycieli i elit urzędniczych – chłopstwo, jako grupa podporządkowana, <> przeciw Żydom”. Pamięć indywidualna o Żydach polskich
Wspomniane przeze mnie zjawiska, mające wymiar społeczny, są obecnie przedmiotem rosnącej liczby publikacji, nie tylko historyków, ale także socjologów i antropologów 5 . Kwestią, którą chcę tutaj rozwinąć jest pytanie, dlaczego pamięć o Żydach polskich oraz pamięć ich Zagłady jest w takim stopniu wypierana ze świadomości nie tylko społecznej, ale także indywidualnej. Wydaje się, że pamięć o Żydach w Polsce ma szczególny charakter dlatego, że jest to pamięć, której istotne elementy są nieobecne w bezpośrednich przekazach międzypokoleniowych i które – powracając w zapośredniczonym przez media dyskursie publicznym – zostają ,,doczepione” tworząc swego rodzaju „protezę pamięci” (Landsberg, 2003), która nie wpisuje się w sposób naturalny w narrację kształtującą naszą tożsamość. Według Alison Landsberg, media takie jak film pozwalają współcześnie na bardziej osobisty dostęp do treści pamięci zdarzeń, których samemu się nie przeżyło. Jak zauważa Dobrosielski, istnieje jednak także ryzyko, że taka proteza pamięci może być przyjmowana jako własna w sposób bezkrytyczny, bądź odrzucana na drodze gwałtownego zaprzeczenia.
Żeby uniknąć pułapki uogólniania, pozwolę sobie przytoczyć przykład własnej pracy pamięci związanej z historią Żydów polskich. Moja osobista pamięć o nich zapośredniczona jest przez osobę mojego dziadka, który zmarł, kiedy miałem 10 lat. Zanim odszedł, miałem jednak z nim bliski, emocjonalny kontakt i mam do dzisiaj żywe wspomnienia jego przedwojennych opowieści, których bohaterami często byli Żydzi. Postawę mojego dziadka określiłbym jako filosemicką: darzył on Żydów szczególnym rodzajem uznania i szacunku, w jego opowieściach było też dużo humoru. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że w jego narracji była znacząca luka, równoległa do pustki, która zieje w polskich miastach i miasteczkach po nieobecnych polskich Żydach. Nie pamiętam, żeby wspomniał on kiedykolwiek o tym, co się stało z polskimi Żydami (a być może ja nie byłem wtedy dostatecznie dojrzały, żeby o to zapytać). Oczywiście można zadać sobie pytanie, ile lat powinno mieć dziecko, żeby można było mu opowiadać o Zagładzie, w jaki sposób o tym opowiadać? Podobny dylemat towarzyszy mi w rozmowach z moimi własnymi dziećmi. Nie wydaje mi się jednak, że chodziło jedynie o to, że wówczas nie dorosłem jeszcze do takich opowieści, bo w bezpośredniej pamięci mojej matki istnieje podobna luka na ten temat. Kiedyś zapytałem ją, czy rozmawiała ze swoim ojcem, moim dziadkiem, o tym, co się stało z Żydami w mieście jej dzieciństwa, Radomiu, na co ze zdziwieniem odpowiedziała, że „w Radomiu nie było raczej żadnych Żydów”, ze swoim ojcem natomiast nie rozmawiała o tym, bo „była dziewczyną, raczej nie rozmawiało się o tym…”. Historia Żydów radomskich nie stanowi obecnie wiedzy niedostępnej, a nawet trudno dostępnej, właściwie można powiedzieć, że „wystarczy jedno kliknięcie”, żeby przeczytać w Wikipedii> 6 , że Żydzi stanowili jedną trzecią ludności przedwojennego Radomia; w czasie wojny, od wiosny ’41 do lata ’44 funkcjonowało tam getto, w którym zmarło kilka tysięcy Żydów, a prawie 30 tysięcy zostało wywiezionych stamtąd do Treblinki 7 . Moja matka miała w tamtym czasie niecałe 3 lata. Wszystkie te straszne wydarzenia działy się mniej więcej dziesięć minut piechotą od domu, w którym się wychowywała…
Przytaczam tę osobistą historię rodzinną, żeby zilustrować to, w jakim stopniu odzyskiwanie pamięci na temat naszej wspólnej przeszłości może napotykać różnego rodzaju trudności, związane na przykład z ożywianiem pamięci czy rozmawianiem o sprawach, o których nasi bliscy nie chcieli dotąd pamiętać, czy rozmawiać. Przytaczam ją także dlatego, że sądzę, iż proces odzyskiwania pamięci tych wydarzeń stanowi wyzwanie, które dotyczy każdego osobiście i dla każdego może on mieć inne znaczenie. Dla mnie zagadkę stanowi, z jednej strony, potrzeba wypierania, wymazywania z pamięci trudnych do przyjęcia faktów przez tych, którzy przetrwali wojnę, a z drugiej strony – zastanawia mnie zjawisko, które nazwałbym brakiem ciekawości, chęcią raczej niewiedzenia niż dochodzenia do wiedzy przez drugie pokolenie, czyli tych, którzy w tym czasie byli dziećmi (tak jak moi rodzice).
Poczucie winy i wstydu tych, którzy przetrwali
Chciałbym zatrzymać się na chwilę na słowie „przetrwali”, bo ono wzbudza szczególne emocje, a zwłaszcza poczucie winy i poczucie wstydu. „Przetrwanie” własne i jednoczesne wymazanie z pamięci ofiar Zagłady może w tym kontekście być interpretowane jako bierne pogodzenie się z faktami przemocy. Jeśli mogę znowu odnieść się do osobistej perspektywy, przez cały swój okres dorastania w odniesieniu do „kwestii żydowskiej” odczuwałem przede wszystkim poczucie winy i wstydu, niezależnie od tego, że w szkole przekazywano mi bohatersko-martyrologiczną wersję historii narodu polskiego w czasie II wojny światowej, a może właśnie dlatego, że w tej wersji nie było miejsca na złożoną prawdę o losach Polaków i Żydów w tym okresie, a co dopiero na prawdę o polskim antysemityzmie – nie tylko prywatnym, ale także publicznym – w okresie międzywojennym, czy w latach powojennych 8 . W okresie dorastania, moje poczucia winy i wstydu nie tyle wynikały z jakiejś szczególnej wiedzy na te tematy, pomijane w dyskusjach szkolnych, a także publicznych, ale raczej ze stykania się na co dzień z przejawami polskiego antysemityzmu 9 , który w obliczu faktu Zagłady Żydów jawił mi się jako szczególnie haniebny.
W odniesieniu do winy zbiorowej, warto tutaj wprowadzić rozróżnienia dotyczące winy, idąc za Karlem Jaspersem (1946/2018), który rozważając w 1945 roku problem winy zbiorowej Niemców, podkreślał, że nie można osądzać narodu jako grupy, są bowiem różne rodzaje winy, które należy wyraźnie rozdzielić: kryminalna, polityczna, moralna i metafizyczna. Jestem przekonany, że Polacy na różne sposoby także uczestniczą w tych różnych odmianach winy. Wina kryminalna dotyczy samych sprawców, moralna – tych, którzy byli biernymi świadkami zbrodni. Wina polityczna wynikać może z naszego niekorzystania z wolności politycznej, co pociągać może za sobą oportunizm, bądź bierne przyzwolenie na dziejące się wokół nas wydarzenia. W tym kontekście warto podkreślić – za Jaspersem – że „poczuwanie się do odpowiedzialności oznacza początek przemiany wewnętrznej obliczonej na urzeczywistnienie wolności politycznej” (Jaspers, 1946/2018).
Moje wątpliwości budzi jednak pojęcie winy metafizycznej, użyte przez Jaspersa. Filozof każe nam tutaj odwołać się do abstrakcyjnej idei człowieczeństwa po to, żeby odnaleźć w sobie poczucie winy za działania innych ludzi. Za zrozumieniem tej abstrakcyjnej idei – której źródła tkwią w naszej wspólnej tradycji, począwszy od czasów starożytnych – powinno iść rozpoznanie, którego efektem ma być poczucie winy i współodpowiedzialności za zło innych. Trudno zarzucać Jaspersowi, że w 1945 roku próbował za wszelką cenę ocalić kulturę europejską (nie tylko niemiecką), która znalazła się wówczas w głębokim kryzysie. Odtworzyć ciągłość tej kultury, nawiązując do jej tradycji humanistycznej. Wydaje mi się jednak, że poczucie winy i poczucie wstydu stanowią bardziej bezpośrednie odczucia, niewynikające z jakiejś aktywności intelektualnej, rozważania na temat tego, czym jest człowieczeństwo. Poczucie winy i wstydu stanowić może raczej wyraz wewnętrznych (nie zawsze świadomych) wątpliwości: czy skoro moi przodkowie zachowali bierność wobec zbrodni popełnianych na ich sąsiadach, nawet jeśli robili to ze zwykłego ludzkiego strachu, to czy nie oznacza to, że ja mógłbym zachować się tak samo?; czy, będąc na ich miejscu, miałbym odwagę odezwać się i zaprotestować, słysząc moich rodaków wyrażających na przykład zadowolenie z tego, że Niemcy „nareszcie robią porządek z Żydami”? W szkole podstawowej wśród rówieśników wiele razy słyszałem aluzje do Żydów czy kawały antysemickie, z których nie potrafiłem się śmiać, ale też nie potrafiłem zaprotestować, bo była to praktyka na tyle powszechna, że moja reakcja wydawałaby się dziwna. Jestem przekonany, że moje poczucie wstydu i poczucie winy wynikało wtedy raczej z rozpoznania w sobie bierności i konformistycznego wycofania, niż z jakiejś metafizycznej refleksji 10 .
Antysemityzm jako „wewnętrzny rasizm” – perspektywa społeczna i indywidualna
Chciałbym jednak zawiesić na chwilę perspektywę moralną i wrócić – w kontekście stosunków między Polakami i Żydami – do rozważań na temat pamięci zbiorowej, a także tożsamości oraz relacji z Innym, z perspektywy psychoanalitycznej, która uwzględnia przede wszystkim procesy nieświadome. W literaturze psychoanalitycznej w ostatnich latach coraz bardziej zwraca się uwagę na znaczenie nie tylko możliwości poznawania samego siebie, jakiej dostarcza psychoanaliza, ale także konieczności uznawania istnienia Innego, stanowiącego wyzwanie wobec naszej naturalnej skłonności do oswajania inności (Arundale, 2017). W procesie analitycznym, zarówno pacjent styka się z innością analityka, jak i analityk z innością pacjenta. Inność drugiej osoby wiąże się z uznaniem faktu, że nie wszystko jesteśmy w stanie rozumieć, coś co wydawało się znane, okazuje się nieznane, niezrozumiałe. W rozwoju społecznym, zaczynającym się we wczesnym dzieciństwie, poznawanie samego siebie i uznawanie inności drugiego (the otherness of the Other) 11 to procesy wzajemnie ze sobą sprzężone. Rozwój tożsamości jest możliwy tylko wtedy, kiedy stykamy się z kimś różnym od nas. Jak wspomniałem wyżej, tożsamość – rozumianą jako zestaw świadomych i nieświadomych przekonań, a także fantazji na swój temat – traktuję nie jako statyczny konstrukt, ale jako dynamiczny proces. To jednak, na ile tożsamość może być dynamiczna, zależy od możliwości stykania się z Innym.
Z tej perspektywy uważam, że problem stosunku do Żydów ma dla Polaków znaczenie bardziej podstawowe niż mi się wydawało kiedyś. Nie jest to tylko kwestia rozliczenia się z naszą kolektywną przeszłością. Żyd w świadomości Polaków to „paradygmatyczny Inny” (Dobrosielski, 2017), symbolizujący nasze wewnętrzne zmagania się z naszą własną tożsamością zbiorową. Taka refleksja nasuwa się zwłaszcza w kontekście istniejącego powszechnie wciąż żywego antysemityzmu, pomimo faktycznej nieobecności niezasymilowanych Żydów w polskim społeczeństwie.
Z perspektywy psychologicznej, nieobecność innego naraża proces rozwoju tożsamości na zakłócenia – na przykład pod postacią wielkościowych przekonań na swój temat. Na poziomie społecznym wyraża się to w postaci ideologii nacjonalistycznej, której istotą jest przekonanie o wyższości własnej grupy nad innymi. Wydaje się, że narastające podziały społeczne, których doświadczamy aktualnie w Polsce, można rozumieć jako wyraz nieświadomej potrzeby konstytuowania Innego-obcego, który może stanowić bezpieczny cel dla wrogich projekcji. W naturalny sposób – jako społeczeństwo – wytwarzamy sami własne mniejszości, naszych własnych obcych, inaczej myślących, którzy pomagają nam dookreślić naszą grupową tożsamość.
Warto na chwilę zatrzymać się i popatrzeć na to zjawisko z nieco szerszej perspektywy, która pozwala rozumieć narastający nacjonalizm jako element jakiegoś bardziej rozległego procesu społecznego, zachodzącego obecnie w kulturze zachodniej. Achille Mbembe, z dystansu wynikającego z doświadczenia dorastania w postkolonialnym kraju 12 , pisze o demokracji zachodniej bez sentymentów: „Nasza epoka jest epoką triumfu moralności mas. Współczesny ład psychiczny dopuszcza skrajną afektywność i, paradoksalne w czasach technotroniki i digitalizacji, pragnienie mitologii, a nawet głód tajemnicy” (Mbembe, 2016/2018, s. 82). I dalej: „Tak jak do niedawna liberalne demokracje potrzebowały podziału ludzkości na panów i niewolników, tak dzisiaj do przetrwania potrzebują podziału na krąg podobnych sobie i niepodobnych […]. Bez wrogów trudno im utrzymać się samodzielnie […] i nie ma znaczenia, czy wrogowie faktycznie istnieją czy nie. Wystarczy ich stworzyć, znaleźć, zdemaskować i wydobyć na światło dzienne. Zadanie to jest jednak coraz uciążliwsze, od kiedy nabrano przekonania, że najzacieklejsi i najbardziej nieprzejednani wrogowie ukrywają się w najgłębszych porach narodu. Tworzą coś na kształt torbieli, która od środka zżera to, co w nim najbardziej obiecujące…” (Mbembe, 2016/2018, s. 84-85). Jest to niepokojąco trafny opis naszej aktualnej rzeczywistości. Co więcej, zakłada on, że to, co nazywamy obecnie „kryzysem demokracji”, nie jest jakimś chwilowym załamaniem się dobrze wcześniej funkcjonującego systemu, ale że widoczna wokół skłonność do przemocy i uprzedmiotawiania innych była wcześniej obecna w sposób ukryty lub przemieszczony na inne terytoria 13 . Stąd wynika daleka od optymizmu diagnoza współczesności: „Wszystko wskazuje na to, że nasza epoka w końcu odkryła swoją prawdę. […] może ją wreszcie ujawnić, uwolniona od wszelkich zahamowań […] Po wielkim wyparciu (zakładając, że kiedykolwiek naprawdę istniało) następuje więc wielkie wyzwolenie […] Trzeba się obawiać gwałtownego powrotu czasów, w których rasizm nie należał do „wstydliwych obszarów” naszych społeczeństw…” (Mbembe, 2016/2018, s. 91-99).
Wracając teraz do perspektywy indywidualnej, w ujęciu psychoanalitycznym proces ustanawiania Innego zachodzi od najwcześniejszych etapów życia (Davids, 2011). Dziecko będące początkowo w nierozerwalnej diadzie z matką, postrzega trzeciego, najczęściej ojca, jako obcego, którego rolą jest pomieszczanie wrogich projekcji dziecka. Taka konstelacja pełni istotną rolę rozwojową, ponieważ na tym etapie niezbędne jest bezpieczne środowisko, pozbawione wrogości i uczuć prześladowczych, stanowiących stały rdzeń w osobowości. Z czasem, w miarę rozwoju, ojciec jest stopniowo oswajany przez dziecko jako ktoś znany, najbliższa rodzina zaczyna wtedy pełnić rolę bezpiecznego środowiska, natomiast wrogość jest projektowana na zewnątrz, poza rodzinę, dopóki dziecko nie zacznie stopniowo oswajać środowiska pozarodzinnego, w którym rozwija z czasem bezpieczne związki, stanowiące podstawę dla rozwijającego się elementu kolektywnego w tożsamości. Jak jednak zauważa Fakhry Davids (2011), ten psychotyczny rdzeń złożony z wrogich i prześladowczych uczuć, pozostaje w naszym stałym wyposażeniu, nigdy się go nie pozbywamy, natomiast w przypadku w miarę prawidłowego rozwoju nasza wrogość jest kierowana poza oswojoną grupę, na inne obce grupy, przy czym uczucia te mogą mieć również charakter nieświadomy i egodystoniczny. W ten sposób Davids formułuje swoją koncepcję „wewnętrznego rasizmu”, będącego normalną dyspozycją każdego, w odróżnieniu od rasizmu rozumianego jako elementu patologicznej obronnej struktury osobowości.
Mówimy więc tutaj nie o rasizmie jako spójnym z własną tożsamością, patologicznym nienawistnym nastawieniu do obcych, ale o rasizmie jako egodystonicznej konstelacji mechanizmów obronnych, przyczyniających się do poczucia dystansu, nieufności, czy nawet nieświadomej wrogości wobec osób z innych grup. Taka rdzenna nieświadoma konstelacja – jak to ilustruje autor na przykładzie opisów przypadków klinicznych – może również występować u osób o przekonaniach liberalnych, przyczyniając się do istnienia tak zwanego rasizmu systemowego, czyli rozwiązań instytucjonalnych, które dyskryminują osoby o odmiennym pochodzeniu niż grupa dominująca. Wewnętrzny nieświadomy rasizm, w środowiskach wielokulturowych, może stać na przykład za podejmowaniem prób rozwiązania problemu nierówności na tle rasowym w sposób ostateczny, raz na zawsze, chociaż te próby zwykle okazują się nieskuteczne. Ten fakt, według Davidsa (2011), wskazuje na to, że mamy do czynienia z zestawem konfliktowych uczuć, z którymi musimy się zmagać nieustannie.
W tym kontekście można próbować rozumieć znaczenie, jakie może mieć straszenie społeczeństwa polskiego uchodźcami przez polityków, którzy uzasadniają swoje wrogie nastawienie do idei niesienia pomocy osobom z odległych kultur poprzez przywoływanie problemów, z jakimi borykają się społeczeństwa wielokulturowe. Uwzględniając wewnętrzny rasizm jako konstelację mechanizmów obronnych, z którymi niekoniecznie możemy mieć ochotę się zmagać, brak konieczności stykania się z osobami wyraźnie różniącymi się od nas, chroni przed konfrontacją z tymi trudnymi uczuciami. Jedyne co może pomóc w przezwyciężeniu wewnętrznego rasizmu, to autentyczna ciekawość innych ludzi i innych kultur, a także świadomość, że tylko w zetknięciu z Innym, nasza tożsamość może być procesem dynamicznym, wbrew tendencjom do uniformizacji naszego poczucia tożsamości narodowej.
Wracając jeszcze do perspektywy moralnej w odniesieniu do polsko-żydowskiej przeszłości, jeśli uwzględnimy konstrukt wewnętrznego rasizmu, być może łatwiej zrozumieć trud wzajemnego pojednania i wybaczenia win. Jeśli, jak argumentuje Davids, wewnętrzny rasizm stanowi naturalny element naszej osobowości, jednorazowe akty pojednania między zwaśnionymi stronami, próby wzajemnego wybaczenia doznanych krzywd – chociaż są to ważne gesty – okazują się zaledwie jednorazowe i na dłuższą metę daremne. Wydaje się zresztą, że akty pojednania w imieniu całego społeczeństwa z definicji nie mogą przynieść skutku. Akt pojednania – jeśli jest to przeżycie autentyczne – może przynosić prawdziwą zmianę jedynie tym, którzy biorą w tym bezpośredni udział. Pojednanie – wyznanie winy przez jedną stronę i wybaczenie przez drugą – nie oznacza zniesienia różnic, wręcz przeciwnie, powinno się ono wiązać z ich uznaniem. Co więcej, wyznanie winy nie musi się wiązać z wybaczeniem. Fakt, że możemy się odważyć na wyznanie naszych win w imieniu naszych przodków, nie oznacza, że powinniśmy oczekiwać przebaczenia od tych, którzy niekoniecznie mogą sobie pozwolić na wybaczenie w imieniu swoich przodków (Tokarska-Bakir, 2004).
Psychoanaliza jako metoda badania zjawisk społecznych?
Chciałbym jeszcze odnieść się do kwestii metodologicznej, to znaczy do pytania: czy teoria – taka jak psychoanaliza – opisująca psychologię indywidualną, może prawomocnie opisywać procesy zachodzące na poziomie grup społecznych? Wydaje się, że tego rodzaju zastrzeżenia są uzasadnione w pewnych okolicznościach, na przykład kiedy przyjmowanie takiego punktu widzenia wyklucza jednocześnie inne perspektywy: historyczną, socjologiczną, czy antropologiczną. W odniesieniu do tak złożonych zjawisk, wszystkie te perspektywy wydają się być równoległe, uzupełniając się nawzajem. Bez wątpienia, na poziomie grupowym mamy do czynienia z wieloma zjawiskami, których nie da się zredukować do poziomu indywidualnego. Tożsamość etniczna – czy tego chcemy czy nie – stanowi część naszej indywidualnej tożsamości. Natomiast to, co w aktualnym polskim kontekście społeczno-politycznym stanowi nurtujące pytanie, to na ile – na poziomie indywidualnym – kolektywna część naszej tożsamości może pozostawać w dynamicznym procesie, jeśli dominujące w tak zwanej opinii publicznej, czy wyrażane przez polityków w imieniu wszystkich przekonania budzą sprzeciw osobisty.
Druga okoliczność, która może budzić protest wobec interpretacji psychoanalitycznych, zachodzi wtedy, gdy stosuje się je jako strategię polemiczną wobec konkretnych osób o odmiennych poglądach. 14 Problem polega na tym, że ostrze takiej polemiki jest wymierzone w obszary niemieszczące się w ramach świadomego dyskursu (zarzuty dotyczą wszakże nieświadomych motywów), praktycznie pozbawiając atakowaną osobę możliwości odpowiedzi. Tego rodzaju polemika jest obarczona ryzykiem medykalizowania czyjegoś osobistego doświadczenia 15 16 .
Zakończenie: w stronę pamięci wielokierunkowej
Trudno powiedzieć, jakiego rodzaju wspólny wysiłek jest konieczny, żeby zbiorowość, w której żyjemy, bardziej mogła przypominać ten starożytny ideał, który mieli na myśli Arendt, czy Habermas. Warto jeszcze na koniec wrócić do kwestii pamięci ważnych wydarzeń wspólnotowych i przytoczyć koncepcję pamięci wielokierunkowej Michaela Rothberga (2012), którego podejście mieści się w tego rodzaju rozumieniu wspólnoty. Rothberg krytycznie analizuje tendencję do postrzegania kwestii pamięci ważnych wydarzeń kolektywnych w kategoriach rywalizacji wzajemnie wykluczających się dyskursów. „Zgodnie z takim ujęciem, pamięci wykluczają się nawzajem z przestrzeni publicznej – na przykład zbyt wielki nacisk kładziony na Zagładę ma rzekomo sprawiać, że niewidoczne stają się inne traumy, lub odwrotnie, zastosowanie retoryki Zagłady do mówienia o innych traumach ma relatywizować, a nawet negować jej wyjątkowość” (Rothberg, 2012, s. 163). Współzawodniczenie różnych dyskursów pamięci powoduje, że podmioty tej rywalizacji są z góry założone; wypowiadając się w jakiejś sprawie, każdy sytuuje się po którejś stronie. W efekcie niezwykle trudno zabrać głos tak, aby mógł być potraktowany jako wyraz własnej, osobistej perspektywy, a nie jako głos „dolewający oliwy do ognia” już wystarczająco narosłych napięć społecznych. Model pamięci wielokierunkowej zakłada jednak współistniejące, interferujące ze sobą dyskursy pamięci, pozwalające ukonstytuować sferę publiczną, w której różne podmioty mogą szukać przestrzeni dla swoich wypowiedzi 17 .
Wychodząc z takiego założenia, warto podkreślić, że psychoterapeuta jest także obywatelem, a tożsamość zawodowa stanowi zaledwie jeden z elementów jego lub jej tożsamości. Zarówno uczestnicząc, jak i odmawiając uczestnictwa w debacie na tematy dotyczące istotnych spraw publicznych, nie da się uniknąć osobistego zaangażowania.
Bibliografia
Arendt, H. (1961). Co to jest wolność? W: Między czasem minionym a przyszłym. Osiem ćwiczeń z myśli politycznej. Przeł. M. Godyń i W. Madej. S. 175-209. Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2011.
Arundale, J. (2017). Identity, Narcissism, and the Other. Object Relations and their Obstacles. London: Karnac.
Davids, M. F. (2011). Internal Racism A Psychoanalytic Approach to Race and Difference. London: Palgrave and MacMillan.
Dobrosielski, P. (2017). Spory o Grossa. Polskie problemy z pamięcią o Żydach. Warszawa: Instytut Badań Literackich PAN.
Foucault, M. (1963). Narodziny kliniki. Przeł. P. Pieniążek. Wydawnictwo KR, Warszawa 1999.
Habermas, J. (1996). Uwzględniając innego. Przeł. A. Romaniuk. Wydawnictwo Naukowe PWN. Warszawa 2009.
Jaspers, K. (1946). Problem winy. O politycznej odpowiedzialności Niemiec. Przeł. J.
Garewicz. Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2018.Landsberg, A. (2003). Prosthetic memory. The ethics and politics of memory in an age of mass culture. W: P. Grainge (red.), Memory and Popular Film. S. 144-161. Manchester: Manchester University Press.
Mbembe, A. (2016). Polityka wrogości. Przeł. U. Kropiwiec. Karakter, Kraków 2018.
Rothberg, M. (2006). Między Auschwitz a Algierią: pamięć wielokierunkowa i świadek przeciwpubliczny. Przeł. K. Bojarska. Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja. Nr 4 (2012), s. 160-185.
Dostępne również w internecie:
Między Auschwitz a Algierią : pamięć wielokierunkowa i świadek przeciw-publiczny.PDF (dostęp 10.10.2018)Segal, H. (1987). Milczenie jest prawdziwą zbrodnią. W: Psychoanaliza, literatura i wojna. Pisma z lat 1972-1995, s. 207-225. Przeł. D. Golec. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2005.
Ustawa z dnia 26 stycznia 2018 r. Dziennik Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej. Warszawa, 14 lutego 2018 r., poz. 369.
Tokarska-Bakir, J. (2004). Rzeczy mgliste. Sejny: Fundacja Pogranicze.
Tokarska-Bakir, J. (2011). Co to znaczy, że Polska jest krajem chłopów i żołnierzy. Kultura Liberalna nr 129 (26/2011).
Przypisy:
1 „Trzeci model demokracji [poza liberalnym i republikańskim], który chcę zaproponować, opiera się […] na warunkach komunikacyjnych, przy spełnieniu których proces polityczny ma za sobą domniemanie, że rodzi rozumne rezultaty, gdyż w całej rozciągłości dokonuje się w trybie deliberatywnym” [J. Habermas (1996), Trzy normatywne modele demokracji. Przeł. A. Romaniuk. S. 243-244. W: (tegoż) Uwzględniając innego. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa, 2009. S. 237-249].
2 Z wyłączeniem (Art. 55a ust. 3): „Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej”.
3 Warto także odnotować, że kwestia dialogu polsko-ukraińskiego, który z powodu wprowadzenia tej nowelizacji także został wyraźnie zakłócony, znalazła w debacie publicznej miejsce zaledwie marginalne i przysłonięta została przez wyrażane przede wszystkim obawy o relacje Polski z krajami zachodnimi.
4 Fakty te są obecnie przedmiotem licznych opracowań historycznych, zwłaszcza historyków Centrum Badań Nad Zagładą Żydów IFiS PAN. [Zob. np. J. Grabowski, Judenjagd. Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011; B. Engelking, Jest taki piękny słoneczny dzień. Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945. Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011; B. Engelking, J. Grabowski (red.), Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2018.] Odnośnie antysemityzmu w międzywojennej Polsce zob. np. P. Brykczyński, Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017; odnośnie nagonki antysemickiej w 1968 roku zob. np. M. Grynberg, Księga wyjścia, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018.
5 Zob. J. Tokarska-Bakir (2012), Okrzyki pogromowe. Szkice z antropologii historycznej Polski lat 1939-1946, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec; A. Bikont (2015), My z Jedwabnego, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec; A. Bikont (2017). Sendlerowa w ukryciu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec; P. Dobrosielski (2017), Spory o Grossa. Polskie problemy z pamięcią o Żydach, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich PAN, Warszawa.
6 https://pl.wikipedia.org/wiki/Getto_radomskie . Dostęp: 10.10.2018
7 Fakty są oczywiście przedmiotem rzetelnych opracowań historycznych, na które powołuje się wpis w Wikipedii (zob. np. K. Urbański (2004), Zagłada Żydów w dystrykcie radomskim. Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego, Kraków).
8 Odnoszę się do tego, co o tych sprawach mógł dowiedzieć się uczeń szkoły podstawowej i liceum w latach 90-tych ubiegłego wieku.
9 Mam tu na myśli analogiczne zjawisko, które A. Mbembe opisuje w odniesieniu do uprzedzenia do osób o odmiennym kolorze skóry jako „nanorasizm”, który „przejawia się w pozornie błahych, codziennych gestach, w nic nieznaczących półsłówkach, w mimowolnej zdawałoby się, uwadze, w żarcie, w aluzji lub insynuacji, w lapsusie, w kawale, w niedomówieniu i, trzeba to powiedzieć, w zamierzonej złośliwości, w złej intencji, w wymownej pauzie lub w ataku słownym, w mrocznym pragnieniu stygmatyzacji, a zwłaszcza przemocy, zranienia i upokorzenia, splamieniu tego, którego nie uznajemy za jednego z nas […]”, A. Mbembe, dz. cyt.
10 Warto tutaj dodać, że wśród publikacji polskich psychoterapeutów niewiele dotyka bezpośrednio problemu polskiego antysemityzmu, poza nielicznymi wzmiankami, na przykład tam, gdzie wśród przyczyn wieloletniego milczenia ocalałych z Holokaustu w Polsce wymienia się fakt, że osoby pochodzenia żydowskiego w okresie PRL musiały ukrywać własną tożsamość w związku z silnymi przejawami antysemityzmu rządowego i „prywatnego” (zob. np. M. Orwid (2002), „Psychospołeczna perspektywa ocalonych z Holocaustu”, Dialog, nr 11 („Mit i Tabu”), s. 28–32; K. Prot (2009). Życie po zagładzie. Skutki traumy u ocalałych z Holocaustu. Świadectwa z Polski i Rumunii, Warszawa: Instytut Psychiatrii i Neurologii). Więcej o polskim antysemityzmie oraz o tym, jak trudno w Polsce o antysemityzmie mówić, można znaleźć w wywiadzie biograficznym, przeprowadzonym przez Katarzynę Zimmerer i Krzysztofa Szwajcę z prof. Marią Orwid (Przeżyć i co dalej?, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006).
11 Swoją drogą, warto zwrócić uwagę na trud, jaki wiąże się z tłumaczeniem na język polski sformułowania the otherness of the Other. „Inność Innego” wydaje się brzmieć niezręcznie, nasuwa się bardziej zręczne: „obcość Innego”. Trudno jednak oddać w ten sposób intencje autorki anglojęzycznej, dla której the Other („Inny”) i strange lub foreign („obcy”) mają zupełnie różne znaczenia (podobnie jak we francuskim: l’autre i l’étranger). Nasuwa się wniosek, że dla społeczeństw postkolonialnych, wielokulturowych „inność Innego” może być zjawiskiem znacznie bardziej powszednim (nie budzącym poczucia obcości) i w związku z tym łatwiej przyswajalnym.
12 Urodził się w Kamerunie, doktoryzował na paryskiej Sorbonie, wykłada w USA i RPA.
13 Ta teza Autora odnosi się wprost do państw o przeszłości kolonialnej. Demokracja ludzi „równych sobie” w tych krajach rozwijała się, według niego, przy jednoczesnej (a także dzięki) eksploatacji ludności państw okupowanych. Przemoc nadal istniała, ale działa się ona poza zasięgiem wzroku obywateli tych krajów. W przypadku Polski, w której w XIX i XX wieku istniało zarówno eksploatowanie innych, jak i bycie eksploatowanym przez innych, proces rodzenia się społeczeństwa demokratycznego niewątpliwie przebiegał odmiennie [zob. np. A. Leder (2014), Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa; J. Sowa (2011), Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą. Universitas, Kraków; P. Brykczyński (2011), Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa.]
14 Przykładem używania koncepcji psychoanalitycznych w taki sposób, jest esej Joanny Tokarskiej-Bakir (zob. „Skandalista Henryk Grynberg”, w: Rzeczy mgliste, Pograniczne, Sejny, 2004, s. 116-133), która w odniesieniu do eseistyki Henryka Grynberga (Monolog polsko-żydowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2012) interpretuje jego odmowę uwzględniania złożoności relacji polsko-żydowskich jako przejaw „nieprzepracowanej traumy”. Moja lektura tekstów Grynberga budzi raczej refleksję, że istnieją takie urazy, które trudno „przepracować” w sposób, jakiego chciałaby Autorka.
15 Na to ryzyko zwraca uwagę sama Autorka (tamże, s. 116).
16 Nie wspominam tu oczywiście kwestii dotyczących etyki zawodowej. Dla lekarza postępowanie diagnostyczne bez świadomego udziału pacjenta jest nieetyczne, dlatego też mimo pokusy diagnozowania określonych osób publicznych, należy zachować w tym zakresie powściągliwość.
17 Tamże, s. 163. Należy tu jednak zaznaczyć, że w modelu tym nie chodzi o jakąś fałszywą koncyliację. Jak podkreśla P. Dobrosielski: „Rothberg nie twierdzi wcale, że wszyscy mają rację ani że prawda leży pośrodku. Jego stanowisko jest antynormatywne, w krytyczny sposób podważające pojęcia <
> i < >, ale jednocześnie problematyzujące intencje i motywacje stojące za konkretnymi praktykami pamięci” (dz. cyt., s. 29-30). "Nie chcemy przyznać, że tak naprawdę nasze ja zawsze kształtowało się w opozycji do innego – Murzyna, Żyda, Araba, obcego, którego wprawdzie zinterioryzowaliśmy, ale w sposób regresywny; że w gruncie rzeczy składamy się z różnych zapożyczeń od obcych podmiotów i w związku z tym zawsze byliśmy istotami granicznymi – tego właśnie wielu ludzi nie chce dziś przyznać."
Achille Mbembe, Polityka Wrogości
Wprowadzenie: psychoterapeuta jako obywatel Aktualn... więcej -
NEUROPSYCHONALIZA – (nie)BEZPIECZNE POŁĄCZENIE CZY OTWARTY DIALOG ? (2016)Wykład otwarty w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym, 9 listopada 2016
„Główną właściwością umysłu jest to, że nieustannie opisuje sam siebie”
Henri Focillon„Najsubtelniejsze i najgłębsze doświadczenie emocjonalne, jakiego człowiek może doświadczyć to zetknięcie się z tajemnicą”
Albert EinsteinPowstanie na przełomie XX i XXI wieku nowej dyscypliny – neuropsychoanalizy wywołało i wywołuje nadal, nie tylko w kręgach psychoanalitycznych, wiele debat i dyskusji. Przedmiotem dyskusji jest naukowość bądź nienaukowość psychoanalizy oraz refleksje dotyczące związku między mózgiem i umysłem. Mają one swoją historię i wywodzą się z XIX-wiecznych tradycji naukowych, obserwacji oraz badań klinicznych.
Pierwsze prace badawcze i publikacje Freuda dotyczyły problematyki z zakresu neurologii, w tym afazji (zaburzenia mowy), apraksji (zaburzenia motoryczne) i agnozji* (zaburzenia postrzegania) (Kastner, Schroder 1997). Natomiast pomysł systemowego ujęcia związku między mózgiem a psychiką Freud przedstawił w „Projekcie naukowej psychologii” (1895). Chociaż Freud nie kontynuował rozważań nad neuronalnymi uwarunkowaniami psychiki człowieka, to można uznać, że formułując założenia psychoanalizy, nigdy do końca nie zrezygnował z rozumowania przynależnego neurologii czy psychofizjologii, co oddaje treść motta z „Poza zasadą przyjemności”:
„Z tego, co nazywamy naszą psychiką (życiem psychicznym), znane nam są dwie rzeczy: po pierwsze jej fizyczny narząd i scena, na której występuje, to jest mózg (system nerwowy), po drugie zaś akty naszej świadomości, które są nam dane bezpośrednio i których żaden opis nie jest w stanie bliżej wyjaśnić. Wszystko, co znajduje się między obu tymi rzeczami, jest nam nieznane”.
Pod wpływem dawnej idei, że nosimy w sobie biologiczną historię naszych prymitywnych przodków, Freud zawarł znaczenie instynktownych popędów w teoriach budowy mózgu i rozwoju umysłu. Rozwinął myśl, że pod cywilizowaną powierzchownością kryje się w człowieku pierwotny dzikus, i żeby zrozumieć kim jesteśmy musimy zrozumieć tą część swojej natury. Ta myśl znalazła odzwierciedlenie w jego dynamicznym i strukturalnym modelach umysłu oraz rozwinięcie w późniejszych modelach Łuria (1976) – „funkcjonalna teoria umysłu”, MacLeana (1990)- „triadyczny mózg” i Pankseppa „archeologia umysłu” (Panksepp, Biven, 2012). Koncepcja Łurii (1976) pozostaje nadal punktem odniesienia dla konceptualizowania hipotez i teorii nie tylko neuropsychologicznych. Uwzględnia trzy podsystemy: blok energetyczny (autonomiczne układy struktur podkorowych w pniu mózgu i międzymózgowiu ), blok opracowywania informacji (tylne obszary kory mózgu) oraz blok programowania aktywności (obszary czołowe kory mózgu). Istotnymi w kontekście tej koncepcji jawią się zasady pionowej i poziomej organizacji funkcjonalnego systemu mózgu, obydwie zasady tworzą współrzędne dla pola umysłu. Z kolei Panksepp, bazując na koncepcjach poprzedników wymienia siedem systemów emocjonalnych umysłu. Są to systemy: poszukiwania, wściekłości, strachu, paniki i smutku, troski, pożądania i zabawy, każdy system ma odpowiedniki i połączenia (struktury podkorowe i płaty czołowe).
Polemiki trwające co najmniej od kilku dziesięcioleci na temat sytuacji pomiędzy naukami o mózgu i naukami o umyśle początkowo były pochodną kryzysu w psychoanalizie, której zarzucano brak klasycznie naukowej metody. Słów opowiadających się za utrzymywaniem silnego dualizmu na dzień dzisiejszy nie da się już utrzymać w świetle współczesnych badań nad empirycznymi podstawami psychoanalizy. Eric Kandell, w swoim artykule z 1999 roku, odniósł się do sytuacji kryzysu, który przechodziła psychoanaliza jako nauka i stworzył bazę pojęciową i konceptualną dla naukowej dyskusji o psychoanalizie. Zarysował obszary współpracy w kwestiach wspólnych dla obydwu dyscyplin, podkreślił również, że freudowski model wciąż pozostaje najbardziej spójnym i intelektualnie satysfakcjonującym spojrzeniem na umysł.
W tym samym roku powstaje nowa dyscyplina – neuropsychoanaliza, przedstawiciele tej nowej dyscypliny zaznaczają (Solms, Turnbull i inni) , że psychoanaliza i neuronauki mogą wzbogacić się nawzajem w obszarach takich, jak natura i konceptualizowanie procesów nieświadomych, natura przyczynowości i przekonań, strukturalnych i psychicznych zmian w mózgu oraz psychopatologii. (Solms, Turnbull, 2002). Według Solmsa, znaczną stratą dla psychoanalizy i innych psychoterapeutycznych form „leczenia mową” byłby brak zainteresowania wynikami i osiągnięciami w obszarze neuronauk. Podkreśla się w ostatnim czasie, że włączenie wiedzy psychoanalitycznej i psychologii do neuorobiologicznych badań pokazało jak psychogenny stres stał się genotoksyczny w wielu komórkach ciała, a w raporcie z tych badań podkreślono, że miał on wpływ na zmiany w DNA.
Wiodącym tematem pozostają kwestie świadomości i nieświadomości. Współczesne badania odkrywają te same mechanizmy i zasady leżące u podstaw zarówno poznawczych jak i nieświadomych afektywnych i motywacyjnych procesów. Tak więc nieświadomość staje się dostępna poznaniu jako nieświadomość poznawczo-afektywno-motywacyjna. Od kilku dziesięcioleci mówi się również o „wirtualnej, czasoprzestrzennej” neuronalnej strukturze mózgu, korelującej z freudowską, strukturalną i psychodynamiczną organizacją. (Northoff, 2011). Wewnętrzne doświadczenia, osadzone w czasoprzestrzennych doznaniach, stanowią podstawę mentalizacji i wszystkich procesów zarówno na poziomie neuronalnym, jak i umysłowym, tworzą struktury, schematy i wzorce, które z kolei zawierają modele doświadczenia.
Duży wkład w rozumienie i konceptualizację kluczowych pojęć teorii psychoanalitycznej w kontekście rozumienia ich neuronalnych podstaw wnoszą techniki obrazowania fMRI, PET i inne. Postęp w technikach funkcjonalnego obrazowania umożliwia dostęp do neurobiologicznych podstaw popędów i podstawowych emocji. Należy podkreślić, że odkrycia ostatnich dziesięcioleci (Le Doux, 2000, Panksepp, 2012) potwierdzają twierdzenie Freuda, że aktywność umysłowa zakorzeniona jest w emocjonalnym doświadczeniu i motywacyjnym systemie, wpływającym na wczesny rozwój psychiczny.
Powstały takie pojęcia jak epigenetyczność (epi-(gr) ponad genomem, ekspresja genów modyfikowana przez czynniki zewnętrzne, podlega dziedziczeniu), neuroplastyczność (adaptacja do zmian i nowych warunków, uczenie się), oraz re-konsolidacja pamięci, która w psychoanalizie ma początki w pojęciu Freuda jako Nachtraglichkeit czyli „opóźnione działanie” (albo dodatkowe retrospektywne opracowanie) i rozwinięte później jako pojęcie naznaczenie wsteczne. Mechanizm ten zostaje rozpoznany jako podstawowy w kształtowaniu się ludzkiej tożsamości i upatruje się w nim źródło powstawania zaburzeń psychotycznych, ujawniających się po latach. (Freud, 2001, De Masi, 2016, Andreasen, 2003). W tym miejscu należy wspomnieć monumentalny dorobek psychologa Pierra Janeta, którego idee, że wspomnienia mogą tworzyć samo sedno psychopatologii w procesie dysocjacji i wywierać niesłabnący wpływ na teraźniejszość, były inspiracją dla psychoanalitycznych koncepcji Freuda, które zawarł w pracy Studia nad histerią i rozwinął w późniejszych pracach (Freud, 2001, 2008).
Chociaż psychoanaliza na jakiś czas straciła z oczu bogactwo wiedzy o roli pamięci w psychopatologii, podkreślając nieuniknione konflikty, to jednak zwracała szczególną uwagę na znaczenie wewnętrznych transformacji wskutek zewnętrznych doświadczeń. Mam na myśli mechanizmy wyparcia, rozszczepienia w kontekście przeżytej traumy na różnych poziomach życia psychicznego. Współczesna neurobiologia, również nieświadoma poczynionych wcześniej obserwacji, na nowo odkrywa w ostatnich dziesięcioleciach rolę pamięci i realną obecność traumy w ludzkim życiu jak również to, że rzeczywiste doświadczenia mogą okazać się przytłaczające i nie dając się wpisać w istniejące ramy myślowe, podlegają dysocjacji, by powrócić następnie jako powtarzające się doświadczenia sensoryczne lub motoryczne. W sytuacji gdy ma miejsce implozja wskutek traumy, umysł musi stworzyć coś większego, z czym się identyfikuje, by przetrwać i zachować spójność (omnipotencja, wszechmoc) zgodnie z zasadą „używaj albo trać”. Tustin (1994) mówi o psychofizycznych reakcjach obronnych, które zakorzenione są w ciele i zmysłach, i podkreśla, że od momentu pojawienia się aktywności protomentalnej, każde fizyczne wydarzenie ma swój psychiczny odpowiednik. To, co traumatyczne, pozostawia ślady (np. szum, głośność) i neurony dokonują „kwarantanny” tego ogłuszenia. To, co poddane „kwarantannie”, pozostaje w stanie spoczynku (tzw, tempo spoczynkowe”) i może przetrwać wiele lat jako tajemnica doświadczeń „szumu informacyjnego” wskutek przeżytej traumy. W takim stanie mózg nie może różnicować, neurony nie mogą wysyłać wyraźnych sygnałów, czynią zdrowe nieskutecznymi poprzez odbiór nieregularnego sygnału i takie uszkodzone neurony mogą zostać uśpione.
Obecnie wiadomo, że mózg jest plastyczny, przystosowujący i zdolny do zmiany. W 2000 roku Erik Kandel otrzymał Nagrodę Nobla za zademonstrowanie plastyczności synaptycznej** (synaptogeneza), tzn. powstawania i wzmacniania połączeń między komórkami nerwowymi wskutek stymulacji. Potwierdzona została zasada Hebba***, że im silniej komórki są stymulowane, tym mocniejsze są ich połączenia, neurony razem pobudzane łączą się we wspólne sieci neuronów. Każde zdarzenie synaptyczne może być czynnikiem spustowym dla nieograniczonej liczby skutków emocjonalnych, poznawczych i behawioralnych.
Neuroplastyczność to podstawowa własność układu nerwowego, dzięki której możliwa jest nie tylko odbudowa funkcji, ale i naprawa zaburzeń rozwojowych, przede wszystkim uczenie się pamięć. Definiuje się ją jako trwałą zmianę własności neuronów zachodzącą pod wpływem doświadczenia. Obecnie uznaje się i wyraża pogląd, że dzięki neuroplastyczności powstają u pacjentów wskutek psychoterapii nowe połączenia między komórkami nerwowymi (Cozolino, 2002; Andreasen, 2003).W psychoanalizie wizjonerskimi w temacie synaptogenezy (neuroplastyczności) czyli trwałych funkcjonalnych przekształceń i ich znaczenia dla rozwoju teorii myślenia, okazały się idee Biona, który w centrum procesu poznania umieścił doświadczenie emocjonalne i mechanizm „przekształcania”. Jego teoria znacząco wyodrębnia się na tle dominujących empirycznych i intelektualnych koncepcji w podejściu do pojmowania umysłu zarówno w psychologii jak i neuronaukach (Bion, 2014).
W ostatnich kilku dekadach badacze i uczeni wielu dyscyplin naukowych, (m. in. kognitywistyka) podnoszą kwestię tzw. “ucieleśnionego umysłu” i „osadzenia w umyśle” (embodied-embedded mind). Koncepcja ta odrzuca dualizm ciała i umysłu, traktuje “ucieleśnioną aktywność” jako jedno z największych wyzwań, z jakimi mierzy się nauka, uznając te dwa aspekty, umysł i ciało za stanowiące wymiar jednego organicznego procesu (Hohol,2013; Lakoff, 2015). Początki tej koncepcji mają korzenie w fenomenologii poznania Morleau- Pontyego (2001) jako “podmiot wcielony”. Psychoanaliza również, szczególnie uważnie zastanawia się nad relacją umysł-ciało, uwzględnia znaczenie pierwotnej propriocecji w koncepcji nieświadomości (Winnicott, 1949/1975; Gaddini, 1987; Mitrani, 1995). Mark Solms (2013) z kolei zaproponował koncepcję „świadomego id” wychodząc z freudowskiej koncepcji cielesnego ego. Ciało, które mam i ciało, którym jestem, odnosząc te dwa aspekty do reprezentacji korowej i podkorowej, tym samym zaznaczając, że mowa jest o dwóch aspektach doświadczania ciała związanych z różnymi aspektami świadomości, poznawczym i zmysłowo-somatycznym.
Obecnie praktyka psychoanalityczna obejmuje coraz większe spectrum psychopatologii i częściej zdarza się analitykom pracować z pacjentami głęboko zaburzonymi, czyli z pierwotnymi stanami niezróżnicowania (Lombardi, 2017; De Masi, 2015; Ferro, Cevitarese, 2015). Psychoanaliza i neuronauki mają dużo do zaoferowania wzajemnie, chodzi o dzielenie się informacjami, które pozwolą rozumieć interakcje między umysłem a ciałem.
Możemy się zastanawiać, istotne czy nieistotne jest dla psychoanalityka jak funkcjonuje układ nerwowy, ale myślę , że sposoby myślenia o mózgu poszerzają rozumienie ludzkiego doświadczenia i są źródłem twórczej inspiracji w stawianiu hipotez, czemu świadectwo dały prace wielu psychoanalityków, od Biona począwszy. Wiedza z obszaru neuronauk pozwala nie tylko rozumieć jak złożone neuronalne mechanizmy leżą u podstaw procesów psychicznych, nie tylko pokazuje, że idee Freuda wyprzedziły epokę, ale jest ważna, bo uczy namysłu i pokory nad złożonością psychiki człowieka.
Kontrowersje wokół neuropsychoanalizy
Wokół neuropsychoanalizy, od momentu jej powstania pojawiło się wiele dyskusji, myśli i skojarzeń, zarówno psychoanalityków, jak i przedstawicieli neuronauk. Teza związana z filozofią nauki mówi, że pozornie różne rodzaje dyscyplin mogą być postrzegane jako zróżnicowana fenomenologia, ale funkcjonować mogą jako teoria bardziej fundamentalna, nadbudowana, tworząca wspólną przestrzeń. Podkreśla się, że hegemonia redukcjonizmu zamieniana jest stopniowo na integracyjne podejście i wygłasza się różne opinie, od skrajnie odmiennych po zdecydowanie krytyczne. Jedni zauważają, że spoglądanie na zjawiska psychiczne z jednej tylko perspektywy może doprowadzić do mylących wniosków i konieczna jest współpraca między różnymi dziedzinami, by uzyskać adekwatny obraz tego czym jest umysł. (Yovel, Solms, Fotopoulou 2015; Canestri, 2015) ). Inni z kolei utrzymują stanowisko bardziej krytyczne i posądzają neuropsychoanalizę o “biologiczny redukcjonizm” tj. że neuropsychoanaliza redukuje psychoanalityczne teorie do neuronaukowych modeli czy też generuje „hybrydowe” koncepcje. (Blass, Carmelli 2007). Według tych autorów hybrydowa koncepcja charakteryzuje się fascynacją obiecujących perspektyw, które otworzyły się niedawno i dały podstawy dla neuropsychoanalizy. Stanowisko Solmsa i współautorów, z którymi krytycy prowadzą już wieloletnią polemikę, oraz wielu innych (Talvitie, Ihanus 2011), którzy w swoich pracach zarówno badawczych, jak i klinicznych, odwołują się do idei interdyscyplinarności, wszyscy oni jednak uwzględniają i podkreślają znaczenie nie tylko jednej perspektywy w patrzeniu na zjawiska i ich badanie, a co najmniej dwóch perspektyw. Podkreśla się, że przedmiot sporu tzn. umysł pozostaje kwestią otwartą i niezbadaną, a neuropsychoanaliza, koncentrując się na neuronalnych odpowiednikach dla psychoanalitycznych zjawisk, uwypukla napięcie pomiędzy tymi dwoma obszarami. Z kolei Cozzolino (2005) podkreśla, że uznanie, iż subiektywne doświadczenia są taką samą rzeczywistością jak ilościowe obiektywne dane, jest pierwszym krokiem do połączenia wiedzy tych dwóch dyscyplin. Dynamika połączenia tych dwóch autonomicznych obszarów wydaje się być niezwykle energetyczną i inspirującą obydwie strony, a uwzględnia tę dynamikę koncepcja obszaru pomiędzy, czyli „ wspólnego wewnętrznego pola” (interfield coneption) zaproponowana przez Talvite i Ihanus (2011). Według autorów ta koncepcja ma szansę stać się bazową dla neuropsychoanalizy.
Istnieje jednak obawa, że zarówno neuronauki, jak i psychoanaliza mogą zostać zubożone przez zaniechanie lub niepowodzenia w nawiązaniu dialogu opartego na wzajemnym szacunku. Nasuwa się pytanie, dlaczego i czy koniecznie trzeba wiedzieć coś o sieciach neuronowych, żeby zrozumieć problemy i namiętności człowieka? Myślę, że tak samo ważną dla zrozumienia jacy jesteśmy jest wiedza z neuronauk, jak i innych dziedzin umysłowej i twórczej działalności człowieka.
„O afazji” – zapomniana praca Freuda
Nie sposób nie wspomnieć w kontekście omawianych kwestii o pracy Freuda „O afazji”, która światło dzienne ujrzała już w 1891 roku, a więc kilka lat wcześniej niż „Projekt naukowej psychologii” , obydwie napisane były przez Freuda pod wpływem współpracy z Charcotem. Wraz z tym, jak poglądy Freuda w sprawie afazji oddalały się od uważania jej za element uszkodzenia czy dyslokacji, przesuwając się ku dynamicznej wizji umysłu, analogiczny ruch dokonywał się również w spojrzeniu na histerię. Mimo, wydawałoby się, wieloletniego zapomnienia, w ostatnich latach pojawiło się dość sporo prac naukowych traktujących o tym tekście (Rizzuto 1997; Greenberg, 1997 i in). Można myśleć o tej pracy Freuda jako o pierwszej neuropsychologicznej pracy z psychoanalitycznym wglądem. Ilit Ferber (2010), dr filozofii z Uniwersytetu w Tel Avivie, w swoim artykule „Rana bez bólu. Freud o afazji” pisze, że ten rzekomo marginalny i zapomniany tekst Freuda jest w istocie głównym dla zrozumienia dalszych jego myśli. Tekst „O afazji” stał się według autorki wyjściem dla jego późniejszych psychoanalitycznych teorii i rozmyślań, szczególnie jego metapsychologicznej pracy „Żałoba i melancholia”, która jest pierwszą pracą traktującą o relacji z obiektem w kontekście utraty i traumy.
Pierwotnie trauma stanowiła określenie rany operacyjnej, które odwoływało się do wzorca przerwania skóry, prowadzącej do katastrofalnej reakcji całego organizmu. W istocie pojęcie szoku, fizycznego „wdarcia” i zagrożenia życia dalece ustanowiło wzór dla symptomów jakimi są psychiczne traumy. Afazja więc jest „nie-mową”, niemożnością mówienia wskutek traumy. Pojęcie „afazja” pierwotnie oznaczało nie tylko zaburzenie mowy wskutek ogniskowego uszkodzenia mózgu, ile w filozofii starożytnych sceptyków niemożność orzekania, wydawania sądów wynikającą z niezdolności do płynnego wypowiadania się w jakiejkolwiek kwestii (Tatarkiewicz, 1993). Chodzi o ekspresję mowy, potrzebę komunikowania i komunikowania się.
„Im bardziej tracimy język, tym bardziej wracamy do dzieciństwa”, mówili już starożytni. Dzieciństwo rozumiane było jako „infans”, ten, kto nie mówi (łac. „infari” stanowiące źródło francuskiego słowa enfant, a ściślej nie-mowlę). Termin afazja etymologicznie wiąże się z pojęciem „infans” – dziecko, poprzez rdzeń „fa” – mówić .
„Mamki , babcie, nianie opowiadały „fabulae”, żeby „puer infant” mógł mówić i by mógł zostać narratorem. Takie było „fatum” czyli los, orzeczenie człowieka”. (Quignard, 2002)
Autorka „Rany bez bólu” zwraca uwagę, że Freud w swoim tekście docenił ekspresję mowy i wypowiedział się przeciwko centrycznej koncepcji lokalizacji języka, uważając, że język jest złożoną funkcją, angażującą wiele ośrodków (fonematyczny, leksykalny i semantyczny). Mowa w afazji ulega rozpadowi wskutek udaru mózgu lub uszkodzenia o innym podłożu, jest pofragmentowana a ból wskutek traumy zostaje ukryty, gdyż umysł nie mógłby go znieść (mózg nie posiada receptorów bólowych). Rana pozostaje, a mowa nie może wyrazić bólu. Autorka uważa, że tekst o afazji pokazuje przede wszystkim, jak Freud poprzez intuicyjne myślenie o funkcjonowaniu języka w istocie doszedł do rozumienia struktury „psychologicznej traumy”, bólu i rany, które dalej rozwinął w psychoanalitycznych tekstach. Znacznie później, bazując na obserwacji nerwicy wojennej zauważył, że zadana rana paradoksalnie chroni przed rozwojem stanu traumatycznego Postawił hipotezę, że ilości pobudzeń napływają wtedy w kierunku rany, chroniąc psychikę przed zalaniem. Julia Kristeva z kolei podkreśla znaczenie ekspresji mowy i charakteryzuje mowę melancholika jako repetetywną i monotonną, która nie ma ciągłości, zdania się rwą, wyczerpują, zatrzymują, zmieniając się w powtarzające się, obsesyjne litanie. Melancholik nie może syntagmatycznie orzekać o swoim losie, tworzyć narracji dopiero pozycja depresyjna czyli przeżywanie żałoby otwiera go na lament i zawodzenie, krzyk zaś toruje drogę artykulacji i uwalnia ekspresję mowy podmiotu. Mowa, jej ekspresja potrzebna są by orzekać o swoim losie, komunikować, co się stało, w ten sposób podmiot nadaje spójność swemu światu wewnętrznemu i otaczającej rzeczywistości.
Czym jest umysł?
Umysł wyłania się i kształtuje dzięki zdobywanym doświadczeniom intra- i interpsychicznym, sam mózg zaś jest wyjątkowym cielesnym narządem biorącym udział w konstrukcji umysłu. Innymi słowy, ciało, mózg i umysł stanowią manifestacje jednego organizmu. (Damasio, 2003). Bez zrozumienia materialnych podstaw umysłu niemożliwe jest zlikwidowanie przepaści między wiedzą naukową a wiedzą o nas samych. Mózg należy do najbardziej złożonych organizacji. Zrozumienie jego struktury wymaga nie lada wysiłku, koniecznego przeskoku od tekstur humanistycznych do embriologii, by potem znowu powrócić, przez neurobiologię do humanistyki, mówi G. Edelman (1998) , laureat nagrody Nobla w dziedzinie immunologii i sugeruje, że mózgowe mechanizmy są analogiczne do działania układu odpornościowego. Odkrywcza praca Edelmana „Neuronalny darwinizm” pozwoliła w nowatorski sposób spojrzeć na kwestię umysłu, w kształtowaniu którego istotnym jest mechanizm neuronalnej selekcji (Edelman, 1998, Sacks, 2016). Teoria selekcji grup neuronowych, autorstwa Edelmana, bazująca na mechaniźmie neuroplastyczności, uwzględnia procesy onto- i filogenezy, w których wzorce reakcji są selekcjonowane w zależności od zdobywanego doświadczenia oraz pokazuje jak połączenia zwrotne, umożliwiające przesyłanie sygnałów między węzłami (mapami) neuronowymi dają początek innym funkcjom. Powstawanie takich węzłów (map), które selektywnie odpowiadają określonym podstawowym kategoriom jak np. barwa, ruch czy wzorce temporalne (doświadczanie czasoprzestrzeni) może dochodzić dzięki synchronizacji tysięcy grup neuronowych. Edelman swoje dzieło o neuronalnych podstawach umysłu poświęcił pamięci dwóch uczonych, którzy odważyli się myśleć inaczej – Darwinowi i Freudowi. Uważał za bardzo ważne odniesienia teorii psychoanalitycznej do neurologicznych podstaw w kontekście procesów kategoryzacji, czyli powstawania pojęć i ich rozpoznawania. Procesy kategoryzacji stanowią najbardziej fundamentalną czynność umysłową i wraz z odpowiednim bagażem doświadczeń mózg zaczyna zawierać w sobie model świata. Podkreśla się, że uprzednio istniejące schematy determinują to, w jakim stopniu nowe informacje podlegać będą przyswojeniu i integracji zaś wszelkie odchylenia w rozwoju aparatu psychicznego znajdują odbicie w zmianach synaptycznych. Cały zaś system pojęciowy, w ramach którego myślimy i działamy, jest z natury metaforyczny, uwzględnia hipotezę przestrzenności form oraz wzorce temporalne (Lakoff, Johnson, 1988; Johnson, 2015).
Prawda i jej poszukiwanie
Charakterystycznym dla myśli zachodniej jest topos prawdy, co oznacza, że pojęcie prawdy jest wspólnym znaczeniowym motywem myśli naukowej czy literackiej i wyrasta na gruncie faustowskiej tradycji. Ma on swoją historię, od Heraklita po Heideggera poprzez myśli Hegla i Freuda, gdzie motyw zasłony, welonu spowijającego prawdę, przewija się niezwykle często. „Wszystko co głębokie kocha maski” pisał Nietzsche. U Freuda dociekanie prawdy o życiu psychicznym, jego przejawach, przyjęło najpierw formę naukowych i medycznych dociekań, później metapsychologicznych poszukiwań. Poszukiwanie prawdy w najgłębszych warstwach psychiki odzwierciedla „archeologiczna” metafora Freuda o funkcjonowania aparatu psychicznego i późniejsze modele jego funkcjonowania.
Można pokusić się o myśl, że motto, które Freud (1900/2007) umieścił w „Objaśnieniu marzeń sennych”: “jeśli niebo będzie mi oporne, piekło wzruszę do dna” to słowa, które stały się motywem wiodącym i przenikającym całe psychoanalityczne dokonania. Można też pomyśleć, że są one swego rodzaju nowożytnym, zarówno odpowiednikiem, jak i opozycją wobec dantejskiego napisu nad bramami piekła: „wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję”. Freud na tamten czas inspirował się nie tylko myślą naukową, ale także twórczością Goethego, Schillera, Nietzschego, Schopenhauera, myślicieli, którzy poszukując istoty prawdy przestrzegali przed zbyt natarczywą wolą zerwania z niej zasłony. Bowiem prawda odkrywająca swe oblicze, jest doznaniem i rozpoznaniem na okamgnienie. Istotnym jest jej poszukiwanie, nie posiadanie, „prawda ma jaśnieć stopniowo, by nie oślepł wzrok” (Dickinson, 2016). Freud, jako młody jeszcze student, będąc pod wpływem pozytywistycznych teorii wieku, w którym się urodził, zwierzył się Arnoldowi Zweigowi, że gdyby udało się dotrzeć głęboko na dno soczewki oka, można byłoby zobaczyć funkcjonowanie nieświadomości. Obecnie możemy pomyśleć, że refleksja Freuda odnosi się do afektywnego obszaru psychiki, odpowiednikiem którego w mózgu jest wzgórze wraz z układem limbicznym, miejscem gdzie krzyżują się nerwy wzrokowe. (wzgórze z j. gr – „łożnica małżeńska”) i szlak powonienia. Z kolei Walter Benjamin (2005), badacz i myśliciel, konstatował, że samo poznanie jest jak „piorunowy błysk”, polegający na zapisie wycinka czasu, dający możliwość urzeczywistnienia „nieświadomości spojrzenia”, w znaczeniu ontologicznym określał to doświadczenie jako spotkanie „oko w oko” z prawdą. Jego refleksja bliska jest myśleniu takich filozofów jak Husserl (2014) czy Morleau-Ponty (2001) oraz Biona, którzy doświadczenie emocjonalne uznawali za początek poznania i stawiali je w centrum procesu poznania. Bion poszukiwanie prawdy i dążenie do poznania odróżniał od tendencji zmierzających do ustanowienia ostatecznych znaczeń (do „posiadania” prawdy, wiedzy). Według Biona, tendencje do „posiadania” prowadzić mogą do pogrzebania szans rozwoju i zamknąć możliwość prawdziwych odkryć, stawiania hipotez czyli dowiadywania się. Wspomniany zaś noblista G. Edelman dzieli się z kolei refleksjami dotyczącymi moralności i granic poznania, i w tej kwestii mówi o sceptycyzmie i pokorze wobec niepoznawalnego. W tym miejscu pozwolę sobie na refleksję odnośnie traumy i prawdy doświadczenia agonalnego, opisanego przez R. Rousillona (2015), doświadczenia śmiertelnej grozy na bardzo wczesnym etapu rozwoju, które uczyniło część życia psychicznego martwym. Czy zejście do piekieł tego doświadczenia pozwoli odkryć jego istotę i czy istotą okaże się prawda śmierci? Inaczej mówiąc, czy igranie z realnym przebiegiem przeszłych wydarzeń nie jest przypadkiem nadużyciem wobec traumatycznego doświadczenia? Kiedy człowiek narażony jest na traumę, czyli przerażające zdarzenie wykraczające poza sferę zwykłego ludzkiego doświadczenia, przeżywa „niemą grozę”, „bezimienne przerażenie”, doświadcza stanu prowokującego przeżycie „nie do pomyślenia”.
Czy takie doświadczenie da się uporządkować na poziomie językowym?
Niepowodzenie prób ujęcia pamięci w słowa i symbole sprawia, że pozostaje jej tylko porządek na poziomie sensoryczno-motorycznym lub ikonicznym, na który składają się doznania somatyczne, odtwarzanie zachowań, koszmarów i epizodów retrospekcyjnych (flasch back). Piaget (2011) pisał, że „właśnie dlatego nie dochodzi do natychmiastowej akomodacji, następuje bowiem całkowite oderwanie wewnętrznej aktywności od świata zewnętrznego” i co za tym idzie, nie przekłada się na myślenie symboliczne, niezbędne do językowej rekonstrukcji.
Procesy nieświadome
Dialog miedzy psychoanalizą a neurobiologią najbardziej uwidocznił się w myśleniu Biona, który twierdził, że nieświadome jest funkcją umysłu, rodzajem pamięci, z której nie zdajemy sobie sprawy, a nie miejscem przechowywania wypartych treści, jest funkcją przetwarzającą przeżycia. Bion dostrzegł w płaszczyźnie sensorycznej źródło wszystkich abstrakcyjnych przejawów myślenia, uważał myślenie za nierozerwalnie związane z odczuwaniem. Jego poglądy na temat tego, że emocjonalne nieświadome służy metabolizowaniu myśli i uczuć, poprzedziły znacznie późniejsze neurobiologiczne teorie nieświadomego przetwarzania emocji. Powiązanie emocji z nieświadomym okazały się jednym z najistotniejszych wspólnych punktów dociekań psychoanalizy i neurobiologii. Chociaż wyniki badań neurobiologów potwierdzają niektóre aspekty metapsychologii Freuda, to w innych rozmijają się. (De Masi, 2016; Cozolino, 2002; Herzyk, 2011). Dotyczy to sfery popędów, wyparcia i rozszczepienia. Neurobiologia podkreśla, że traumatyczne przeżycia przechowywane są w systemach pamięciowych niedostępnych świadomości (pamięć ukryta, proceduralna), co według badaczy nie wynika z ich wyparcia w rozumieniu freudowskim. Podkreśla się, że trzeba pogodzić się z tym, że istnieją granice poznania. De Masi (2016) proponuje pojęcie niepoznawalnego nieświadomego. Zwraca uwagę na dwa systemy nieświadomości: dynamiczny i emocjonalny. Pierwszy powstaje w wyniku wyparcia i koresponduje z wypartym nieświadomym opisanym przez Freuda, istnienie drugiego przeczuł Bion, a potwierdziła neurobiologia i związany jest z tym, z czego nie zdajemy sobie sprawy. Wielu autorów (Matte Blanco, Lombardi 2009) podkreśla, że konceptualizacja nieświadomego w kategoriach treści wypartych jest podejściem niewystarczającym, dotyczy to zwłaszcza pierwotnych stanów umysłu, w których doświadczenie pozostaje w dużej mierze niezmentalizowane (Bergstein, 2015; Mitrani, 1995). Według autorów, pierwotny i psychotyczny poziom przynależy nie tyle do dynamicznego nieświadomego, co do emocjonalnego nieświadomego, gdzie dochodzi do zniekształcenia procesów emocjonalnych na poziomie rozpoznawania, wg Edelmana – odczytywania. To jest tak jakby doznanie miało miejsce, ale wskutek asynchronizacji zostało przesunięte w czasie i przestrzeni, funkcjonuje przez jakby w „innym obszarze grawitacyjnym” i pozostaje nierozpoznane.
W tym kontekście pojawia się ponownie moja refleksja odnośnie doświadczenia agonalnego, aspektu nieświadomego życia psychicznego, opisanego przez Rene Rousillona (2015), czy jest ono z poziomu niepoznawalnego, czy są granice poznania tego, „co zastygło w obrazie stężałego niepokoju”? Freud miał przeczucie, że psyche w swej najgłębszej warstwie może przypominać „rzecz” (tzw. rafy) aniżeli żywy strumień przeżyć. Zaznaczał, ale nie rozwinął bądź wydelegował w inne rejony swoich poszukiwań takie pojęcia jak niesamowite czy fetysz, będące przejawami „zastygłego przerażenia”, pozostałego w obszarze nieświadomości. „W samym sercu życia psychicznego, które pragnie być życiem, ruchem osadza się jego przeciwieństwo – inercja, bezwład i martwota – pisze Bielik –Robson (2008). Lacan (2014) zaś w swoim „powrocie do Freuda” rozwija aspekt tego, co w psyche nieruchome, inercyjne, wiecznie powtarzające się, nazywa to Realnym. Można myśleć, że obumarła sfera psychiki, którą wyznaczyło nieudane spotkanie z Rzeczą (rzecz sama w sobie wg. Kanta) jest obrazem „obróconego w kamień” zastygłego anihilacyjnego doświadczenia. Czy podobną konfrontację twarzą w twarz da się przeżyć ? – zastanawia się w swoim eseju Agata Bielik-Robson (2008). Uważa, że dla tej niepoznawalnej w swej istocie części psychiki nie ma zbawienia w ramach terapeutycznego przepracowania. Wyniki badań nad pamięcią i skutkami traumy (Fonagy, 1999) pokazały, że traumy z poziomu poprzedzającego rozwój systemu pamięci emocjonalnej nie mogą zaistnieć ani nieświadomie, tym bardziej świadomie w formie opowieści (orzekania, co się wydarzyło), ciągłość narracyjna i związana z tym, ekspresja mowy, jej intencjonalność, słowotwórstwo są uszkodzone. Z kolei Tarantelli (2003) podkreśla, że „zerwanie ciągłości istnienia, niesione przez traumę, powoduje nieciągłość przeszłego self i przeszłego życia. Niszczy poczucie przeszłości jako korzeni osobistego istnienia „Ja”, które istniało przed katastrofą. To „Ja” może być pamiętane jako zewnętrzne i chociaż pamiętane jako wydarzenie, jest utracone jako doświadczenie.” Silne wzbudzenie wywołane przez traumatyczny bodziec, powstałe wskutek braku synchroniczności w neuronalnym połączeniu, jest efektem wstrząsu porównywalnego do wybuchu jądrowego. Rozłączeniom i stanom wymieszania towarzyszy “bezimienne przerażenie”, rudymentarne**** połączenia sensoryczno-motoryczne, podstawę których stanowią sekwencje temporalne (“parametry odniesień, rytmu, częstotliwość pobudzenia i hamowania”) polaryzują się, powstaje binarność przyjmująca formę totalności (intensywność afektywnych doznań). Mają miejsce utrwalenia powstających schematów wyobrażeniowych, modeli i wzorców. (np. „kształt witalności”wg Sterna).
Aparat psychiczny, żeby zachować spójność w sytuacji traumy, uruchamia kompensacyjne mechanizmy służące ponownej integracji. Własnością układu nerwowego, dzięki której możliwa jest nie tylko odbudowa funkcji, ale i naprawa zaburzeń rozwojowych, przede wszystkim uczenie się i pamięć, jest neuroplastyczność. Przejawia się na wiele specyficznych sposobów, od rozwojowej po kompensacyjną i naprawczą. Obwody neuronalne są plastyczne i modyfikują się przez całe życie, a współczesne teorie dotyczące mechanizmu powstawania plastyczności biorą swój początek z koncepcji Hebba, która hasłowo brzmi – “skuteczne pobudzenie to mocniejsze połączenie”.
Aby zrozumieć percepcję musimy wiedzieć, że mózg nie odtwarza oryginalnego obrazu, lecz w mózgu są reprezentacje rozmaitych cech i aspektów obrazu w zupełnie nowym ujęciu, w indywidualnym “alfabecie” impulsów nerwowych. To kodowanie zachodzi już częściowo w siatkówce oka oraz w obszarach mózgu, gdzie następuje rozdzielenie, przekształcenie i łączenie informacji w rozległej neuronalnej sieci różnych obszarów, które koniec końców pozwalają rozpoznać obiekty. Droga więc od doznania do rozpoznania czyli od wrażenia do myśli jest złożona, zawiła, wielopoziomowa i angażująca wiele struktur mózgowych, neurofizjologicznych i psychicznych. Sam proces przetwarzania przebiega zakulisowo, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy. Istota percepcji więc polega na tym jak bodźce, wewnętrzne i zewnętrzne, zostały zakodowane w neuronalnej sieci.W tworzeniu się neuronalnych systemów będących podłożem percepcji istotne są pojęcia czasu i przestrzeni oraz mechanizm synchronizacji, kluczem zaś do problemu scalania informacji jest synchronizacja czasowa.
Niedawne neuropsychologiczne, psychofizjologiczne i obrazowe odkrycia sugerują, że nieświadome procesy zachodzą setki milisekund przed świadomymi, np ruchy motoryczne, analiza sensoryczna, i mogą działać niejawnie poza świadomością percepcyjną. Wielu naukowców popiera ideę, że nieświadomie przetworzone bodźce mogą aktywować wyższe funkcje korowe, zaś podprogowo prezentowany bodziec może nie być świadomie postrzegany, ale nadal wpływa na działania, myśli, uczucia, proces uczenia się i pamięć.
Powstaje pytanie – jak mózg łączy dane przetworzone w różnych obszarach w subiektywny, jednolity obraz, w którym kolor, kształt i ruch widzimy w harmonii czasowej i przestrzennej?
Rozpoznawanie obiektów to trudne zagadnienie, ale samo rozpoznanie to jedno, czym innym jest – jak dany obiekt czy też twarz otrzymuje znaczenie, uruchamiające skojarzenia przechowywane w pamięci (Mesulam, 1998).
Zjawisko synestezji i pierwotne stany umysłu.
Obecnie rejestruje się wzmożone zainteresowanie rolą wczesnych doświadczeń w rozwoju psychopatologii. W kontekście myślenia o pierwotnych stanach umysłu i rozwoju jako procesie, moją uwagę przyciągnęło zjawisko synestezji. Czym jest zjawisko synestezji z perspektywy tych wczesnych doświadczeń jako fakt cielesny, neurofizjologiczny i umysłowy?
Termin synestezja (złożony z dwóch greckich słów – syn (połączenie) i aisthesis (zmysł)), literalnie oznacza połączenie zmysłów, a dosłownie – stopienie, zespolenie zmysłów (Cytowitz, 1985,1989; Ramachandran, 2012; Senderecka, 2006; Sacks, 2009). Istotą zjawiska synestezji są niezależne od woli połączenia, w których rzeczywistej informacji danej w jednej modalności zmysłowej towarzyszy jej percepcja w innej modalności zmysłowej (np. dźwięk-smak, dźwięk-dotyk). Bion z kolei pisał o ograniczoności percepcji zmysłowej, wynikającej ze specyfiki percepcji dla każdego gatunku. W kontekście pierwotnych procesów rozwojowych ten najwcześniejszy okres charakteryzuje się w planie anatomicznym i neurofizjologicznym szybkim i nadmiernym przyrostem neuronów oraz ich połączeń zaś w planie jeszcze niedojrzałego umysłu, skrzyżowanymi, rudymentarnymi połączeniami zmysłów. Na tym etapie, jak wskazują liczne badania, utrzymują one umysł w stanie „międzymodalnego śnienia.”
Psychoanalityk i badacz wczesnych relacji matka-dziecko, Daniel Stern w swojej pracy “The Interpersonal World of the Infant (1985) prezentuje dowód dotyczący rosnącego poczucia jaźni u dzieci na prewerbalnym etapie rozwoju, podkreślając znaczenie takich wartości jak intermodalna percepcja, propriocepcja*****, odczucie witalności, które dotyczą wszystkich zmysłowych i ruchowych doznań oraz percepcja fizjonomiczna. Stern prezentuje badanie, które pokazuje, że już noworodki po urodzeniu posiadają wrodzoną zdolność rozpoznawania pojedyńczego wzorca doznania zmysłowego w dwóch lub więcej różnych percepcyjnych modalnościach (wzrokowe i dotykowe). Podsumowuje dotychczasowe badania nad imitacją u niemowląt i podkreśla, że takie zachowanie wymaga złożonej koordynacji percepcji wzrokowej, propriocepcji i kontroli ruchowej ust i języka. Abstrakcyjne reprezentacje, których niemowlęta mogą doświadczać, to nie obrazy, dźwięki czy obiekty do nazwania, ale raczej są to kształty, intensywność doznań i wzorce temporalne (doświadczanie czasoporzestrzeni, upływ czasu, stałość i rytmiczność, ciągłość) – czyli bardziej całościowe jakości doświadczenia, stanowiące stałe ontogenetyczne.
Zwrócenie uwagi na pierwotne stany umysłu zachęca wielu badaczy i klinicystów do nowego spojrzenia w kontekście synestezji, w jaki sposób wspomnienia przechowywane są w umyśle i jak wpływają na postrzeganie i interpretację rzeczywistości. Mówiąc o wczesnych etapach rozwoju mam na myśli pierwotny sensoryczno- motoryczny okres rozwoju (“pięć rejestrów sensorycznych”) kodowanie zorientowane na możliwie najkrótszy pobyt w pamięci. Przechowywanie bodźców z poziomów sensoryczno-motorycznych (czyli głównie wzrok i słuch, motoryczne – ręce, usta) , precyzja koordynacji ręka-oko oraz pamięć ikoniczna****** leżą u zarania rozwoju psychicznego. (odsyłam również do psychoanalitycznej literatury m.in. Botella i Botella, 2004; Gaddini, 1987; Tustin, 2008 i inni).
Obecny status badań pokazuje, że pierwotna organizacja pamięci ma charakter synestetyczny i dopiero rozwój nowej kory przynosi semantyczną organizację, co oznacza, że podstawowe struktury poznawczego systemu pojęciowego, w tym pamięci, odnoszą się do relacji czasoprzestrzennych i są ściśle związane z programami motorycznymi. Idee te wyrażone są w „hipotezie przestrzenności form”, gdzie znaczenie mają takie schematy jak schemat pojemnika, schemat część-całość, góra-dół, głębia i inne (Edelman, 1998; Brożek, Hohol, 2013; Johnson, 2015), oraz w intensywności ich subiektywnego doświadczania zgodnie z indywidualnymi temporalnymi wzorcami. Bion oraz inni, którzy rozwijali myśl Freuda, uważał, że na powstawanie snów mają wpływ elementy podobne do powstawania halucynacji (Bion, 2014, 2015). Bion w modelu neurofizjologicznym dostrzegł prekursora aparatu myślowego, analogicznego do aparatów określonych funkcji cielesnych, nasyconych elementami zmysłowymi (elementy beta), które nie mają połączenia z obszarami korowymi mózgu lub świadomym poziomem mentalizacji i z tego względu nie mogą być przekształcone w doświadczenie. Badania neurofizjologiczne pokazały, że u podłoża symboliki snów, halucynacji leżą takie przemiany jak „obrastanie w informację”, które dane wejściowe mogą zmienić nie do poznania. Freud w „Objaśnieniu marzeń sennych” sformułował i opisał analogicznie mechanizm – kondensacji, przemieszczania i odwrócenia. Odkryto, że asocjacja bodźca podprogowego z popędowymi strukturami nieświadomości może wynikać z jego analogizującego podobieństwa do ukrytych w nieświadomości głębszych reprezentacji związanych z poszczególnymi popędami i ich konstelacjami (Cytowitz, 1995).
Zmysłowe doświadczenia (np. piersi), rejestrowane są, przedstawiane (obraz, wyobrażenie) jako wspomnienie ciała i nie wszystkie uzyskują mentalne reprezentacje.
Podano przykład – podprogowo prezentowany obraz grzyba może ulec takim transformacjom, że w marzeniu sennym czy halucynacjach wystąpi w postaci węża, fallusa czy grzyba atomowego i nie jest pewne, jakie struktury popędowe kryją się za poszczególnymi wynikami transformacji. Żródła podają (Toporov, 1985), że w planie ekonomii popędów grzyb atomowy równie dobrze może reprezentować instynkt przetrwania i związany z nim aspekt lęku przed zagładą, jak również popęd libidynalny i związaną z nim eksplozywność doświadczenia orgazmicznego (nadmiar pobudzenia, szok przedwczesnej cielesności, procesy pobudzenie-hamowanie). W badaniach zwrócono uwagę na znaczenie procesu nieświadomego analogizowania w oparciu o zasady wiązania przeciwieństw, współwystępowania w czasie i przestrzeni, następstwa czasowego, zastępowanie części całością i odwrotnie oraz powierzchownego podobieństwa (Cytowitz, 1989,1995).
Obecnie wiadomo, że na wyższych poziomach rozwoju synestezja jest zjawiskiem semantycznym i rezultatem mediacji w wyodrębnianiu znaczenia wskutek zaindukowanego impulsu (bodźca). Transfer ze sfery somatycznej do psychicznej dokonuje się za pomocą obiektu „trzymającego, zawierającego”. Ze względu na fizjologiczne i genetyczne podstawy synestezji, badania jej istoty i znaczenia na wczesnych etapach rozwoju prowadzone są przede wszystkim w zakresie psychologii rozwojowej i neurobiologii (Ramachandran, 2012), wiele wiedzy na temat pierwotnych procesów życia psychicznego wnoszą kliniczne obserwacje w psychoanalitycznej pracy z pacjentami.(Stern, 1985, Klein, 2007; Balint,1979; Gaddini,1987; Mate Blanco, 1988; De Masi, 2016; Lombardi, 2002, 2017).
Psycholog Wiliam James jeszcze w 1890 roku zwrócił uwagę na obraz zmysłowego świata dziecka, opisując ten fenomen w „Podstawach psychologii”. Napisał, że „każda ilość impresji z dowolnej liczby źródeł zmysłowych, których umysł nie doświadczył oddzielnie i nie objął w danym momencie, złączy się w jednym obiekcie dla tego umysłu. W konsekwencji dziecko atakowane bodźcami przez oczy, uszy, nos, skórę i wnętrzności w jednym czasie, wszystko to czuje jak jedno wielkie odurzenie, szum, zawieszenie i do końca życia to doznanie będzie pierwotnością wszystkich wrażeń w jednym czasie i stanie się ono wyposażeniem jego pamięci.”
Ta niezwykła koncepcja została ponownie podjęta w książce „Świat noworodka” (1988). Jej autorzy Daphne Maurer z Mc Master University w Ontario i jej mąż Charlz Maurer na podstawie badań anatomicznych i obserwacji klinicznych opisali wewnętrzny świat noworodka, autorka pisze: „noworodek odbiera świat wszystkimi zmysłami, ale nie czuje zapachów przez nos. On słyszy zapachy, widzi je, czuje inaczej. Jego świat jest przepełniony aromatami, ostrymi dźwiękami, gorzkimi i pachnącymi oraz kwaskawo-słodkim dotykiem na skórze. Gdyby udało się nam odwiedzić świat noworodka – pisze dalej – to myślelibyśmy, że jesteśmy wewnątrz halucynogennej perfumerii.” Autorzy zaproponowali również myśl, że wszystkie dzieci od początku swego życia są synestetami. Uważają, że pojawienie się próżni czy też luk między neuronalnymi obszarami w mózgu spowodowało powstanie infantylnego, synestetycznego sensorium i dalej precyzują, że „u noworodków zmysły nie są odgraniczone, lecz splecione w synestetyczną magmę.”
Impulsem do powstania takiej hipotezy była dla autorów książka A.R Łurii „Umysł mnemonisty. Mała książka o dużej pamięci” (wyd. w jęz. polskim: Łuria, 1970), przedmiotem której był opis stanu umysłu człowieka, który pamiętał wszystko, nawet czego nie umiał czy nie rozumiał. Łuria przez wiele dziesiątków lat badał przypadek pacjenta Sz., który nie mógł poradzić sobie z nawałem wspomnień, gdyż jego mózg nie był wyposażony w opcję zapominania. Jak się okazało, nadzwyczajna pamięć pacjenta Sz. łączyła się ze zjawiskiem synestezji, która mówiąc najprościej jest stanem równoczesnego odbioru doznań zmysłowych, a które zwykle występują oddzielnie. Łuria odkrył, że poruszenie jednego zmysłu aktywowało następne, jego pacjent odbierał zatem świat w zupełnie inny sposób niż przeciętny człowiek, a każde zdarzenie, słowo czy dźwięk wyzwalało w jego umyśle reakcję łańcuchową z potęgujących się doznań. Stwierdzono ponadto, że u Sz. nie występował podział na rzeczy widziane czy słyszane – otoczenie odbierane było przez niego wszystkimi zmysłami naraz. Brak mechanizmu zapominania potęgował powstawanie zmysłowych połączeń, umysł pacjenta był zalewany treściami i doznaniami, które nie były myśleniem. Stan w jakim znajdował się pacjent Łurii odpowiadałby zatem opisowi Biona: „załóżmy, że rozwój układu nerwowego zatrzymuje się na poziomie wzgórza i istnieje, świat, z którym można się kontaktować poprzez autonomiczny układ nerwowy, zarządzany właśnie przez wzgórze (…) Sadzę, że pacjent, który jest w stanie aktywować swoje wzgórze mógłby śnić i doświadczać wrażeń analogicznych do słyszenia i widzenia ale nie byłoby to widzenie, ani słyszenie jeśli nie rozwinąłby się system sensoryczny (Lombardi, 2002).
Badania udowodniły, że synestetyczne połączenia są najbardziej pierwotną formą funkcji procesów poznawczych, sugeruje się, że ontogenetycznie pierwszym wyzwalaczem międzymodalnych operacji jest dynamiczna gra wzajemnych odbić pomiędzy twarzą matki i twarzą niemowlęcia. Dynamika ta podlega interioryzacji i prowadzi do pierwotnych fuzji pomiędzy modalnością wizualną i wzorcami motorycznymi (Hunt, 1995). Pola recepcyjne komórek dotykowych (czuciowych) znajdują się na twarzy. Wzrokowe pole recepcyjne zbieżne jest z dotykowym, obydwa wspólnie tworzą przestrzeń około-osobistą, poczucie której ważne jest w procesie powstawania schematu ciała. Dodatkowo badania pokazały, że na najwcześniejszym poziomie rozwoju rejestrowany jest ruch i mimika twarzy bez rozpoznania jeszcze do kogo ta twarz należy (widzieć twarz i co wyraża zaprogramowane jest ewolucyjnie!).
Współcześnie, w oparciu o nowe neurobiologiczne badania i wiedzę o mechanizmach plastyczności mózgu stwierdza się, że u płodu i noworodka neuronalne połączenia powstają w sposób nadmiarowy, ale w toku rozwoju są „przycinane” ponieważ w niedojrzałym mózgu nadmiar neuronalnych połączeń między obszarami ulega eliminacji w procesie apoptozy (zaprogramowana śmierć komórek). Proces „przycinania” przypuszczalnie zapobiega rozprzestrzenianiu się sygnałów między sąsiadującymi ze sobą strukturami i odbywa się w dużej mierze pod kontrolą genów jak również wskutek relacji ze środowiskiem zewnętrznym. Na etapie oswajania świata zmysły nie są w pełni zróżnicowane, dlatego oddziaływanie na jeden z nich może wywoływać wrażenie w innym. Mózg w pierwszych latach życia traci prawie połowę połączeń nerwowych i stanowi to prawidłową fazę jego rozwoju. Przypuszcza się, że u synestetów połączenia pomiędzy układami zmysłów albo nie, są usuwane albo nie zostają poddane właściwemu hamowaniu.
Można zastanowić się, jaką funkcję pełnią w takim razie te nadmiarowe połączenia? Przychodzi mi na myśl, że w określonym czasie, do paru miesięcy po narodzinach te „neuronalne pomosty” pełnią jakby funkcję „poduszki bezpieczeństwa”, by zbyt silne bodźce np. dźwięk, wywołujące nadmiar albo brak, nie zalały umysłu a siła bodźca rozkładała się na inne zmysły, stąd np. ucisk lub dotyk może być ciepły a nie bolesny (paradoks deficytu –nadmiar/brak), te rudymentarne*****, połączenia gwarantują tzw. “rytm bezpieczeństwa” (Tustin, 2008) będący efektem relacji temporalnych i przestrzennych. Dotyczą one mechanizmu oznaczania następstwa sekwencji zdarzeń wedle porządku “wcześniej”, “później”, “w tym samym czasie”, jak również lokalizacji obiektu, trajektorii jego przemieszczania się i szacowania tzw. liczebności (wielość albo nic).
Na podstawie szeregu badań stwierdzono, że centralną rolę w wytwarzaniu synestezji odgrywa hipokamp i układ limbiczny, które związane są z pamięcią i emocjami (Cytowitz, 1995; Le Doux, 2000). Bywa, że do percepcyjnego „synestetycznego zwarcia” dochodzi nie tylko wskutek fizycznego bodźca, ale również na skutek wystąpienia szczególnego stanu emocjonalnego. Ma wtedy miejsce zjawisko wyładowania, występujące w następstwie synchronicznego pobudzenia zespołów neuronowych. Ten fakt potwierdzają słowa MacLeana, autora koncepcji o triadycznej budowie mózgu, który pisał: „Tu właśnie (w hipokampie) istnieje możliwość korelacji nie tylko w odniesieniu do wrażeń zapachowych, smakowych czy trzewiowych, lecz także w wypadku wrażeń słuchowych, wzrokowych a może nawet seksualnych (…) Należy podkreślić, że to właśnie tutaj, w zakręcie hipokampa, zachodzą na siebie trzy główne systemy włókien nerwowych (…) w świetle tych obserwacji istnieje możliwość, że mamy tu do czynienia z neuroanatomicznym mechanizmem, którego istnienie wyjaśniają niektóre, na pozór paradoksalne stany nakładania się różnych jakości zmysłowych (synestezje), wywierające wpływ na doświadczenia emocjonalne”. ( cyt. za: Cytowitz,1989).
Współczesne badania dowodzą, że trauma uszkadza funkcjonowanie struktury hipokampa, (kodowanie wydarzeń w pamięci autobiograficznej), zaś przywoływanie urazowych wspomnień powoduje aktywację ciała migdałowatego. W przypadku atrofii bądź zahamowania hipokampa wskutek traumy, wydarzenie traumatyczne będą zapamiętane przez struktury ciała migdałowatego w sposób niereprezentowalny słownie a jedynie jako stan afektywny.
W planie umysłu najsubtelniejszym wyrazem działania głębokiej „synestetycznej gramatyki”, procesów kognitywnych jest zdolność synestezji do czasoprzestrzennej fuzji tzn. do równoległego doświadczania czasu w kategoriach przestrzeni. Zarówno czas, jak i przestrzeń są odbierane przez organy zmysłów. Przestrzeń można oglądać, czasu słuchać, dotykać, przeszłość jest nagromadzeniem wrażeń zmysłowych. Czas może mieć swoją pojemność i kolor. „Mnemoniczna archeologia” synestezji pozwala barwy, dźwięki, zapachy, ich połączenia przechowywać w zakamarkach pamięci. Stosunek do czasu i związanych z nim ograniczeń to jeden z wymiarów osobistej pracy psychicznej, a wszelkie odniesienia do czasu wiążą się z tematem śmierci, pisze Lombardi (2017), a włączenie pacjenta w wymiar czasowy (setting) okazuje się być alternatywą dla psychozy. Lombardi (2002) w swoim artykule „Poznanie i przeżywanie czasu w prymitywnych stanach umysłu” sugeruje, że czas może służyć jako obiekt przepracowania w psychoanalizie pacjentów, których funkcjonowanie umysłowe wykazuje znaczną ilość aspektów prymitywnych. Zwraca uwagę na obszar konfliktu między zaprzeczeniem a zaakceptowaniem czasu, bowiem wątki pragnienia bezczasowości pochodzą z wewnętrznego funkcjonowania pacjenta. Związane jest to z postawą uwarunkowaną przez wrodzoną skłonność do unikania bólu. W sytuacjach szczególnie traumatycznych lęk i niepokój zakłócają myślenie, w miejsce procesów wyższego rzędu pojawiają się procesy pierwotne charakteryzujące się poczuciem bezczasowości, pacjent doświadcza stanu albo funkcjonuje, powtarzając utarte schematy, jakby „czas zatrzymał się w miejscu.” Z kolei A. Schellekes w swoim artykule „Myśli o czasie w prymitywnych stanach mentalnych” zauważa, że rozszyfrowanie w jaki sposób pacjenci doświadczają czasu jest dodatkowym kluczem dla badania prymitywnych obszarów mentalnych, które nie wyrażają się w sposób werbalny lub symboliczny. Kwestia doświadczania czasu jest odrębnym i dominującym aspektem bycia, analogicznym jak doświadczanie przestrzeni. Również modalność olfaktoryczna u wielu synestetów jest zasadniczym wyzwalaczem treści pamięciowych (hipokamp i ciało migdałowate są centralną częścią szlaku powonienia). Wiele lat wcześniej Ferenczi twierdził, że właśnie powonienie jest najstarszą sensoryczną matrycą procesów myślenia.
Nasz pierwszy kontakt z egzystencją zamyka się w wibracjach bicia serca matki, fali jej oddechu, muzyce jej głosu, melodii i rytmu prenatalnej aktywności. Taka tęsknota za źródłem pozostaje na zawsze (Zeki, 2012). Niezależnie od kultury wszyscy zaczynamy życie w ciemności i znaczna część rozwoju w niej się dokonuje. W „Nocy prenatalnej” Tomatisa (1987), w tekstach Quignarda (2008) powraca temat słuchu w życiu płodowym. Ucho nie jest biernym organem, posiada ekwiwalent soczewki o zmiennej ogniskowej, który pozwala mu skupić się na konkretnych odgłosach i filtrować inne („zoom słuchowy”), czyli ślimak – „ucho słuchania” i narząd przedsionkowy – „ucho ciała”. Informacje z ucha mają wpływ na pion i napięcie całego ciała. W powstawaniu tożsamości percepcyjnej podkreśla się znaczenie pierwotnych aspektów w doświadczeniu emocjonalnym np. ton, wybrzmiewanie i brzmienie którego ma swoje źródło w przestrzeni prenatalnej.
Przykład badań nad zjawiskiem synestezji pokazuje, jak uzyskiwana wiedza o tym pierwotnym zjawisku może stać się treścią dla psychoanalitycznych badań nad kwestią pierwotnych stanów umysłu. Prace wielu psychoanalityków podejmujących temat pierwotnych stanów wskazują na ważność tego obszaru w kontekście rozwoju umysłu w ogóle. (Stern, 1985; Loewald, 1981; Gaddini; 1987; Lombardi, 2017; Tustin, 2008 i inni). Wielu klinicystów uważa, że zdolność przenoszenia informacji z jednej modalności do drugiej pełni kluczową rolę w integracji doświadczenia percepcyjnego. Zaburzenia na tym poziomie prowadzą do deficytów upośledzających późniejsze funkcjonowanie emocjonalne i społeczne.
Vilanur Ramanchadran (2012) od wielu lat bada zjawisko synestezji i rozwija myśl poprzedników, że niemowlęta odbierają świat jako chaotyczny obraz, gdzie kolory, dźwięki, dotyk i sygnały z innych źródeł jak zewnętrznych, tak wewnętrznych tzw.trzewnych, są one przemieszane i zlane. Na wczesnym etapie rozwoju synestezje nie są doświadczeniem złożonych obrazów, są doznaniami elementarnymi i nierozbudowanymi np. kształty plam, spirali, gładkie lub chropowate tekstury, smak słony słodki lub metaliczny i wskutek połączeń tworzą „synestetyczną magmę” (sensorium). W okresie okołoporodowym w dojrzewającej korze zaczyna się proces oddzielania i odgraniczania zmysłów, co pozwala na ich normalne zestrojenie konieczne dla właściwej percepcji świata zewnętrznego, tzn. że obiekt ma określony smak, kształt i kolor. Proces rozwoju funkcji poznawczych zmierza w kierunku różnicowania i rozwoju myślenia abstrakcyjnego, gdzie połączenia czy hiperpołączenia stają się metaforą czy też poetyką języka. Według Lakoffa (2010) metafory nie są środkami językowego wyrazu, lecz podstawowymi strukturami poznawczymi. Dla myślenia psychoanalitycznego dynamika neuronalnego procesu u podstaw, od niewyodrębnienia do wyodrębniania stanowi inspirującą wiedzę dla konceptualizacji, myślenia i stawiania hipotez w kontekście funkcjonowania umysłu na tym poziomie i rozumienia tych mechanizmów. Jako badacz synestezji i autyzmu, Ramanchadran podkreśla również, że zjawisko synestezji stanowi klucz do odkrywania ludzkiej natury. Twierdzi, że nie tylko pozwala ono zrozumieć normalne przetwarzanie zmysłowe, lecz pozwala poznać najbardziej intrygujące aspekty naszych umysłów, jak myślenie abstrakcyjne i metafora. Zjawisko synestezji może rzucić światło na specyfikę architektury i genetyki ludzkiego mózgu, leżące u podłoża ważnych aspektów zdolności twórczych i wyobrażeń jak również na filozoficzny problem qaliów, czyli niewyrażalnych podstawowych jakości doznań (dotyczy subiektywności wrażeń zmysłowych) – oraz poczucia siebie. Myślę, że wiedza o mechanizmach powstawania synestezji w kontekście myślenia o pierwotnych stanach umysłu może wiele wnieść do pracy psychoanalitycznej w kontekście namysłu nad znaczeniem i przejawami doświadczenia emocjonalnego na różnych poziomach życia psychicznego, jak również może okazać się przykładem owocnej współpracy pomiędzy psychoanalizą a neuropsychologią i neurologią.
Podsumowując, można myśleć, że pierwotna synestezja według teorii rudymentarnych jest zjawiskiem połączenia elementarnych doznań zmysłowych i na neuronalnym poziomie pełni funkcję „trzymania” dla pierwotnego aparatu psychicznego, przestrzennie zawierającego te elementarne cząstki. Można pokusić się o metaforę, że synestetyczne połączenia na bardzo wczesnym etapie rozwoju pełnią funkcję swoistej psychicznej „tkanki łącznej” czy „poduszki bezpieczeństwa” dla niedojrzałego jeszcze umysłu.
Zakończenie
Myśl psychoanalityczna od czasów Freuda wzbogaciła się na przestrzeni lat w nowe inspirujące hipotezy i teorie, podkreśla to jej ponadczasowy, unikalny charakter i mimo specyfiki podchodzenia do badania umysłu pozostaje otwarta na nowe horyzonty i współpracę z innymi. Jednym z takich obszarów współpracy mam nadzieję jest już neuropsychoanaliza, o której myślę jako o dziedzinie „pomiędzy”, która może budować wspólną przestrzeń dla dialogu, polemik i dociekań i która respektować będzie unikalność każdej ze stron. Psychoanaliza zajmuje się „materią psychiki”, neuropsychologia „materią mózgu”, wspólnym obszarem jest umysł, który doświadczając traumy, zmaga się z nią w specyficzny dla każdej ze stron sposób, stosuje różne zabiegi, by ją ukryć, ale też i paradoksalnie wyrazić poprzez ekspresję np. symptomu. Istotną dla obydwu obszarów jest ekspresja mowy pełniąca funkcję rozpoznawania, zaś jej siłą napędową jest intencjonalność czy też popęd do komunikowania i komunikowania się.
W swojej niedawno wydanej książce „Inny czas, inne rzeczywistości”, amerykański psychoanalityk, Arnold Modell (1990, 2009) zaznajomiony z teorią neuronalnej selekcji Edelmana, zaczął łączyć nową wiedzę z zakresu neurobiologii z psychoanalityczną praktyką kliniczną, skupiając uwagę przede wszystkim na naturze i znaczeniu przeniesienia. Uważa, że traumatyczne jak i nieprzyswojone wspomnienia uaktywniają się podczas przeniesienia, kiedy elementy doświadczenia przeszłości przechodzą w czas teraźniejszy, jakby odbyły podróż w „wehikule czasu”. Zauważa również, że przymus powtarzania jest poszukiwaniem tożsamości percepcyjnej między obiektami z przeszłości a obecnymi, wskazuje jednocześnie, że w procesie psychoanalitycznym metafora jest podstawą myślenia. Zwraca także uwagę, że teoria neuronalnej selekcji zastępuje pogląd Freuda, w myśl którego ślady pamięciowe są niezmienne i pozwala na nowo przyjrzeć się sytuacji w terapii.
Zastanawiałam się w kontekście kierunku neuro- czy psychoanaliza potrzebuje dowodów, potwierdzania prawdziwości istnienia psychoanalitycznych myśli, które tak naprawdę dały impuls do rozwoju innym dziedzinom. Jeśli czegoś nie można dotknąć nie oznacza to, że nie można o tym myśleć. Rewolucyjne motto „Objaśnienia marzeń sennych” wskazało kierunek oraz istotę psychoanalitycznych poszukiwań, mianowicie przejawy, znaczenie i wpływ pierwotnych stanów umysłu na jego późniejszy rozwój. Toczenie zaś sporów czy to, co odkrył Freud było naukowe czy nie, jest drugorzędne wobec faktu jaki wpływ miała psychoanaliza na rozwój współczesnej myśli humanistycznej i nauki o człowieku. Chciałabym przytoczyć słowa poety, który powiedział, że „to nie ludzie umierają, a światy w nich”. W kontekście przedstawianego dzisiaj tematu, światy odkryte przez Freuda, Biona i Łurię, jak również innych naukowców wymienionych i niewymienionych w tym wystąpieniu, żyją po dziś dzień, przykuwają uwagę i inspirują innych, dzięki czemu narracja w odkrywaniu tajemnic ludzkiego umysłu może trwać nadal. Rzeczywiście, wkroczenie na drogę poznania oznacza pozostawienie wszelkiej nadziei, gdyż nie wiadomo dokąd ta droga zaprowadzi ale paradoksalnie to właśnie nadzieja pozwala tą drogę pokonywać.
* Agnozja (gr.) – nieświadomość, nieznajomość. Stan zaburzonej zdolności rozpoznania znanych elementów otoczenia. Termin wprowadzony przez Freuda w 1891 roku. Afazja – całkowita utrata zdolności do mowy. Apraksja – upośledzenie precyzyjnych, celowych ruchów.
** Pojęcie plastyczności mózgu wprowadził do fizjologii polski uczony Jerzy Konorski. W swojej wydanej w 1948 roku monografii “Conditioned reflexes and neuron organization” rozróżnił dwie podstawowe własności neuronów: pobudliwość i plastyczność
*** Donald Hebb, kanadyjski uczony, psycholog, fizjolog i neuropsycholog, pojęcie “zasada Hebba” wprowadzone w 1949 roku – neurony razem pobudzane łączą się we wspólne sieci neuronów. Jego imieniem została ustanowiona coroczna nagroda za promowanie dyscypliny psychologii jako nauki
**** Rudymentarny – (łac.) rudimentum – zaczątek,początek ), elementarny, podstawowy
***** Propriocepcja – odbiór wrażeń płynących z mięśni i ścięgien, informujących mózg o położeniu ciała, jego poszczególnych części, i o tym, jakie ruchy wykonuje. Odpowiada za poczucie cielesnej obecności ciała, odczuwanie ciężaru ciała i poszczególnych jego części w przestrzeni
****** Pamięć ikoniczna – ultra krótka, wzrokowa pamięć sensoryczna. Stanowi system na przechowywanie informacji nim ta zostanie zakodowana w trwałej postaci w pamięci operacyjnej
LITERATURA
Andreasen, Nancy C., (2003). Fascynujący mózg. Lublin: Wydawnictwo Czelej
Balint, M. (1979). The basic fault. London/New York: Tavistock Publications
Benjamin, W. (2005). Pasaże. Warszawa: Wydawnictwo Literackie
Bergstein, A. (2016). Wychodząc poza spektrum: strach przed załamaniem, katastroficzne zmiany i niewyparte nieświadome. Materiały XVIII Konferencji Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego. Warszawa
Bielik-Robson, A. (2008). Niesamowite, fetysz, alegoria. O kondycji urzeczowienia u Freuda, Lacana i Benjamina. W: Rosińska, Z. Michalik, J., Bursztyka, P. (red) : Freud i nowoczesność. Blass, R. B. Carmeli, Z. (2007). The case against Neuropsychoanalysis: on fallacies underlying psychoanalysis latest scientyfic trend and its negative impact on psychoanalytic discourse. International Journal of Psychoanalysis , 88:19-40
Bion, W., (2011), Uczenie się na podstawie doświadczenia. Warszawa: Oficyna Ingenium
Bion , W. (2014). Teoria myślenia. W: Po namyśle . Warszawa: Oficyna Ingenium.
Bion , W. (2015). Przekształcenia. Warszawa: Oficyna Ingenium
Bion, W. (1976). Wzburzenie emocjonalne. W: Seminaria kliniczne i inne prace (2013) Warszawa: Wydawnictwo Ingenium
Botella,C,.,Botella,S. (2004), The work of psychic figurability. Maszynopis.
Britton , R. (2015). Between mind and brain. London: Karnac
Brożek , B., Hohol M. (2014). Umysł matematyczny. Kraków: Copernicus Center.
Canestri, J. (2015). The case for neuropsychoanalysis. Internationale Journal Psychoanalysis 96
Cevitarese
Cichetti, A., Tucker, M. (1994). W: A . Shore, Ludzka nieświadomość: rozwój prawego mózgu i jego rola we wczesnym życiu emocjonalnym. Tłumaczenie: Jakub Niedźwiedzki, 2006. Maszynopis
Cozolino, Louis J., (2002). Neuronauka w psychoterapii. Warszawa: Zysk i S-ka.
Churchland, P. (2013). Moralność mózgu. Co neuronauka mówi o moralności? Kraków: Copernicus Center.
Clark, W.R (2000). Płeć i śmierć. Warszawa: PWN.
Cytowitz, R.E. (1989). Synesthesia:A union of the senses. Heidelberg
Cytowitz, R. E. (1995). Synesthesia: phenomenology and neuropsychology. Psyche, 10/1995
Czepulonis-Panasiuk, Z. (2004). Pamięć- ujęcie psychoanalityczne w świetle współczesnych badań psychoneurologicznych. Warszawa: Wydawnictwo Zeszyty IPP Dialogi, Nr 1-2. Psychosomatyka
Damasio, A. (1999). Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i mózg ludzki. Poznań: Wydawnictwo Rebis.
Damasio, A. (2000) Tajemnica świadomości. Jak ciało i emocje współtworzą świadomość. Poznań: Wydawnictwo Rebis.
De Masi, F. (2016). Podatność na psychozę. Psychoanalityczne rozważania o naturze i terapii stanu psychotycznego. Warszawa: Oficyna Ingenium.
Dickinson, E. (2016). Wiersze wybrane. Warszawa: Wydawnictwo Znak
Draaisma, D. (2012). Księga zapominania. Warszawa: Wydawnictwo Aletheia
Edelman, Gerald M. (1998). Przenikliwe powietrze, jasny ogień. O materii umysłu. Warszawa : PIW
Ferber, Ilit. (2010). A wound withot pain: Freud on Aphasia. Naharaim, vol. 4,133-151.
Ferro, A., Civitarese, G. (2015). The Analytic Field and its Transformations. Karnac Books
Freud, Z. (1920/1994). Poza zasadą przyjemności. Warszawa: PWN.
Freud, Z. (1919/1997). Niesamowite. W: Pisma psychologiczne. Warszawa: Wydawnictwo KR
Freud, Z. (1917/1997). Objaśnienie marzeń sennych. Warszawa: Wydawnictwo KR
Freud, Z. (1895/2001). W kwestii etiologii histerii. W: Histeria i lęk. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Freud, Z. (1905/2001). Fragmenty analizy pewnej histerii. W: Histeria i lęk. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Freud, Z. (1915/2007). Popędy i ich losy. W: Psychologia nieświadomości. Warszawa: Wydawnictwo KR
Freud, Z. (1911/2007). Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychicznego. W: Psychologia nieświadomości. Warszawa: Wydawnictwo KR
Freud, Z. (1895/2008). Studia nad histerią. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Fonagy, P . (1999). Memory and therapeutic action. International Journal of Psychoanalysis, 80:215-222
Gaddini, E. (1987). Uwagi na temat relacji umysł-ciało. W; International Journal of Psycho-Analysis, nr 68
Gazzaniga, M. S. (2011). Istota człowieczeństwa. Sopot: Wydawnictwo Smak Słowa.
Greenberg, V.D. (1997). Freud and his aphasia book. London: Cornell University Press
Guirand, P. (1976). Semantyka. Warszawa: Wydawnictwo Wiedza Powszechna
Herzyk, A. (1999). Anozognozja. Mechanizmy mózgowe i objawy. Przegląd Psychologiczny, 42
Herzyk, A., Szepietowska, M.E., Daniluk, B., Zawadzka, E. (2004). Pamięć jawna i ukryta a dysfunkcje mózgu, Między świadomym a nieświadomym. Lublin: Wydawnictwo UMCS. Herzyk Anna,(2011). Neuropsychologia kliniczna wobec zjawisk świadomości i nieświadomości. Warszawa: PWN.
Hickok G., (2016). Mit neuronów lustrzanych. Kraków: Copernicus Center.
Hohol Mateusz, (2013) Wyjaśnić umysł. Kraków: Copernicus Center.
Hunt, H.T. (1995). On the nature of consciousness. New Heven
Husserl, E. (2014). Logika formalna i logika transcendentalna. Warszawa: IFiS PAN
Jodzio, K.(red)(2009). Neuropsychologia. Współczesne kierunki badań. Warszawa: Wydawnictwo PWN.
Johnson, M. (2015). Znaczenie ciała. Estetyka rozumienia ludzkiego. Łódź: Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego
Kandel, E. (1999). Biology and the future of psychoanalysis : a new intellectual framework for psychiatry revisited. American Journal of Psychiatry, 156(4)
Kastner, I., Schroder, Ch. (1997). Zygmunt Freud: badacz umysłu. Neurolog. Psychoterapeuta: teksty wybrane. Warszawa: Wydawnictwo Arboretum.
Klein, M. (2007). Zawiść i wdzięczność. Pisma. Tom III. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Kordys J. (1991). Mózg i znaki. Warszawa: Wydawnictwo PWN.
Kordys, J. (2006). Kategorie antropologiczne i tożsamość narracyjna. Szkice z pogranicza neurosemiotyki i historii kultury. Kraków: Universitas.
Lacan, J. (2014) . Seminarium III. Psychozy. Warszawa: WN PWN
Lakoff, G. Johnson, M. (2010). Metafory w naszym życiu. Warszawa: Wydawnictwo ALETHEIA.
Le Doux, J. (2000). Mózg emocjonalny. Poznań: Media Rodzina
Loewald, H.W. (1981). Regression: some general considerations. Psychoana.Quarterly, 50. (tłum.Justyna Pawłowska): Regresja-rozważania ogólne. Maszynopis
Lombardi, R. (2002). Primitive mental states and the body: a personal view of Armando Ferrari”s concreto original object. W: International Journal of Psychoanalysis, 83. London: IPA
Lombardi, R. Poznanie i przeżywanie czasu w prymitywnych stanach umysłu. Maszynopis. Tłum. Lech Kalita
Lombardi,R, (2017). Bezkształtna nieskończoność. Warszawa: Oficyna Ofingenium.
Laplanche, J., Pontalis, J.B. (1996). Słownik psychoanalizy. Warszawa: Wydawnictwo WSiP. Łuria, A.R. (1968/1970). O pamięci, która nie miała granic. Warszawa: Wydawnictwo PWN.
Łuria, A.R. (1976). Podstawy neuropsychologii. Warszawa: Wydawnictwo PZWL
Łysek, T. (red.)(2015). Antologia studiów nad traumą. Kraków: Universitas.
MacLean, P. (1990). The triune brain in evolution: role in paleocerebral functions. New York: Plenum Press
Matte Blanco, I. (1988). Thinking, feeling and being. London: Routledge
Matthis, I. (2013). Objawy ciała i umysłu-perspektywa neuropsychoanalityczna. Materiały XV Konferencji Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego. Warszawa
Maurer ,D. Maurer , CH. (1988). The world of the newborn. New York: Basic Books
Merlau-Ponty, M. (2001). Fenomenologia percepcji. Warszawa: Wydawnictwo Aletheia.
Mitrani, J.L. (1995). Toward An Understanding Of Unmentalized Experience. Psychoanal Q., 64:68-112.
Mesulam, M.M. (1998). From sensation to cognition. Brain, 121, W: Jodzio, K. (red.): Neuropsychologia. Współczesne kierunki badań. Warszawa: Wydawnictwo PWN.
Modell, A. (1990). Other times, other realities: toward a theory of psychoanalytic treatment. Cambridge: MA
Modell, A.H.(2009). Metaphor-the bridge between feelings and knowledge. Psychoanalytic Inquing 29(1)
Murawiec, S., Żechowski, C. (red) (2009). Od neurobiologii do psychoterapii. Warszawa: Wyd. IPiN.
Nabokov, V. (2004). Pamięci, przemów !. Warszawa: Wydawnictwo Muza.
Ogden, T. H. (2011). Sztuka psychoanalizy, Śnienie niewyśnionych snów i urwanych krzyków. Warszawa: Oficyna Ingenium.
Panksepp, J. Biven, L. (2012). The archeology of mind. Neuroevolutionary orgins of humans emotions. New York, London: W.W.Norton
Piaget, J. (2011). Jak sobie dziecko wyobraża świat. Warszawa: WN PWN
Pincus, D., Freeman, W., Modell, A. (2005). A neurobiological model of perception:considerations for transference. Journal of the American Psychoanalytic Association 53(2)
Ramachandran, V.S. (2012). Neuronauka o podstawach człowieczeństwa. O czym mówi mózg. Warszawa: Wydawnictwo UW
Rizzuto, A-M. (1997). Reflections about Freuds „On aphasia” and contemporary science. Rivista Psiche, vol.2
Rosińska, Z. Michalik, J. Bursztyka, P. (red) (2008). Freud i nowoczesność. Kraków: Universitas.
Roussillon, R. (2015). Pierwotna trauma, rozszczepienie i pierwotne powiązania niesymboliczne. Materiały XVII Konferencji Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego . Warszawa
Schellekes, A. (2005). The Dread of Falling—Between Breaking One’s Back and Breaking Through: Commentary on Franco Borgogno’s “On the Patient’s Becoming an Individual”. Psychoanal. Dial., 15(6):897-908.
Schore, A.(1994). Affect regulation and the origin of the self. Hillsdale: Lawrence Erlbaum Associates
Senderecka, M. (2006). Synestezja-od psychofizjologicznych badań do filozoficznych implikacji. W: Wszołek, S., Janusz, R.(red) Wyzwania racjonalności. Kraków: Wydawnictwo WAM
Solms, M., Turnbull, O. (2002) The brain an the iner world: An introduction to the neuroscience of subjective expirience. New York: Other Press
Solms, M. (2013). The conscious id. Neuropsychoanalysis,15
Solms, M. (2015). The feeling brain. London: Karnac.
Stern, D. (1984). The interpersonal world of the infant. New York: Basic Books.
Talvitie, V.and Ihanus, J. (2011). On neuropsychoanalytic metaphysics. International Journal of Psychoanalysis, 92:1583-1601
Tarantelli , C.B. (2003). Life within death: towards a metapsychology of catastrophic trauma. Intrnational Journal of Psychoanalytic, 84:915-928
Tatarkiewicz, W. (1993). Historia filozofii, t.I, Warszawa:Wydawnictwo Naukowe PWN
Tomatis, A. (1987). La nuit uterine. Paris: Edité par Sack
Toporov, V.N. (1985). On the semiotic of mythological conceptions about mushrooms. Semiotica, 53-4,
Tustin, F. (1993). On Psychogenic Autism. Psychoanal. Inquire, 13 (1): 34-41.
Tustin,F. (2008). The rhythm of safety. W: Autism in childhood and autistic feature in adults. Karnac
Quignard, P. (2002). Albucjusz. Warszawa: Czytelnik
Quignard, P. (2008). Noc seksualna. Gdańsk: słowo/obraz terytoria
Winnicott, D.W. (1949/1975). Mind and its Relation to the Psyche – Soma. W: Through Paediatrics to Psyche – Analysis. The Hogarth press and the Institute of Psycho-Analysis.
Yowell, Y. Solms ,M. Fotopoulou, A. (2015). The case for neuropsychoanalysis: why a dialogue with neuroscience is necessary but not sufficient for psychoanalysis. International Journal of Psychoanalysis, 96
Zeki, S. (2012). Blaski i cienie pracy mózgu. Warszawa: WUW
"Główną właściwością umysłu jest to, że nieustannie opisuje sam siebie" Henri Focillon "Najsubtelniejsze i najgłębsze doświadczenie emocjonalne, jakiego człowiek może doświadczyć to zetknięcie się z tajemnicą" Albert Einstein Powstanie na przełomie XX i XXI wieku nowej dyscypliny - neuropsychoanalizy wywołało i wywołuje nadal, nie tylko w kręgach psychoanalitycznych, wiele debat i dyskusji. Przedmiotem dyskusji jest naukowość bądź nienaukowość psych... więcej
-
Piknik pod Wiszącą Skałą. Próba psychoanalitycznej interpretacji. (2015)Tekst opublikowany wcześniej na stronie http://ukryte-psf.blogspot.com/2015/01/piknik-pod-wiszaca-skaa-proba.html oraz w Biuletynie Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, nr 21, maj 2015.
Film Petera Weira „Piknik pod Wiszącą Skałą” (1974) zaczyna się zdaniem: To, co widzimy i co nam się zdaje, jest jedynie snem, snem we śnie. Trudno nam to nieoczywiste zdanie zrozumieć, kiedy oglądamy film po raz pierwszy i zostajemy z nierozwiązaną zagadką. Ta zagadka nas pociąga i może dlatego, zdaniem wielu osób, jest to film, do którego chce się wrócić. Nie nudzi, nie złości, nie budzi sprzeciwu. Oglądając go po raz drugi, trzeci, dziesiąty, nie dowiemy się więcej w kwestii faktów. Będziemy za to mieć szansę przybliżyć się do rozumienia samych siebie. Ten film jest jak marzenie senne – oferuje nam nieskończoną głębię nieświadomych znaczeń, sięga do naszych najwcześniejszych doświadczeń, a nawet poza nie. Jednak nie łudźmy się, że kolejne z nim zetknięcie wreszcie wszystko nam wyjaśni. Są bowiem tajemnice, których nie rozwikłamy, z których istnieniem musimy się pogodzić. Nawet w wypadku doskonale objaśnionych marzeń sennych często trzeba zostawić jakieś mroczne miejsce, ponieważ w trakcie wykładania zauważa się, że bierze tam początek kłąb myśli, który opiera się rozwikłaniu, który jednak nie wniósł też żadnego dalszego wkładu do treści sennej. Jest to pępek snu, miejsce, w którym dotyka on tego, co nieznane. Myśli senne, na jakie natykamy się w trakcie objaśniania, muszą przecież pozostać całkiem ogólnie bez końca, w podobnym do siatki zawikłaniu wybiegając na wsze strony w świat naszych myśli. Z tego miejsca osnowy, gdzie myśli splecione są silniej, wyrasta potem życzenie senne niczym grzyb ze swojej grzybni. – pisał w 1900 roku Zygmunt Freud w „Objaśnianiu marzeń sennych” (s. 443), które dało początek psychoanalizie.
Czyim marzeniem sennym, a może snem na jawie, jest „Piknik pod Wiszącą Skałą”? Bohaterów, twórców, czy też widzów? Nie znam odpowiedzi. Ale wierzę, że każdy, kto pozwoli mu się uwieść, wpatrzy się w obraz, wsłucha w muzykę, pozwoli myślom płynąć, czegoś ważnego się dowie, nawet jeśli nie ubierze tego w słowa.
To, co napisałam poniżej, jest moją osobistą próbą zinterpretowania przeżycia, jakim było wielokrotne obejrzenie „Pikniku pod Wiszącą Skałą” i uczestniczenie w dwóch dyskusjach po jego projekcji.[1] Każde z tych doświadczeń pozwalało mi więcej zobaczyć i zrozumieć. Mam nadzieję, że podobnie jak film Petera Weira, moje myśli więcej otworzą, niż zamkną.
Jest rok 1900 (ten sam, w którym Freud opublikował „Objaśnianie marzeń sennych”). Pensja dla panien w Australii, daleko od wszystkiego. Kilkanaście dojrzewających dziewcząt umieszczono tam między innymi po to, by z dala od świata nie narażać na pokusy ich budzącej się kobiecości. Na darmo. Spotykamy je w momencie apogeum ich miłosnych potrzeb – w dniu świętego Walentego. Już od pierwszych chwil czujemy tę miłosną, erotyczną atmosferę. Prawdę mówiąc – homoerotyczną, bo nie ma tam mężczyzn, których mogłyby obdarzyć uczuciem. Zaglądamy do ich pełnych dziewczyńskich bibelotów pokoi, gdzie czytają wiersze o miłości i suszą kwiatki, którymi ozdobią wykaligrafowane dla siebie wzajemnie liściki.
Dorosłe kobiety, których opiece dziewczęta zostały powierzone, widzimy z ich nastoletniego punktu widzenia i niemal od początku wiemy, że pensjonarki mają kogo kochać i kogo nienawidzić. Mademoiselle – adresatka ich miłosnych laurek – jest młoda, ładna i sentymentalna jak jej uczennice. Matematyczka jest racjonalna i nie rozumie romantycznych uniesień. Nauczycielka robótek i tańca jest zawistna i głupia. I wreszcie przełożona pensji, pani Appleyard, to wyniosła i sztywna, budząca lęk dama, która strzeże cnoty swoich podopiecznych, by jej szkoła miała odpowiednią reputację. Dramat, który się w niej rozegra, pokaże, że każda z tych kobiet ma osobowość daleko bardziej złożoną, niż się nam na początku wydaje. I to pomoże nam je rozumieć i współczuć nawet tym najbardziej niesympatycznym.
Pośród dziewcząt jest Miranda o tajemniczym uśmiechu i spojrzeniu, które zdaje się widzieć więcej, niż widzą inni. Jest Sara, sierota, której opiekun przestał płacić czesne i którą pani Appleyard dręczy bez potrzeby, dając tym samym nauczycielce robótek sygnał, że wolno się nad nią sadystycznie pastwić. Sara tęskni za bratem i kocha Mirandę. Kocha ją tak mocno, jak mocno nienawidzi strażniczek, od których jest zależna. Miłość do Mirandy i bezgraniczne jej oddanie, jest odwrotną stroną nieznośnej zależności od znienawidzonych, jedyną szansą przetrwania w sytuacji całkowitej bezradności. Miranda to wie, dlatego mówi: „Musisz pokochać kogoś jeszcze poza mną, Saro. Bo ja nie zostanę tu długo.” Mówi to rankiem tego dnia, kiedy odejdzie na zawsze. Sara tego nie rozumie i nie może uwierzyć, nawet kiedy się to stanie. Jest tam też Edith, ciężka i brzydka, która swej dziecięcości broni jedząc nad miarę. Kiedy inne dziewczęta wzdychają do swych homoseksualnych obiektów, Edith je ciastka.
W dniu Świętego Walentego dziewczynki otrzymują prezent – jadą na wycieczkę pod Wiszącą Skałę. Wszystkie poza Sarą. Tylko Miranda wydaje się jej żałować, ale i ona się za nią nie wstawia. To nauczycielka robótek obwieszcza Sarze, że zostaje, a właściwie, że zostają obydwie. Wydawać by się mogło, że nauczycielka też została ukarana, jakiś ślad przykrości, a może i współczucia dla Sary przemyka przez jej twarz, ale to tylko chwila, zaraz górę w niej bierze okrutna satysfakcja.
Kiedy dziewczynki, chichocząc, wsiadają do powozu, na trawniku przed domem gulgoczą białe indyczki. Zdawać by się mogło, że chichoczące dziewczęta w białych sukienkach i gulgoczące białe indyczki niczym się od siebie nie różnią i taki sam mają los przed sobą. Wkrótce okaże się, że nie wszystkie.
Wisząca Skała to zastygła lawa wulkaniczna wypchnięta z głębokich warstw. Było to „piekielnie dawno” dla stangreta powożącego powozem, ale nie dla matematyczki, która posługując się wiedzą próbuje zapanować nad niepokojem, który rodzi się w niej w obliczu tego, co nieznane. To przecież „tylko milion lat”, mówi, „chwila z geologicznego punktu widzenia”. Dziewczęta są pod wrażeniem, szepcą: „czeka milion lat, właśnie na nas”.
Kiedy dojeżdżają na miejsce, Miranda wielkim nożem kroi tort w kształcie różowego serca. Matematyczka dziwi się, że dla przyjemności narażają się na jadowite żmije i trujące mrówki, i zagłębia się w lekturze. Mademoiselle przegląda album. Jest gorąco, leniwie, jakby czas przestał płynąć. I rzeczywiście przestaje – zegarki zatrzymują się na dwunastej. „Musi być jakiś magnetyzm” – mówi matematyczka.
Marion, smukła blondynka w wielkich okularach, prosi o pozwolenia pójścia na skałę, by zrobić kilka pomiarów. Chce zabrać ze sobą Mirandę i Irmę. Edith chce iść z nimi, godzą się pod warunkiem, że nie będzie marudzić. Kiedy odchodzą, Mademoiselle podnosi wzrok znad albumu i patrząc na odwracającą się ku niej Mirandę mówi: „Już wiem. Miranda to anioł Boticellego”. Wtedy widzi ją po raz ostatni. Wszak miejsce aniołów nie jest na Ziemi.
Idą jak zaczarowane. Trzy patrzą w górę i tylko gruba Edith spogląda pod nogi i marudzi. „Patrz w górę Edith”, a ona tylko się boi i chce wracać. „Tu jest strasznie. Gdybym wiedziała, wcale bym tu nie przyszła”. Zdejmują czarne buty i czarne pończochy – jak nieprzyjemnie kontrastujące z bielą ich dziewiczo białych sukienek – ich ruchy nie są dziewicze, lecz po kobiecemu zmysłowe.
Zapadają w sen w miejscu, nad którym górują trzy czarne, fallicznie wzniesione skały. Potem trzy z nich wstaną, choć nie będą wyglądać na obudzone i jak w transie znikną w skalnej szczelinie. Edith będzie wołać, by się zatrzymały, a potem z krzykiem przerażenia ucieknie na dół.
Dziewczęta idą naprzód, ale też w górę i w głąb. Czego szukają? Wiedzą, że niezwykła skała, która „czekała milion lat właśnie na nie”, ma w sobie coś, co je przyciąga, czemu nie chcą się oprzeć. By to poznać, trzeba się w nią zagłębić. To jak tajemnica kobiecej seksualności, ukrytej we wnętrzu ich młodzieńczych ciał, ale też w ciałach ich matek i pramatek. Zagłębienie się w skałę jest więc zgłębieniem tajemnicy o tym, co jest esencją ludzkiego życia, tajemnicy o trwaniu ludzkości przez „milion lat”. Można o tym myśleć w sensie filogenetycznym – jako cofaniu się do zarania ludzkości, ale też w sensie ontogenetycznym, jako powrocie do łona matki w poszukiwaniu fuzji.[2] Zagłębienie się w czarną skałę nie jest ruchem naprzód. Jest cofaniem się do zarania. Dojrzewające dziewczęta, znajdujące się pod olbrzymim naporem ponownie rozbudzonych seksualnych popędów, nie mogąc pojąć co dzieje się w ich ciałach i umysłach, cofają się w głąb siebie, by odkryć tajemnicę kobiecości i odnaleźć sens swego istnienia. To, co tam napotkają, może zaważyć na ich przyszłości, przesądzić o tym, czy wrócą do świata żywych, czy też zagubią się na zawsze. Bowiem w adolescencji popęd seksualny idzie ramię w ramię z popędem śmierci.
Cztery z nich rozpoczęły tę podróż. Jedna zatrzymuje się i zawraca do punktu wyjścia. Druga odnajduje się po tygodniu. Dwie giną. Co je różni?
Marion, która nosi okulary, chce „robić pomiary”. Próbuje do swego dojrzewania podejść empirycznie. Gdy staje na szczycie, pytania, które sobie zadaje, są już filozoficznej natury. Patrząc w dół na swoje koleżanki i nauczycielki dziwi się ilu ludzi żyje bez celu, choć być może pełnią jakąś nieznaną sobie funkcję. Można jednak odnieść wrażenie, że to dotyczy tylko tych w dole, małych jak mrówki z perspektywy szczytu. Marion jest odważna – to ona była inicjatorką wyprawy na skałę. Zdecydowała się czegoś szukać i coś poznać. Dzięki temu czuje się już zupełnie oddzielona od ludzi na dole, już do nich nie należy. Być może czuje się od nich lepsza, myśli, że więcej wie i dlatego idzie dalej, wierząc w potęgę swego rozumu. A jednak Marion ginie. Czy rozum ją zawiódł, gdy stanęła w obliczu nieokiełznanej natury? A może zabrakło jej pokory?
Miranda mówi rzeczy, które mogłyby świadczyć o tym, że wie więcej o życiu niż inne dziewczęta, że jest bardziej za pan brat z jego tajemnicami. Kusi nas, by wierzyć, że rozmawiając z Sarą przepowiedziała swoje zaginięcie, ale może już po prostu kończyła edukację na pensji i miała wrócić na rodzinną farmę owiec w Queensland. Potem, na szczycie góry Miranda mówi: „Wszystko zaczyna się i kończy we właściwym czasie i we właściwym miejscu.” Zdawać by się mogło, że Miranda jest pogodzona z tym, co niesie jej życie. Że idzie odważnie wiedząc, że nie wróci. Czy rzeczywiście wiedziała?
Mademoiselle nazywając ją aniołem patrzyła na Narodziny Wenus Boticellego. Rzymską Wenus, czyli grecką Afrodytę, Parandowski (1924, s. 97-98) opisuje następująco: … nie miała ani ojca, ani matki. Mimo to nie uważała się za biedną sierotę. Pewnego bardzo pięknego poranku wyłoniła się po prostu z piany morskiej, niedaleko Cypru. (…) Za każdym krokiem Afrodyty wyrastały pod jej stopami najcudniejsze kwiaty. (…) wszystkich podbiła swym wdziękiem. (…) wszystkie serca stawały się jej uległe i posłuszne. Została boginią miłości.
Miranda zachwyca i wzbudza miłość. To jej imię wykrzykują na skale ci, którzy szukają wszystkich zaginionych. Jej twarz jest na afiszu i w gazecie. Jakby tylko ona była ważna, jakby jej żałowali bardziej. Czym jest ten nieodparty urok, który Miranda roztacza? Czy nie jest to urok narcyza, który pozwala się kochać, ale sam nie kocha nikogo, poza sobą? Widać to, gdy o kochającej ją Sarze mówi pobłażliwie do koleżanek, że jest sierotą – jakby to miało być wytłumaczeniem dla miłości. Samej Sarze radzi, żeby pokochała kogoś jeszcze, bo ona odejdzie. Przyjmuje miłość Sary, ale jej nie odwzajemnia. Najbardziej jednak narcyzm Mirandy rzuca się w oczy, gdy na oczach chłopców przeskakuje przez strumień. Skacze ostatnia. Zatrzymuje się, wydaje się, że się rozgląda, ale nikogo nie dostrzega. A przecież chłopcy nie są ukryci, oni widzą ją jak na dłoni. Miranda udaje, że ich nie widzi. Pozwala się oglądać, wydłuża tę chwilę, wreszcie uwodzącym gestem podnosi spódnicę, pokazując nogi powyżej kolan, skacze z wdziękiem i oddala się. To piękna scena, pozostaje w pamięci, przekonuje, że mamy przed oczami kogoś wyjątkowego. Anioła? Wenus? Nieistotne. Ważne jest to, że i Wenus, zrodzona z morskiej piany, i anioł stworzony przez Boga, są nieśmiertelne.
Nikt by pewnie tak o Mirandzie nie myślał, gdyby ona sama nie była przekonana o swoim wyjątkowym pochodzeniu i przeznaczeniu. Dlatego to, co mówi o początku i końcu, co wydaje się niemal religijną prawdą o życiu, jej samej nie dotyczy. Miranda może myśleć, że jej wolno więcej niż innym, bo cokolwiek zrobi, wyjdzie bez szwanku. Idzie więc na spotkanie nieznanego bez lęku i ginie…
Niewiele wiemy o ciemnowłosej Irmie. Kiedy na skale dziewczęta rozmawiają o Sarze, Irma mówi, że Sara przypomina jej osieroconego jelonka, który umarł, choć się nim opiekowała. Mama powiedziała, że widocznie było mu to pisane. Miranda odpowiada jej swoją sentencją o początku i końcu. Dla tych, którzy oglądają film po raz kolejny, to czytelne odniesienie do śmierci Sary – na nic zda się staranie, skoro śmierć jest komuś przeznaczona „we właściwym czasie i we właściwym miejscu”. To wydaje się uspokajać dziewczynki, chroni je przed poczuciem winy. Bo czemu mogłyby być winne, skoro na nic nie mają wpływu?
Irma odnajduje się po tygodniu spędzonym w skalnej szczelinie. Spośród trzech dziewcząt, które podjęły ryzyko wejścia w głąb nieświadomości, tylko ona przeżyła. Nie ma znaczenia, że była tam przez tydzień, bo czas w nieświadomości nie istnieje. Jest nietknięta w swym dziewictwie, ale ma ranę na głowie. Służąca w domu pułkownika, do którego ją zawieziono, wyszepce gospodyni, że Irma nie miała gorsetu. Pani pochwali ją, że zachowała to w tajemnicy przed policją. Irma powoli wraca do przytomności i nie opowiada, co przeżyła. Nie pamięta? A może nie chce się dzielić swoją wiedzą? Coś ją jednak ocaliło i to rana na głowie pozwala sądzić, że Irma przeżyła, bo jej wewnętrzna struktura była wystarczająco stabilna, by myślenie mogło przeciwstawić się niszczącej sile popędów.
Edith jako jedyna nie weszła w głąb skały. Najpierw, choć pełna lęku i narzekająca, idzie z innymi, bo coś ją pociąga w tej wyprawie. Zatrzymuje się, gdy Marion, Miranda i Irma zdejmują buty i pończochy. Takich rzeczy nie powinny robić dziewczęta wychowane w wiktoriańskiej obyczajowości. Musiała przerazić ją ta siła – siła seksualnych popędów – która tak zdeprawowała jej koleżanki, a jej samej objawiła się w czasie ucieczki w postaci czerwonej chmury. Edith wraca na pensję i do swoich wypróbowanych sposobów, które chronią ją przed niepokojącym dojrzewaniem. Kiedy dorośli próbują dowiedzieć się co wydarzyło się na skale, Edith odmawia odpowiedzi, popijając ciepłe mleko. Potem bada ją lekarz, który oznajmia bardzo zaniepokojonej pani Appleyard, że jest „nietknięta”.
Wiktoriańska obyczajowość zatrzymuje pod skałą Mademoiselle i większość jej uczennic. Dzika, tajemnicza i niezwykle pociągająca skała, symbolizująca nieokiełznaną naturę popędów, działa jednak z olbrzymią siłą na wszystkich, którzy znajdą się w jej zasięgu i zmusza do wchodzenia w nieświadomość. Czas pod skałą przestaje płynąć, zegarki stają. Kto nie chce się poddać nieprzepartemu oddziaływaniu skały, kto przeczuwa, że może ona prowadzić do zguby, musi znaleźć do nieświadomości własną, bezpieczną drogę. Dlatego te, które pozostały, zapadają w sen.
Nie zasypia tylko panna McCrow, matematyczka w czerwonej sukni, która je banana nad podręcznikiem geometrii. Potem dowiemy się, że ruszyła na skałę i zginęła. „Śmiesznie wyglądała w samych pantalonach” – wyszepce na ucho Mademoiselle zawstydzona i podekscytowana Edith. Panna McCrow była niezwykle poruszona, gdy razem z innymi dojeżdżała pod skałę. Starała się zapanować nad swoimi uczuciami za pomocą chłodnego rozumu, obrzydzając sobie miejsce, w którym się znalazła. Rozum nie wystarczył, by ją chronić przed seksualnymi impulsami, które były dla tej starej panny tak zagrażające, że równoznaczne ze śmiercią.
Marion, Miranda, Irma i panna McCrow, pozbywając się butów, pończoch, gorsetów i spódnic, łamią obowiązujące w ich świecie zasady, mając złudzenie, że to czyni je wolnymi. Jednak system, który nagle, pod wpływem magicznych sił, zaczynają przeżywać jako obcy, niewygodny i ciasny jak części garderoby, jest im potrzebny, by mogły przetrwać. Uciekając przed nim, a nie będąc w stanie wykorzystać siły ego do zapanowania nad impulsami, znajdą się w sytuacji wewnętrznego chaosu, z którego może nie być powrotu. Pozostanie tajemnicą, jak się tego dowiedziały te, które nie wróciły. Te, które spały pod skałą, budząc się dowiadują się, że łamanie zasad dla zgłębiania tajemnicy grozi śmiercią i ta ważna lekcja powstrzyma je przed poszukiwaniem wytłumaczenia dla niezrozumiałej rzeczywistości.
Nie będą więc chciały pytać ocalonej Irmy, która odwiedzi je na pensji. Irma na pensję nie wraca, bo już tam nie pasuje. Nosi czerwony płaszcz, jest jak kobieta, która wie. Na jej widok wraca do pensjonarek wspomnienie przerażenia, które przeżyły, gdy ona i ich koleżanki zaginęły. Ale musi być też coś więcej. Gdyby to był tylko lęk, ucieszyłyby się, że się uratowała. Tymczasem one odwracają się od Irmy z nienawiścią i wracają do ćwiczenia tanecznych pas, przy akompaniamencie pianina, na którym z wyrazem triumfu gra nauczycielka robótek i tańca. Wydaje się, że nienawidzą Irmy i czują zawiść, bo poznała coś, czego one pragną, a nie miały odwagi się do tego przybliżyć. Jedna Edith, która otarła się o tajemnicę, chce dowiedzieć się więcej. To ona dopada do Irmy i stara się krzykiem zmusić ją do wyjaśnień. Pozostałe dziewczęta wybuchają histerią. Gdyby nawet Irma chciała mówić, nikt poza Edith nie chciałby jej słuchać.
Irma nie ocalała sama, lecz została znaleziona. Zapewne sile swej psychiki zawdzięczała to, że zatrzymała się w tam, skąd powrót był jeszcze możliwy, jak i to, że możliwe było, by ktoś z zewnątrz mógł wyciągnąć do niej pomocną dłoń.
Na piknik pod Wiszącą Skałę przyjechali też sąsiedzi – emerytowany pułkownik z żoną, ich angielski bratanek Michael i stangret Bertie, brat Sary, który nie wie, że jego mała siostrzyczka jest na pensji, tak blisko niego. Przyjechali nie po raz pierwszy, a więc miejsce to czymś ich do siebie przyciąga. Siedzą tam jednak milczący, spętani przez sztywne formy, nie patrzą wokół, są jak martwi. Dlaczego więc tam jadą i siedzą w upale, dręczeni lękiem przed owadami i żmijami? Bo stara-młoda wulkaniczna skała u stóp której siedzą, bojąc się podnieść na nią wzrok, ma w sobie magiczną moc. Michael, zapięty pod szyję jak wujostwo, wyrywa się z ich towarzystwa. Idzie nieśmiało do Bertiego, który pije piwo w rozchełstanej koszuli. Bertie jest żywy, ciekawy świata. Patrzą razem na przeskakujące przez strumień dziewczęta. Bertie, który nie boi się swoich popędów, głośno rozsmakowuje się w ich widoku. „Nie mów takich nieprzyzwoitych rzeczy” – karci go Michael. „Ja mówię, ty o nich myślisz” – odparowuje Bertie. I to nie on, ale milczący, spętany przez formy Michael rusza ich śladem, mówiąc Bertiemu, że „idzie rozprostować nogi”. Jednak dziewczęta znikają mu z oczu.
Ich zniknięcie na skale nie daje Michaelowi spokoju. I kiedy wszyscy w okolicy porzucili już nadzieję na ich odnalezienie, nakłania sceptycznego Bertiego do podjęcia poszukiwań. Jest tak zdeterminowany, że decyduje się pozostać sam na skale, gdy i Bertiemu braknie już wiary. Przechodzi tę samą drogę, którą szły dziewczęta, znajduje się pod działaniem tych samych niepojętych sił, które to każą mu zapaść w sen, to prowadzą go w głąb poprzez skalne szczeliny. Michael jednak nie zrywa kontaktu ze światem i znaczy swoją drogę, dając sobie w ten sposób szansę na odnalezienie drogi powrotnej, lub bycie odnalezionym. Kiedy wyprawa ratunkowa odnajduje Michaela, ten ostatkiem sił wciska Bertiemu rąbek białej sukienki. Michael dotknął rąbka tajemnicy – tajemnicy kobiecości. Tu się zatrzymał. Być może zginąłby, gdyby poszedł dalej. Pozostaje mu rana na głowie, identyczna jak rana Irmy. On musi się poddać, ale Bertie, żyjący w zgodzie ze swą naturą, może przejść tę drogę, znaleźć Irmę i wrócić cało.
Peter Weir zastawia na nas pułapkę, bo miesza dwa porządki. Jeden należy do rzeczywistości zewnętrznej i tam poszukuje rozumienia. Skoro ktoś ginie, to ktoś musi być temu winny. Szukamy mordercy, a jeśli zginęła kobieta – gwałciciela. Jeśli kobieta ginie, a potem się odnajduje (jak Irma), albo nawet wraca sama, tylko przerażona (jak Edith), trzeba ją poddać badaniu ginekologicznemu. Obie dziewczynki są „nietknięte”, co wszyscy przyjmują z ulgą, ale tym bardziej nie rozumieją. Drugi porządek to rzeczywistość wewnętrzna. Pozwala ona przyjąć, że człowiek może zagubić się w swoim wnętrzu. Ten porządek przenosi nas zatem na inną płaszczyznę, gdzie racjonalność nie zawsze może pomóc, chyba że użyjemy rozumu do zgłębienia procesów nieświadomych, z całym splotem przeżyć emocjonalnych, duchowych, a nawet magicznych.
Zgodnie z pierwszym porządkiem działają wyprawy ratunkowe, które po zaginięciu dziewcząt i panny McCrow przeczesują okolice Wiszącej Skały. Dowodzi nimi niezwykle zaangażowany i zmartwiony szef miejscowej policji. Bardzo mu zależy na znalezieniu winnego tragedii. A jednak jest bezradny wobec tej tajemnicy. Kiedy po całych dniach bezowocnych poszukiwań wraca do domu, czeka na niego żona, która nie przerywając ręcznych robótek kieruje jego uwagę tam, gdzie chce. Najpierw delikatnie sugeruje, że nikt z miejscowych nie byłby zdolny do popełnienia przestępstwa. Policjant przesłuchuje więc obcego – przybyłego z Anglii Michaela. Łatwo wykazuje mu, że w swoich zeznaniach mija się z prawdą, bowiem Michael pamięta, że przez strumień przeskakiwały trzy, a nie cztery dziewczęta. Pominął Edith, która nie była seksowna, lecz żałosna w swej nieporadności. Michael przypomina sobie przede wszystkim kuszącą Mirandę, na której poszukiwanie potem wyrusza.
Najpierw jednak szukają zaginionych dorośli mężczyźni. W jakimś momencie zdajemy sobie sprawę, że choć poszukujący zbliżają się do tajemnicy, to jednak nie są w stanie naprawdę jej zgłębić. Pozostają na zewnątrz. Thomas H. Ogden (2005, s. 33) przytacza następującą wypowiedź swojego pacjenta: … jest coś nieprzeniknionego w kobietach i łączących je więzach. One żyją w całkowicie odmiennej rzeczywistości niepoznawalnej dla mężczyzny. Nie znajduję słów na opisanie tego – one żyją wewnątrz swoich ciał, a nie na powierzchni, tak jak mężczyźni. (…) Tak naprawdę to nie wierzę, iż mężczyźni ze swoimi prostymi, nieskomplikowanymi penisami mają coś wspólnego z tajemnicą poczęcia dziecka. Ciało kobiety jest dziwne, w pewnym sensie groteskowe, ale ma zdumiewające moce. Może to jest dobry opis stanu ducha poszukujących – dorosłych mężczyzn, chodzących po reprezentującej kobiece łono skale i niemogących wejść w jej szczeliny. Oni nie tylko tam chodzą, ale też krzyczą i hałasują jakimiś przedmiotami, jakby chcieli wypędzić stamtąd złego ducha, a nie ukrywającego się przestępcę. A więc łączy ich obawa, że mają do czynienia z magią. Są pośród nich Aborygeni, pierwotni mieszkańcy tej ziemi, co też może być wyrazem przekonania, że działają tam niepojęte pierwotne siły, których ludzie „cywilizowani” nie zrozumieją.
Kiedy ich starania zawodzą, na skałę rusza dwóch nastolatków. Michael też odczuwa lęk, ale napór seksualnych popędów w jego własnym dojrzewającym ciele, powoduje, że gotów jest nawet narazić życie, by poznać prawdę. Jest w tym podobny do dziewcząt, które tam poszły i zaginęły, a nawet do panny McCrow, którą porwała tłumiona do tej pory natura. Wyprawa dziewczynek, Michaela i panny McCrow jest podróżą w nadziei na przekroczenie granicy, a więc przejście inicjacji.[3] Trójce się to nie udaje, ich podróż jest końcem, a nie początkiem. Irma i Michael radzą sobie lepiej, ich doświadczenia są czymś w rodzaju rytuału przejścia. I tu mamy do czynienia z drugim porządkiem, to znaczy z rzeczywistością wewnętrzną. Bertie idzie na skałę, by towarzyszyć Michaelowi. Jest przejęty losem dziewcząt, które bardzo mu się podobały, a szczególnie zachwyciła go uroda Irmy. Ale sam nie dąży do zgłębiania tajemnicy, jest z nią pogodzony. Być może inicjację ma już za sobą?
Jak w tych dwóch porządkach odnajdują się kobiety? Przede wszystkim są niemal całkowicie wykluczone z poszukiwań – pamiętajmy, że to rok 1900, miejsce kobiety jest w domu. Jest tylko jeden moment, kiedy biorą w nich udział – to wizja lokalna z udziałem Edith, której towarzyszy Mademoiselle. Poza tym dziewczęta z pensji są całkowicie ubezwłasnowolnione. Nikt ich o niczym nie informuje, ani nic im nie tłumaczy (zresztą jak wytłumaczyć niepojęte?). Są odsyłane do łóżek i karmione gorącą zupą, w ten sposób dorosłe kobiety okazują im troskę. Ale czy te dorosłe, które już poznały swoją kobiecość, są w stanie lepiej rozumieć, że raczej nie mamy tu do czynienia z zagadką kryminalną, tylko psychologiczną? Możemy tak myśleć o pani pułkownikowej i jej służącej, które zatajają przed policją fakt, że Irma nie miała gorsetu, choć oczywiście mogły być też kierowane poczuciem przyzwoitości i dbałością, by nie psuć jej reputacji. Żona policjanta z kolei najpierw nie wprost rzuca podejrzenie na Michaela, ale potem, w innej scenie, tajemniczo się uśmiecha, kiedy jej mąż zmaga się z zagadką. Wydaje się, że wie więcej niż on, że wie coś, czego on nie pojmie, a ona nie podejmuje się mu tego tłumaczyć. Ten uśmiech pozostawia jednak nieprzyjemne wrażenie, jakby zdradzał satysfakcję starszej kobiety z powodu porażki, która spotkała młode dziewczęta w zetknięciu z kobiecością. Wreszcie pani Appleyard zdaje się wahać między dwoma porządkami, kiedy mówi o pannie McCrow: „Miała taką męską umysłowość. Jak mogła dać się porwać przy pomocy czarów? Dać się zgwałcić i zamordować jak pensjonarka?”. Dla pani Appleyard ta tragedia jest początkiem końca. Rodzice zabierają swoje córki do domów. Wymówienie składa nawet nauczycielka robótek, która służyła jej wiernie, dopóki czuła jej siłę, a gdy przełożona słabnie, już nie czuje się wobec niej zobowiązana. Ostatnim aktem władzy pani Appleyard jest zakomunikowanie Sarze, że wróci do sierocińca, ale i ta wyrywa się spod jej kontroli popełniając samobójstwo. Opuszczają ją wszyscy, oprócz Mademoiselle. W jednej ostatnich scen pijana pani Appleyard w towarzystwie Mademoiselle wspomina swoje zakończone wdowieństwem małżeństwo. A potem dowiadujemy się, że jej ciało odnaleziono pod Wiszącą Skałą, na którą, być może, wyruszyła, by odnaleźć swą utraconą kobiecość i rozwikłać zagadkę, która mogła zarówno być tajemnicą życia, jak i tajemnicą śmierci.
I z tą wiedzą my, widzowie, wychodzimy z kina, a niektórzy z nas wracają na ten film, bo ta tajemnica tak bardzo nas pociąga.
Piśmiennictwo:
Bettelheim, B. (1962). Rany symboliczne. Rytuały inicjacji i zazdrość męska. Czytelnik, Warszawa, 1989. Przekład: Danuta Danek.
Freud, S. (1900). Dzieła, Tom I. Objaśnianie marzeń sennych. Wydawnictwo KR, Warszawa, 1996. Przekład: Robert Reszke.
Ogden, T. H. (2005). Sztuka Psychoanalizy. Śnienie niewyśnionych snów i urwanych krzyków. Oficyna Ingenium, Warszawa, 2011. Przekład: Danuta Golec.
Parandowski, J. (1924). Mitologia. Czytelnik, Warszawa, 1959.
[1]Pierwsza wersja tego tekstu powstała w 2003 roku dzięki dyskusji, w której po projekcji filmu, poza mną, wzięły udział członkinie Psychoanalitycznego Klubu Filmowego – Agnieszka Myśliwiec-Ferduła, Iwona Nidecka-Bator i Anna Siemińska. 14 grudnia 2014 roku zostałam zaproszona do dyskusji o filmie, który znalazł się w programie „Ukrytego. Psychoanalitycznych Spotkań Filmowych” w Kinie.Lab. Kolejne zetknięcie z „Piknikiem pod Wiszącą Skałą” i głosy dyskutantów skłoniły mnie do wprowadzenia w tekście pewnych zmian, które, mam nadzieję, są pogłębieniem rozumienia filmu. Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które wzięły udział w dyskusjach za ich wkład. Ich głosy otworzyły mi oczy na nowe znaczenia. Jest to więc nasze wspólne dzieło.
[2] Bruno Bettelheim (1962/1989, s. 183-184) przytacza opinie antropologów na temat znaczenia paleolitycznych malowideł jaskiniowych, które są obecnie uważane nie tylko za magiczny sposób na zapewnienie dobrych łowów, ale również za magiczną próbę kontroli nad rozmnażaniem zwierząt. …byłem pod dużym wrażeniem opisów krętych przejść, które prowadzą do malowideł, ukrytych za prawdziwymi przeszkodami, i faktu, że często można do nich dotrzeć jedynie czołgając się wąskimi szczelinami. (…) może mamy tu do czynienia z próbą odtworzenia miejsca, w którym dokonuje się prokreacja.
[3] Bettelheim (1962/1989, s. 187) cytuje opis zwyczajów inicjacyjnych tubylców australijskich zawarty w pracy „The Gate of Horn”G. R. Levy, zgodnie z którymi nowicjusze-czarodzieje udają się do grot, aby tam przeżyć sen śmierci i ponownych narodzin. Dalej pisze on: Uwagi Levy nie pozostawiają wątpliwości, że groty te reprezentują macierzyńskie łono, w którym nowicjusze odradzają się.
Film Petera Weira „Piknik pod Wiszącą Skałą” (1974) zaczyna się zdaniem: To, co widzimy i co nam się zdaje, jest jedynie snem, snem we śnie. Trudno nam to nieoczywiste zdanie zrozumieć, kiedy oglądamy film po raz pierwszy i zostajemy z nierozwiązaną zagadką. Ta zagadka nas pociąga i może dlatego, zdaniem wielu osób, jest to film, do którego chce się wrócić. Nie nudzi, nie złości, nie budzi sprzeciwu. Oglądając go po raz drugi, trzeci, dziesiąty, nie dowiemy się więcej w kwestii faktów. Będziemy za to mie... więcej
-
Historia Idy, czyli zbawienie zamiast żałoby (2014/2015)Utrata najbliższych jest sama w sobie bolesną raną, zaś utrata w traumatycznych okolicznościach pogłębia jej bolesność w stopniu, który często nie pozwala na przeżycie żałoby i rozstanie z obiektem. Takimi okolicznościami mogą być morderstwo, samobójstwo, czy inna śmierć w atmosferze wyobcowania i prześladowania. Równie okrutna może być niewiedza o okolicznościach nagłej i wczesnej śmierci kochanych obiektów.
W pracy Żałoba i melancholia (1915, 1917) Zygmunt Freud opisał proces powstawania depresji jako niemożności dopuszczenia utraty i przeżycia żałoby. Wskazał, że przeciwko utracie operuje narcystyczna identyfikacja z utraconym obiektem, która zastępuje utratę i zapewnia poczucie posiadania obiektu. W ten sposób, jak podkreślił Z. Freud: „…miłość unika zagłady”. Jednak ceną identyfikacji z utraconym obiektem jest nienawistne niszczenie tego obiektu, a tym samym siebie samego i utrzymywanie się w stanie bliższym śmierci, niż życia. Dzieje się tak dlatego, że utrata jest rodzajem miłosnego urazu, który rozpala wrogość, wydobywa ambiwalencję i sprawia, że kochany obiekt staje się znienawidzonym obiektem miłości.
Z kolei Melania Klein (1940) podkreśliła, że niemożność rozstania z utraconym obiektem nie pozwala na naprawę i odtworzenie dobrego matczynego wewnętrznego obiektu. Podmiot pozostaje w stanie niszczącej depresji – melancholii. Jej obraz przybierać może różny koloryt.
Dobrą ilustracją dwóch odmiennych w swoim obliczu i atmosferze stanów niemożności doświadczenia żałoby po stracie jest film Ida w reżyserii Pawła Pawlikowskiego[1]. Ten piękny i poruszający film przedstawia historię dwóch kobiet, ciotki i jej siostrzenicy – zakonnicy, które w czasie II Wojny Światowej, w czasie holocaustu, utraciły swoich bliskich: Ida jako niemowlę – rodziców, Wanda – małego synka. Ich spotkanie 20 lat po wojnie inicjuje dramatyczną próbę zmierzenia się z utratą i odzyskania związków z dobrymi wewnętrznymi obiektami. Pozwoliło to na przywracanie pamięci i rozwijanie refleksji nad ich tożsamością. Jednak to doświadczenie okazało się przytłaczające i nie do zniesienia. Dla każdej z kobiet w inny sposób.
Spotkały się na początku lat sześćdziesiątych, po raz pierwszy od czasu wojny. Zawiązała się wtedy między nimi relacja, która stała się kanwą kolejnych dramatycznych wydarzeń w ich życiu. Doznane utraty przybrały postać depresji, jakkolwiek różnych w swojej formie i atmosferze, to jednak niszczących dobre, kreatywne możliwości psychiczne i hamujących rozwój. Zamiast poczucia winy, tęsknoty, smutku i chęci naprawy wyrządzonych szkód, typowych dla pozycji depresyjnej i żałoby, funkcjonują wtedy dwa stany wyrażające zaprzeczenie utracie: melancholijny i maniakalny.
W oparciu o tę filmową historię pokażę, w jaki sposób wczesna i nagła utrata kochanych obiektów zadaje dewastujący ból uniemożliwiający żałobę. Kluczowa dla przebiegu żałoby lub depresji jest odpowiedź podmiotu na wzbudzenie nadziei na odtworzenie i naprawę związków z wewnętrznymi dobrymi aspektami utraconych bliskich osób. Stan ten stawia podmiot w obliczu powrotu niepewności, lęków paranoidalnych i lęku przed uczuciami pozycji depresyjnej. Czy ból psychiczny, poczucie winy i tęsknota za utraconymi osobami będą mogły być tolerowane, czy jednak okażą się piekłem nie do zniesienia, prowadzącym do depresyjnego załamania? Czy może jako schronienie przed bólem utraty odnaleziona zostanie jakaś przestrzeń psychiczna, która oddzieli czy ochroni przed tą nieznośną świadomością, przestrzeń oparta na dogmatycznej pewności odsuwającej niepokoje i wątpliwości, rodzaj Nieba czy Raju? Rozbudzona nadzieja i ożywienie mogą wreszcie przekształcić się w stan manii – oderwania się od mroku i bólu masochistycznej udręki.
Ida i Wanda – dwa koloryty melancholii
Idę poznajemy jako młodą 18-letnią dziewczynę o twarzy dziecka, będącą u progu złożenia ślubów zakonnych. Jest sierotą adoptowaną podczas wojny przez klasztor. Ida doznała wczesnej straty rodziców w ponurym czasie Zagłady, w okolicznościach, których nie zna. Właściwie nie wie kim jest i skąd pochodzi. Przełożona klasztoru, która znała pochodzenie Idy, od lat zabiegała, aby ta spotkała się ze swoją ciocią Wandą, siostrą jej mamy i dowiedziała się czegoś o swojej rodzinie, o swoich korzeniach, losie ojca i matki. Zapewne starania przełożonej oparte były na przekonaniu, że śluby mają wartość tym większą, im nowicjuszka wie więcej o swoich motywach oraz o tym, z czego rezygnuje.
Pierwsze sceny filmu obrazują bieżące życie Idy – zorganizowane wokół postaci Jezusa, któremu jest oddana w modlitwie, zapatrzona w jego wizerunek i krzątająca się wraz z innymi siostrami wokół jego figury, umieszczonej na dziedzińcu klasztoru. Można odnieść wrażenie, że Ida przywiera do postaci Jezusa, jak dziecko do matki. Życie klasztorne wypełnione jest codziennymi rytuałami zakonnymi, atmosferą skupienia, monotonii i oddzielenia od świata zewnętrznego.
Wanda Gruz natomiast, zrobiła po wojnie karierę jako PRL-owska prokurator skazująca na śmierć Polaków nie uznających komunistycznej władzy. Szybko zapracowała na przydomek „Krwawa Wanda”. Jej postawa, jak sądzę, była powodowana nie tylko żądzą krwi z zemsty za śmierć bliskich, lecz także trudnym do zniesienia poczuciem winy. Jej dziecko zginęło z rąk morderców, gdy ona angażowała się w walkę ideologiczną i nie zajmowała się synkiem. Wanda wydaje się być psychicznie zrujnowana i pogrążona w destrukcyjnej depresji. Wyrazem stanu jej ducha jest nie tylko jej prokuratorska, niosąca śmierć aktywność. Wanda unicestwia także samą siebie. Nie ma życia małżeńskiego czy rodzinnego. Żyje „z dnia na dzień”. Stan jej umysłu określają także dorywcze kontakty seksualne z mężczyznami i nadużywanie alkoholu, nasycone rozpaczą, cynizmem i autodestrukcją.
W obrazie depresji Wandy czerwony, krwawy koloryt sadyzmu i nienawiści dominuje nad czarnym, zacienionym smutkiem opuszczenia i poczuciem winy. Jej rozpacz wynika z niemożności odbudowania siebie i panowania nad własną wrogością. Istotny wpływ na przebieg i obraz depresji mają przemocowe okoliczności doznanej utraty. Zabójstwo dziecka wyzwala silną wrogość, która przenika ból żałoby. Wanda poszukuje winnych, aby wyprojektować agresję i wrogość wobec ambiwalentnie kochanego utraconego obiektu. Wtedy wściekłość przeżywana świadomie kierowana jest do sprawców zbrodni. Chroni to przed napływem smutku i tęsknoty, hamując jednak żałobę i spychając w stan depresji.
Koloryt melancholii Idy jest inny, bardziej stonowany, blady, skrywający krwawo-czarną atmosferę depresyjnego konfliktu wewnątrz ego. Nagła śmierć rodziców, a także niewiedza o jej okolicznościach, doznana we wczesnym dzieciństwie jest równie okrutna i dewastująca, jak ta doświadczana przez Wandę. Tym bardziej, że śmierć matki zadana przez mordercę nagle oderwała Idę od jej piersi. Pozostawiła dziecko w poczuciu druzgocącego ataku matki, przerywającego karmienie oraz nie dającego szansy na separację i utratę piersi. W nieświadomym odczuciu dziecka, to nagłe pozbawienie, jak sądzę, wiąże się także z unicestwiającą ingerencją kogoś trzeciego, złego ojca – rzeczywistości zewnętrznej. Introjekcja tych skrajnie prześladowczych obiektów, matki i pary rodziców wymusiła wytworzenie ich idealnego, wszechmocnego odpowiednika, do którego przywiera Ida. Idealne i złe obiekty trzymane są daleko od siebie, tak jak ich reprezentacje; quasi-bezpieczne życie klasztorne i katastroficzny świat zewnętrzny. Utrata Idy wydaje się głęboko zaprzeczona. W tej historii dojdzie do spotkania Idy z Wandą, które wydobędzie dramat obu bohaterek dotkniętych piętnem zbrodni holocaustu.
***
Tłem opowieści o Idzie i jej ciotce są realia powojennej, komunistycznej Polski, a przede wszystkim skomplikowane i zatrważające zdarzenia między Polakami i Żydami w czasie Zagłady pod niemiecką okupacją; denuncjacje i mordy na sąsiadach, a czasem udzielanie schronienia. Trzeba zaznaczyć, że Niemcy ustanowili niezwykle represyjne prawo, które karało śmiercią za pomoc i ukrywanie Żydów.
Obraz wspólnego życia Żydów i Polaków nie jest jednoznaczny, tym bardziej, że historia obecności Żydów w Polsce liczy 1000 lat.* Nie był to czas łatwy, bo zwykle Żydzi zmagali się z różnymi ograniczeniami swoich praw i nieprzyjaznym nastawieniem części Polaków związanych z Kościołem katolickim, który postrzegał Żydów jako morderców Chrystusa. Niemniej szczególnie w XVI i XVII wieku Polska należała do najbardziej tolerancyjnych państw w Europie i stała się domem dla wielu Żydów. Przed II wojną światową Polskę zamieszkiwało 3.5 miliona Żydów, co stanowiło 10% społeczeństwa. Było to drugie po Ameryce największe skupisko społeczności żydowskiej na świecie.
Dramatyczne komplikacje wspólnej historii Polskich Żydów i Polaków przyniósł XX wiek. Z jednej strony, rozwinął się proces sekularyzacji i asymilacji społeczności polskich Żydów, szczególnie w większych miastach, co wspierało tworzenie osobistych, ekonomicznych i kulturalnych więzi z Polakami. Z drugiej jednak strony, zarysowały się postawy antysemickie karmione ideologią katolicką i nacjonalistyczną, które przybrały na sile przed II Wojną Światową. Holocaust opustoszył Polskę w wielu wymiarach. Unicestwiona została prawie cała ludność polskich Żydów. Po II wojnie światowej w Polsce władzę przejęli komuniści, sterowani przez Związek Radziecki, którzy krwawo rozprawiali się z przeciwnikami politycznymi tzw. wrogami narodu. Warto dodać, że jeszcze przed wojną część Żydów zaangażowała się w ruch komunistyczny z nadzieją, że przyniesie sprawiedliwość i zatrzyma antysemityzm.[2] Wśród nielicznych polskich Żydów ocalałych po Zagładzie byli tacy, którzy włączyli się do nowej powojennej władzy, tak jak Wanda w filmie.
Forma filmu jako kontener i przestrzeń tworząca znaczenia
Formalny walor tego pięknego i poruszającego filmu jest ściśle związany z jego problematyką. Minimalizm i prostota tworzą przestrzeń dla rozwoju znaczeń. Biało-czarna, ascetyczna konwencja nie wymusza na widzu wrażeń, do niczego go nie nakłania, nie przekonuje i nie uwodzi. Spektrum szarości tworzy przestrzeń zdolną pomieszczać niejednoznaczność i tworzyć znaczenia oraz rozwijać myślenie o zjawiskach ekstremalnie dramatycznych i złożonych.
Również przestrzeń kadru – obrazu daje temu wyraz. Postaci umieszczone są peryferycznie, najczęściej w dole ekranu pozostawiając górną jego część wolną i otwartą. Obraz obejmuje niewiele postaci. Robi wrażenie opustoszenia i budzi poczucie, że kogoś brakuje. Te otwarte i puste przestrzenie czekają na wypełnienie. Budzą niepokój, ale też ciekawość, chęć poszukiwania.
Sam obraz, a także chwile milczenia i dźwięki muzyki jazzowej Coltraine’a, poważnej Mozarta czy popularnej lat sześćdziesiątych, tchną smutkiem, nostalgią, zadumą, ale też złowrogą melancholią i podskórnym bólem, zarysowując uniwersalny dramat utraty i zniszczenia dobrych, kreatywnych możliwości psychicznych.[3] Są ze sobą powiązane i współistniejące – uczucia zwykłe i proste z głęboką traumą i bólem. „Nie płacz kiedy odjadę” Marino Mariniego, wzruszająca piosenka o rozłące kochanków, popularna na początku lat sześćdziesiątych, zderza się z trwogą czasu po Zagładzie. Jest jak pociecha dla żałobnika, aby nie rozpaczać i żyć dalej. Ten głos apeluje: „puść mnie i pozwól mi umrzeć”. Melodia ta sączy się z samochodowego radia, gdy Ida i Wanda w nastroju grozy i przygnębienia jadą autem pustą, mroczną szosą w poszukiwaniu grobu swoich bliskich.
Spotkanie nad grobem i wina prześladowcza
Spotkanie Idy i Wandy jest kluczowe w tej historii. Wanda wita się z Idą cynicznie i chłodno. Rzuca do Idy: „Jesteś żydowską zakonnicą!”. Uderza Idę prawdą o jej pochodzeniu. Chce przywrócić czy też ustanowić poczucie tego, kim Ida jest, unicestwiając mglistą i niepełną tożsamość, opartą na wierze w Boga i Jezusa. Ale czy Ida może przyjąć tę „nową” żydowską tożsamość i rozumieć to, co się stało i to, kim naprawdę jest? Czy jest zdolna utracić tożsamość, która chroni ją przed żałobą po rodzicach? Ta nowa wiedza nie porusza Idy, bo nie czuje się gotowa do utraty. Wydaje się być oddzielona i mało żywa.
Czy Wanda odgrywa w ten sposób własną traumę utraty i bólu? Od czasu morderstwa jej dziecka i rodziców Idy – zadawała ból i zadawała śmierć. Ten dynamiczny moment pierwszego spotkania wiąże je ze sobą. Stopniowo relacja między kobietami nabiera szczególnego kształtu.
W Wandzie rozbudza nadzieję na odzyskanie i odbudowę zniszczonego traumą utraty wnętrza. Ida nie przejawia jakichś szczególnych chęci i dążeń. Robi wrażenie osoby, która spotyka się z tym, co los jej przynosi w obcym świecie.
Dalej widzimy Wandę bardziej stonowaną i troskliwą, starającą się przywrócić Idzie tożsamość. Pokazuje siostrzenicy stare rodzinne fotografie, rekonstruując ostatnie pokolenia i zapoznając Idę z członkami rodziny. Ida widzi również fotografię, na której jej mama Róża trzyma ją na rękach. Wydaje się poruszona. Ożywia się. Perspektywa odnalezienia własnej tożsamości zaczyna ją intrygować. Być może ciotka Wanda staje się dla niej szansą na odzyskanie jakiejś części siebie, kogoś z rodziny. Zapewne Ida widzi w ciotce swoją nieżyjącą mamę Różę, co pobudza nieświadome ambiwalentne uczucia. Wanda z kolei odnajduje w Idzie swoje dziecko, a być może swoją siostrę Różę. Wydaje się, że obie stają się dla siebie medium do odzyskania wewnętrznych utraconych obiektów.
Często jednak Wanda jest wobec Idy złośliwa. Kpi z jej wiary, widząc Idę jako tę, która unika życia oddzielając się od niego habitem. Podważa jednocześnie „tę” wiarę, która nie jest wiarą Żydów, chcąc wyzwolić Idę z obcej tożsamości. Wanda, która sama zmaga się z destrukcyjnym odium rozpaczy i wyobcowania, cynicznie traktując siebie i innych – nieświadomie widzi w Idzie własne oddzielenie od życia.
Jednak rodzinne fotografie Idy i Wandy, jak wewnętrzne utracone obiekty, ożyły na tyle, że obie postanawiają odnaleźć grób bliskich. Razem pokonują trudną drogę poszukiwania śladów i tropów prowadzących do osób bezpośrednio znających ich bliskich, a także do sprawcy mordu. Często natrafiały na mur niepamięci i nieufności, który skrywał poczucie winy i lęk przed odwetem, postawy szczególnie silne w wiejskich i małomiasteczkowych społecznościach.
Nad odkopanym w lesie grobem Ida zadaje pytanie Polakowi, mordercy jej rodziców, który wydobywa szczątki ofiar: „Dlaczego mnie tu nie ma?”. Pyta jakby zaskoczona, że nie ma jej w tym grobie z rodzicami. Nieświadomie czuje się połączona ze zmarłymi, których nie chciała i nie mogła utracić. Być może po raz pierwszy styka się z rzeczywistością utraty i czuje się poruszona winą tej, która pozostała przy życiu.
Jesteśmy zaintrygowani, dlaczego mężczyzna uratował Idę, a jej rodziców i synka Wandy, którym wcześniej dawał schronienie, sam skazał na śmierć. Być może nie zadenuncjował ich Niemcom, bo sam by zginął za wcześniej okazaną pomoc. Jednak wiemy, że po egzekucji wraz ze swoją rodziną zamieszkał w domu ofiar.
W tym samym czasie Wanda owładnięta rozpaczą trzyma w ramionach szczątki swojego zamordowanego synka. Spogląda z góry do dołu grobowego, w którym tkwi teraz Polak – morderca i być może rozumie czy nieświadomie czuje, że to właśnie zabójca jej dziecka był prototypem wszystkich wrogów narodu, których skazywała na śmierć, jako prokurator „Krwawa” Wanda Gruz.
Z czasem jednak ból, tęsknota i wina za utraconymi okazuje się być nie do wytrzymania. Wanda, przy akompaniamencie muzyki Mozarta, popełnia samobójstwo, wyzwalając się od nieznośnego bólu.
Ignes Sodre (2000, 2005) w sposób niezwykle wnikliwy opisała dręczące, prześladowcze poczucie winy. Obraz cierpiącego, a potem unicestwionego obiektu zaczyna budzić bezwzględne oskarżenia, które są odczuwane jako atak na siebie. Potępieniu siebie towarzyszy rozpacz, która wyraża poczucie, że nie uda się dokonać naprawy i odbudowy. Dręcząca prześladowcza wina z czasem rozpala nienawiść do obiektu, który jest powodem cierpienia podmiotu. Stan opresji i destrukcji pogłębia się. Superego staje po stronie zmarłego obiektu i wzmaga dręczenie ego, które czuje się wtedy niekochane. Ego nienawidzone przez superego może nie przetrwać, jeśli nie obroni się przejściem w stan manii. Ten proces przenika identyfikacja ze zmarłym obiektem i dlatego wzbudzenie wrogości do obiektu może wyrazić się aktem samobójczym.
Ida natomiast ponownie doznaje utraty reagując przeciwko niej niedojrzałą, narcystyczną identyfikacją z ciotką; przebiera się w jej rzeczy, pije, pali, ma seks z mężczyzną i fantazjuje samobójstwo – czując się ciocią, posiada ją dla siebie. Ida jak mała córeczka naśladuje Wandę – mamę chcąc poczuć się bardziej „z krwi i kości”.
Ida nie widzi siebie – tożsamość nieutrójkątowiona
Jakkolwiek Wanda jest postacią wyrazistą i raczej czytelną w swoim tragizmie, to Ida frapuje twarzą dziecka oraz postawą nieporuszenia i zdystansowania. Budzi wiele pytań i wyobrażeń na temat tego, kim jest, co czuje, jak myśli, czego pragnie, a czego się boi. Czujemy, że nie mamy do niej dostępu, być może tak jak ona nie ma dostępu do siebie. Wraz z rozwojem filmowej historii, wraz z kolejnymi doświadczeniami i sytuacjami, z jakimi spotyka się Ida – w świecie, którego wcześniej nie znała, zastanawiamy się nad jej możliwościami rozumienia i radzenia sobie z życiem oraz funkcją i znaczeniem jej relacji z Bogiem, jej zakonnego statusu.
Trudno uwolnić się od wątpliwości i niejednoznaczności w ocenie tej postaci. Czy to, co wydaje się oddzieleniem od żywych części siebie i rzeczywistości, co wydaje się brakiem wiedzy o sobie i życiu – nie jest jednocześnie duchową siłą Idy?
Przez Wandę i młodego mężczyznę, muzyka – saksofonistę, którego poznała w trakcie poszukiwania grobu rodziców – Ida postrzegana jest jako osoba wycofana z życia, nie znająca siebie. Raz Wanda pyta: „Miewasz grzeszne myśli?”. Innym razem chłopak, z którym nawiązała nić porozumienia mówi do niej: „Ty pewnie nie wiesz, jak wyglądasz”.
Wydaje się, że Ida jest zaciekawiona chłopakiem. Zbliża się do niego. Ma z nim seks. Ale jednocześnie jest daleko. Opis dalszego życia razem snuty przez chłopaka, Ida kwituje pytaniami: „ I co dalej?”. Tak jakby nie znajdowała w tym nic dla siebie. Na jedno z kolejnych dopytań Idy „i co dalej?”, młody mężczyzna odpowiada: „A potem będą trudności”. Normalne życie i zwykłe ziemskie trudności, a nie raz katastrofy. Ida nie czuje pasji do życia, do takiego życia. Wydaje się nie być ani w pełni żywa, ani całkiem martwa. Jest w stanie względnie wolnym od bólu i lęku. Zapewne idealizuje ten stan, tak jak idealizuje przynależność do klasztoru i świata wiary. Dla Idy liczy się tylko życie i relacja z Bogiem, perspektywa zbawienia i życia wiecznego. To jest świat, który zna i w którym czuje się bezpiecznie.
Końcowa scena filmu pokazuje Idę ubraną w strój zakonny z walizką w ręku, idącą szosą pod prąd jadących samochodów. Oddala się od życia. Być może rezygnuje z życia. Czy jest to rodzaj samobójstwa? Życie poza klasztorem okazało się dla niej zbyt skomplikowane, nasycone złem i bólem, a przede wszystkim niosło groźbę katastrofy. Bo życie poza klasztorem było dla Idy katastrofą. Utraciła rodziców, a teraz ciotkę i być może nadzieję na odbudowę. Prawdopodobnie wraca do klasztoru, którego w ostatnich kadrach filmu nie widzimy. Ten obraz oznacza, jak sądzę, długą drogę, którą Ida ma do przebycia. Nie wiadomo dokąd ją zaprowadzi, nawet wtedy, gdy wróci do klasztoru. Być może Ida jest trochę zmieniona tym, czego doświadczyła od spotkania z ciotką. Nie wiemy jednak jak odpowie na te przeżycia i zdarzenia.
Czym był i czym może się stać dla Idy klasztor? Wydaje się być zastępczym domem lub sierocińcem, podczas gdy dom z rodzicami, jak sądzę, nie został utracony.
Trauma utraty spowodowała głęboką ranę niemowlęcego self Idy, przerwała rozwój relacji z obiektem, uniemożliwiła doświadczenie separacji i utraty, które umieściłoby w umyśle dobry obiekt. Klein (1940) twierdziła, że nie może się wtedy dokonać skuteczna praca z żałoby.
W wyniku tej traumy umysł dziecka został wypełniony skrajnie prześladowczymi obiektami matki i pary rodziców wraz z ich wszechmocnym odpowiednikiem, do którego przywiera Ida. Idealne i złe obiekty trzymane są daleko od siebie, tak jak ich reprezentacje; quasi-bezpieczne życie klasztorne i katastroficzny świat zewnętrzny.
W klasztorze Ida zetknęła się z doktryną życia wiecznego i przenikającą umysł atmosferą nigdy nie kończącej się więzi z wszechmocnymi obiektami – Bogiem i Jezusem. Taka wieczna, zapewniająca trwałą opiekę i miłość więź, jest wynikiem aktu zbawczego Boga. Jest to opis stanu umysłu, który zaprzecza utracie i utrzymuje nieświadome poczucie, że miłosna relacja z matką (rodzicami) trwa, a „miłość unika zagłady”. Klasztor zatem, jak sądzę, jest jak grób unicestwionych rodziców, reprezentowany przez ukrzyżowanego, a następnie zmartwychwstałego Chrystusa. Przy tym grobie, pod postacią Jezusa Ida stale była, modliła się – nieświadomie przezwyciężając śmierć, separację i żałobę. Zaprzeczając w ten sposób utracie Ida oscyluje między stanem wynikającym z identyfikacji z wszechmocnym i zbawiającym superego Boga, – wówczas jest łagodnie maniakalna, a stanem udręczenia, ascezy, umartwienia i rezygnacji z życia – wówczas jest melancholijna.
Azyl psychiczny jako raj i zakaz poznawania
Tożsamość Idy wydaje się niedojrzała, zorganizowana wokół zaprzeczonej straty. Tworzy przestrzeń psychiczną, swoisty azyl, substytut raju, który pozwala trwać fantazji o stałym połączeniu z idealnym obiektem, o wszechmocnym posiadaniu i kontrolowaniu kochanego obiektu, matki i rodziców. Ta przestrzeń chroni przed rzeczywistością (poza klasztorną) utraty i rozczarowania, w której dziecko nagle zostało wyrzucone z nieba w ciemną przepaść. Nie było matki, która uratowała by je z tej otchłani. Ta rzeczywistość jest wtedy jak przerażająca otchłań bólu, poniżenia i strachu nie do zniesienia. Obronny system azylu oddziela od kontaktu sobą samą i innymi. Oddziela od pragnień i frustracji, które niosą groźbę bolesnych i dezorganizujących stanów. Taka ochrona jednak zubaża (Steiner, 2010). Stale podtrzymywane jest poczucie wszechmocy zamykające podmiot w pozycji triumfu lub upokorzenia. Zubożeniu ulega m.in. funkcja poznawania i pragnienie wiedzy, które związane są z pozycją depresyjną: utratą, tęsknotą, winą i chęcią reparacji wyrządzonych szkód.
Biblijny mit o Adamie i Ewie, o Upadku Człowieka, opisuje przekroczenie zakazu dostępu do Drzewa Poznania Dobra i Zła. Adam i Ewa uzyskują świadomość winy i wstydu, ale zostają skazani na utratę Raju i zesłanie do normalnego życia. Tym samym pierwsi ludzie doznają utraty jedności z idealnym obiektem. Odkrywają rodzicielską seksualność, stan wykluczenia z tej pary i fakt śmierci. Jednak, jak podkreśliła Segal (2000): „gdy normalne życie (po utracie raju) dla jednych jest darem zawierającym możliwości spełniania się w nim, dla innych jest katastrofą i ciągłym bolesnym zmaganiem się”.
Ida wychodzi na zewnątrz, ale nie wynika to z jej chęci poznania czy ciekawości. Inicjatorką spotkania z ciotką Wandą jest siostra przełożona, która prawdopodobnie zna pochodzenie Idy. Może to wyjście przeżywa jak wypchnięcie z raju, strącenie w otchłań okropnego, „normalnego życia”. To Wanda inicjuje poszukiwanie wspomnień i fantazji o bliskich, zapoznając siostrzenicę z członkami rodziny pokazując stare fotografie. Jakkolwiek Ida zbliża się do tego nieznanego i unikanego świata, to wydaje się, że perspektywa poznania swojego ziemskiego genesis budzi lęk. Sprawia wrażenie oddzielonej i nieporuszonej, podskórnie przerażonej. Wychodzi poza swój quasi-bezpieczny świat – raj, ale, można przypuszczać, nie dysponuje wystarczającymi środkami do tego, aby radzić sobie z życiem.
Obiektywność i subiektywność – światy rozłączone
Znakiem psychicznego azylu – raju Idy jest klasztor rozumiany jako stan umysłu zdominowany przez relację z wszechmocnym obiektem, który reprezentowany jest przez Boga oraz idee boskiej sprawiedliwości i wiecznego życia. Zapewnia on poczucie bezpieczeństwa i wolności od bólu, lęku i niepewności. Tego raju nie chciała i nie mogła utracić.
Taka uwznioślona relacja z wewnętrznym obiektem trwa poprzez odszczepienie złych uczuć od pierwotnego obiektu i umieszczenie ich w trzecim obiekcie, symbolicznym ojcu, poza klasztornej rzeczywistości zewnętrznej. Sytuacja psychiczna Idy przypomina opis źródeł i skutków niezdolności do rozwoju trójkątnego myślenia, dokonany przez Brittona (2009). Trójkątna przestrzeń do myślenia jest repliką sytuacji edypalnej, w której dziecko czerpie dobre rzeczy z obecności matki i ojca, mimo bolesnych uczuć wykluczenia z pary. Oznacza to możliwość łączenia perspektywy subiektywnej reprezentowanej przez matkę z obiektywną reprezentowaną przez ojca. Powstaje wtedy trzecia pozycja, z której można obserwować siebie w relacji z obiektem. Jednak aby taka zdolność do łączenia tych dwóch aspektów rzeczywistości była możliwa, dziecko musi uwewnętrznić dobry matczyny obiekt wraz z bazowym poczuciem bezpieczeństwa. Jeśli relacja między między matką i dzieckiem, między pomieszczającym i pomieszczanym nie przebiega pomyślnie, wtedy ufność w dobry matczyny obiekt może być utrzymana jedynie dzięki odszczepieniu doświadczenia niezrozumienia czy porzucenia i przypisaniu go trzeciemu obiektowi.
Wydaje się, że umysł Idy zawiera dwa odszczepione, nie połączone ze sobą światy. Świat reprezentowany przez klasztor, quasi-bezpieczną matkę i świat poza klasztorny, reprezentujący odszczepionego i unikanego złego ojca, obarczonego odium najgorszych rzeczy, budzącego lęk. Próba połączenia tych dwóch światów, jak rozumiejącej matki i złośliwie nierozumiejącego ojca, nie przynosi dobrego skutku – tworzy złą parę czy postać uosabiającą chaos, prześladowanie i katastrofę.
Zbawienie zamiast żałoby
Spotkanie z Wandą, odnalezienie grobu rodziców i wiedzy o ich śmierci oraz o własnym pochodzeniu ożywiło nieco poczucie straty i wewnętrzne konflikty, którym przeciwstawiła powrót do klasztoru. Ida już wie, że Jezus jej nie zbawi, bo dla Żydów nie jest Mesjaszem. Jednak wiedza o pochodzeniu przekazana przez Wandę, w odczuciu Idy, drastycznie odrywała ją od dotychczasowej tożsamości. Myślę, że Ida nieświadomie doświadczyła tej wiedzy „na wzór i podobieństwo” traumy nagłego oderwania od matki (rodziców) i ich śmierci. Wydaje się zatem, że na pozbawienie tożsamości – matki zareaguje zaprzeczeniem, tak jak wobec pierwotnej utraty. Bowiem niemożność oparcia się na dobrym wewnętrznym obiekcie upośledza rozwój trójkątowego myślenia wraz z funkcją łączenia i znacząco utrudnia radzenie sobie z utratą.
Samobójcza śmierć Wandy zadała Idzie kolejny cios. Ponownie w jej życiu, rozwijająca się wieź została zniszczona. Stało się to w momencie, gdy ożyła w niej nadzieja na odbudowę związku z utraconymi obiektami i wartościami. Ida została zupełnie sama i być może obciążona poczuciem winy za śmierć ciotki. Myślę, że jeśli Ida wraca do klasztoru, to w pewnym sensie podąża drogą Wandy – zagłady siebie. Pozostajemy z pytaniami, czy w takiej sytuacji Ida będzie mogła zmierzyć się z żałobą? Czy będzie zdolna do rezygnacji ze zbawienia jako stanu umysłu jedności z wszechmocnym obiektem, uwalniającym od poczucia winy i świadomości utraty? Być może jej duchowość będzie głębsza i bardziej ekumeniczna. Być może tym razem klasztor będzie czasowym azylem, który umożliwi dojrzewanie do żałoby; odrębności, poczucia straty, winy i tęsknoty, do lepszego radzenia sobie z życiem.
***
W oparciu o filmową historię Idy i Wandy chciałem pokazać jak wczesna i nagła utrata oderwania od piersi oraz niewiedza o okolicznościach śmierci rodziców, zadały dewastujący ból, uniemożliwiający dopuszczenie straty. Utrzymanie zaprzeczenia i quasi-bezpieczeństwa było możliwe przez odszczepienie „złej” rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, trzeciego obiektu, symbolicznego ojca. Pozwalało to Idzie nieświadomie posiadać miłość mamy przez identyfikację z nią, lecz jednocześnie dręczyć ją / siebie jako znienawidzony, opuszczający obiekt miłości. Zbawcza fantazja i jedność z wszechmocnym obiektem oddzielała ją od uczuć pozycji depresyjnej i żałoby.
Natomiast w pogrążonej w depresji Wandzie, spotkanie z Idą, obudziło nadzieję na naprawę i odbudowę związków z dobrym utraconym obiektem. Poczucie winy i tęsknota okazały się jednak uczuciami zbyt bolesnymi. Szybko przybrały postać niezwykle intensywnej, nie do zniesienia prześladowczej winy. Nienawiść do siebie / obiektu wzięła górę. Wanda popełniła samobójstwo.
[1]Ida, Polski film według scenariusza i w reżyserii Pawła Pawlikowskiego, to jeden z najgłośniejszych obrazów filmowych w 2013 roku. Film i jego twórcy zdobyli wiele ważnych nagród w Polsce i za granicą. W 2015 roku Idę nagrodzono Oskarem w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
*Polskę nazywano rajem Żydów – paradisus judeorum. W XVI wieku rabin krakowski Mojżesz Ben Izrael Isserles pisał: Jeśli Bóg nie dał Żydom Polski jako schronienia, los Izraela byłby rzeczywiście nie do zniesienia. Ten nieco wyidealizowany punkt widzenia nie powinien przesłaniać złożonej rzeczywistości sytuacji Żydów Polsce. W stosunku Polaków do Żydów odnaleźć można postawy życzliwe, jak i wrogie. Odwołując się do historyczno – literackich odniesień, te pierwsze zostały dobitnie wyrażone przez Adama Mickiewicza w słowach: Izraelowi, bratu starszemu uszanowanie, braterstwo, pomoc na drodze ku jego dobru wiecznemu, doczesnemu. Równe we wszystkim prawo (w: Skład zasad „legionów żydowskich” organizowanych przez Mickiewicza w 1855 roku). Z drugiej strony, negatywne postawy zobrazowane zostały przez Ignacego Krasińskiego w Nie-Boskiej komedii czy Juliana Ursyna Niemcewicza w Roku 3333, który zawiera, jak wskazała Maria Janion, antysemicki fantazmat o Polsce przerobionej przed Żydów na Judeo – Polonię.
[2]Zdecydowana większość Żydów angażowała się w syjonizm, a nie w komunizm.
[3]W swoich poglądach na estetykę Hanna Segal (1952/2006) odnosiła się do formy dzieła sztuki, która kontrastuje z przerażającymi treściami i fantazjami depresyjnymi, destrukcją dobrych obiektów oraz ich przemianę w prześladowcze fragmenty.
Bibliografia
Britton R. (2004). Subjectivity, Objectivity, and Triangular Space. Psychoanal Q, 73: 47-61
Freud Z. (1915/2007). Żałoba i melancholia. W: Psychologia nieświadomości. Warszawa: Wydawnictwo KR, 2007.
Klein M. (1940/2007). Żałoba i jej związek ze stanami maniakalno – depresyjnymi. W: Melanie Klein, Pisma, tom I, Miłość, poczucie winy i reparacja. GWP, Gdańsk, 2007.
Segal H. (2000). Dissilusionment: The Story of Adam and Eve and that of Licifer. W: N. Abel-Hirsch (red), Yesterday, today and tomorrow. London: Routledge.
Segal H. (1952/2006). Psychoanalityczne podejście do estetyki. W: H. Segal, Teoria Melanie Klein w praktyce klinicznej. GWP, Gdańsk, 2006.
Sodre I. (2005). The wound, the bow and the shadow of the object; notes on Freud’s <Mourning and melancholia>. W: Freud a Modern Reader, edited by R. J. Perelberg. Whurr Publishers Ltd.
Sodre I. (2000, 2015). Non Vixit: A ghost story. W: Imaginary Existences. A psychoanalytic exploration of pfantasy, fiction, dreams and daydreams, edited by P. Roth. London: Routledge.
Steiner J. (1993/2010). Psychiczny azyl. Wydawnictwo IMAGO, 2010.
Utrata najbliższych jest sama w sobie bolesną raną, zaś utrata w traumatycznych okolicznościach pogłębia jej bolesność w stopniu, który często nie pozwala na przeżycie żałoby i rozstanie z obiektem. Takimi okolicznościami mogą być morderstwo, samobójstwo, czy inna śmierć w atmosferze wyobcowania i prześladowania. Równie okrutna może być niewiedza o okolicznościach nagłej i wczesnej śmierci kochanych obiektów. W pracy Żałoba i melancholia (1915, 1917) Zygmunt Freud opisał proces powstawania depresji jak... więcej
-
Wiara w praktyce klinicznej i medytacyjnej (2014)Pierwodruk w Biuletynie Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, nr 19, maj 2014. Publikacja za zgodą Redakcji.
Z psychoanalityczką Olgą Pilinow rozmawia Monika Jakubowicz – psychoterapeutka psychoanalityczna i superwizor terapii dzieci i młodzieży PTPP.
MONIKA JAKUBOWICZ: Tematem tego numeru Biuletynu jest szeroko rozumiane pojęcie wiary. Chciałam żebyśmy porozmawiały o tym, jak można myśleć o wierze w kontekście psychoanalizy. Zwróciłam się z prośbą o tę rozmowę do Pani w związku z tym, że będąc psychoanalitykiem ma Pani jednocześnie wieloletnie doświadczenie w praktyce duchowej – medytacji zen. Zacznijmy od tego, czy w psychoanalizie jest miejsce dla takiego pojęcia jak wiara i jeśli tak, to jakie to jest miejsce?
OLGA PILINOW: Moje doświadczenie w medytacji zen odnosi się do bardziej współczesnego sposobu myślenia na temat wiary w psychoanalizie, natomiast historycznie rzecz biorąc wiara z perspektywy psychoanalitycznej traktowana była jako nieodłącznie związana z postawą religijną. Trzeba zacząć od Freuda i jego stosunku do wiary i religii, dla których nie widział on znaczącego miejsca w psychoanalizie. Freud uważał wiarę religijną za wyraz dziecięcej regresji do stanu bezradności i poszukiwania wsparcia, przewodnictwa czy opatrzności w takim wszechmogącym ojcu, jakim zwykle jest postać osobowa czy nieosobowa Boga. Boga, który prowadzi, który czuwa, który wie. Który jest i jeśli nie wie się, gdzie jest się w życiu i po co, to wtedy ta świadomość, że Bóg wie, stanowi oparcie.
Freud nie traktował religii poważnie. Jego ambicją było stworzenie psychoanalizy jako dziedziny naukowej. Bardzo mu zależało na tym, aby mogła ona podlegać wszelkim rygorom ocen i kryteriów wyróżniających naukę.
Zmiany w myśleniu o religii i wierze pojawiły się w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, głównie w związku z pracami Biona, ale też Winnicotta. Nowym i kontrowersyjnym podejściem było ujęcie przez Biona wiary jako postawy wewnętrznej, jako takiego stanu umysłu, który jest postawą naukową i w którym myśl pojawia się w efekcie istnienia wiary. Zwłaszcza nowa czy wolna myśl. Wiara jest podstawą postawy analitycznej, w której zgodnie z zaleceniami Biona do poznawania w doświadczeniu klinicznym należy podchodzić bez chęci i bez pamięci, a także abstrahując od wrażeń zmysłowych. Jeżeli by wziąć sobie do serca to wskazanie, to by się okazało, że trzeba porzucić i odpuścić z umysłu całą swoją wiedzę, a także całe swoje doświadczenie sensoryczne, aby pozwolić napłynąć czemuś nowemu. Wiara jest potrzebna do tego, żeby wytrzymać czas pomiędzy tym, kiedy się odpuszcza swoją wiedzę, nie wie się nic, siedzi się i czeka, aż z niewiadomego zaczynają się wynurzać elementy nowego doświadczenia. W jakimś momencie pojawia się przebłysk myśli, to co Bion nazywa wybranym faktem, czyli takie doświadczenie, które nagle integruje rozproszone i nic nie znaczące doświadczenia. Organizują się one w znaczenie, które w praktyce analitycznej staje się dalej podstawą do interpretacji.
Potrzebna jest wiara w to, że z tej pustki, jak by powiedzieli buddyści, coś się wyłoni, bo taka jest natura niewiedzy. Bion to nazywa stanem umysłu zero, a być może buddyści nazwaliby to stanem pustki, z którego wyłaniają się różne formy bytu.
Tu można powrócić do Freuda i opisanego przez niego stanu, który nazywał uczuciem oceanicznym. Jest to stan poczucia połączenia ze wszystkim. Określał go jako wyraz powrotu do pierwotnej unii z matką, pełni, jako stan bez braku czegokolwiek i uważał go za nierozwojowy i związany z regresją. Już w czasach Freuda zarysowała się różnica w rozumieniu tego uczucia pomiędzy nim a Romain Rollandem, który uważał, że jest to stan będący osiągnięciem rozwojowym. Możliwość takiego spojrzenia potwierdzili kolejni badacze umysłu, a wśród nich amerykański psychoanalityk Hans Loewald. Przy okazji refleksji nad czasem i pojęciem wieczności napisał, że uczucie oceaniczne wynika z takiej organizacji świadomości, w której pierwotne i wtórne sposoby myślenia mogą być znane równocześnie. Z takiej perspektywy self nie musi być opracowywane przez ego w sposób bardzo sztywny, a poczucie tego, kim się jest nie musi być ustrukturowane i stabilne, ponieważ dzięki możliwości wracania do stanu zupełnej niewiedzy czy pewnej dezintegracji może następować integracja poczucia siebie w nowych konfiguracjach. Wtedy ego przyjmuje funkcję syntetyzującą, nieustannie, na nowo nawiązując kontakt z przedmiotem świadomości. Nie jest to proces destrukcyjny tylko wzbogacający. Pozwala na istnienie bogatej tożsamości, która nie jest stała, nie jest strukturą, tylko staje się procesem.
Hans Loewald pisze też, że na drugim biegunie ruchu pomiędzy niewiedzą, a nową integracją istnieje zagrożenie stanem patologicznej dezintegracji. Kiedy syntetyzująca funkcja ego zostaje zaburzona, porzucanie wiedzy może grozić rozpadem natury psychotycznej. Psychoanalitycy Marylin Charles i Michael Eigen zwracali uwagę na to, że wiara tworzy ścieżkę, czasami bardzo wąską a czasami solidniejszą, dzięki której można kroczyć przez niewiedzę, ale też, że załamanie wiary może wywołać katastrofę, lęk i rozpad.
Ważne jest tu też odniesienie do myśli Winnicotta, który podkreśla we wczesnym rozwoju wagę ufności w kontynuację istnienia. Istnienie to naturalne przechodzenie z jednego stanu w drugi, nieustanne przekształcanie poczucia siebie, którego płynność gwarantuje wystarczająco dobre środowisko. W takim środowisku przerwy i załamania albo są szybko reperowane albo jest ich niewiele. Jeżeli tak się nie dzieje to następują katastrofy, które nie pozwalają być ufnym i mieć wiarę w to, że życie potoczy się bez załamań.
Wynika z tego, że to, co się wydarzy u początków naszego życia, może mieć w przyszłości wpływ także na nasze życie duchowe. A na ile psychoanaliza może dawać odpowiedzi na najgłębsze nurtujące człowieka pytania o istotę, sens, cel własnego życia. Czy zdarza się że pacjenci stawiają sobie tego typu pytania w trakcie psychoanalizy?
Psychoanaliza sobie takich pytań nie zadaje, ponieważ zajmuje się, odwołując się do strukturalnej teorii umysłu Freuda, tym, na ile ego może ogarniać takie obszary jak id i superego. Tym, na ile może je do siebie przyłączać i czynić mniej trudnym, niebezpiecznym, czy zaburzającymi harmonijne i satysfakcjonujące życie. Religie i praktyki duchowe zajmują się inną kwestią i odnoszą się do takiej perspektywy, którą świetnie ujmuje Tołstoj. Uważa on, że religia stawia pytanie o to jaka jest relacja człowieka i jego życia do bytu nieskończonego, cokolwiek byśmy za ten byt uznawali. Jakie jest znaczenie życia ludzkiego w kontekście nieskończoności. Jak człowiek ma się układać i szukać sensu, żeby to było w harmonii z tym, co jest tym bytem nieskończonym i żeby móc przeżywać życie w harmonijnym odniesieniu do niego. Psychoanaliza tego pytania sobie w ogóle nie zadaje. Zajmuje się tylko relacją doczesności do doczesności. Nie zajmuje się tym czy byt nieskończony istnieje. Zajmuje się popędami – popędem życia i popędem śmierci. Ale tym co jest w szerszej perspektywie, jak umysł może to badać, w jakiej może być do tego relacji oraz jakie znaczenie i sens ma życie, tym się psychoanaliza nie interesuje. Aczkolwiek pacjenci się tym czasami interesują.
No właśnie, wydaje się że poznawanie siebie w trakcie psychoanalizy może prowadzić do takich pytań jak te dlaczego człowiek w ogóle chce siebie poznawać lub kim tak naprawdę jest.
To co łączy psychoanalizę i drogi rozwoju duchowego to odnajdywanie sensu istnienia poprzez wagę subiektywnego doświadczenia emocjonalnego. To znaczy, że to doświadczenie jest źródłem znaczeń. Jedni psychoanalitycy mogą się do tego zupełnie nie odnosić, bo dążą do postrzegania psychoanalizy jako nauki empirycznej. Ale jest też taka część psychoanalityków, dla której doświadczenie emocjonalne będzie najbardziej znaczące zarówno w procesie poznawania jak i w procesie zmiany psychicznej. Dla nich z kolei ta naukowa część pozostaje w tle myślenia.
Zatem doświadczenia, które czasem mają miejsce w procesie psychoanalitycznym, to co przeżywa pacjent w intersubiektywnej przestrzeni z analitykiem, może być bardzo otwierające i poszerzające poczucie tego, czym jest własne self. Może wtedy pojawić się pytanie „kim jestem?”. To mogą być te momenty kiedy analityk przyjmuje zalecaną przez Biona postawę, o której mówiłam wcześniej, a pacjent ją uwewnętrznia i zaczyna w ten sposób poznawać siebie i swój umysł. Może się zdarzyć, że nagle jego przestrzeń wewnętrzna robi się bezczasowo szeroka i przeżycia, których doświadcza mogą być dalece wychodzące poza to, co psychoanaliza w bardziej sztywnym sensie zakłada, że jest możliwe. To jest, w pewnym sensie, to, co nazywamy w psychoanalizie komunikacją nieświadomą. To, że ktoś może być odczytany i zrozumiany chociaż to zrozumienie nie zostało wypowiedziane, a zaistniało w bardzo szeroko pojmowanej sferze empatii. To może dawać poczucie istnienia takich połączeń, o których nie wiemy, bo one istnieją poza sferą świadomą, która może je rejestrować i układać w ciąg logiczny.
Możemy to porównać do tego, co się dzieje kiedy oglądamy dzieła sztuki lub słuchamy muzyki. Wtedy nie myślimy pojęciami. Odbieramy i możemy być bardzo poruszeni, przemienieni czymś, choć nie wiemy dokładnie czym. To jest analogiczne do dialogu analitycznego, ale w przestrzeni intersubiektywnych wydarzeń, a nie w przestrzeni werbalnej. Odwołuje się do tego również Winnicott pisząc o przestrzeni przejściowej, która jest wynurzaniem się idei i doznań, które mogą się rozwinąć, i mogą się nie rozwinąć, i które są połączeniem tego, co jest zewnętrzne z tym, co pochodzi z wewnątrz.
A jakie znaczenie ma wiara analityka w psychoanalizę jako w metodę?
Pierwsza rzecz jaka się nasuwa, to to, że analityk immanentnie musi posiadać wiarę w psychoanalizę, która wywodzi się z jego własnego doświadczenia psychoanalitycznego. Z tego, że sam czuje, że podlega wewnętrznym przekształceniom i będzie im dalej podlegał również w relacji z pacjentem. Wtedy ta wiara emanuje i przenosi się na sytuację psychoanalityczną. Wiara w skuteczność psychoanalizy, w to, że może to być przekształcający proces, wynika z tego, że analityk sam tego doświadczył i że ma to uwewnętrznione. Łączy się to z odkryciem, że nie jest to coś raz zdobytego, tylko że jest to proces, który raz uchwycony, podtrzymywany i rozwijany staje się procesem stałym. Jeśli analityk rozwinął to i rozbudował w trakcie swojej psychoanalizy, potem w trakcie superwizji, pracy z pacjentami, w trakcie swoich studiów psychoanalitycznych i dyskusji, stanowi to wówczas obszar doświadczenia, które nazywane jest przez Michaela Parsonsa i Leona Kleimberga wewnętrznym settingiem analitycznym. Wszystko, na co składa się teoria, praktyka i własne doświadczenie jest jak gdyby w dynamicznym połączeniu i tworzy setting, który analityk aktualizuje w gabinecie.
Ciekawe jest to, co powiedział Kleimberg, a mianowicie, że między innymi wiara w psychoanalizę jako metodę i wiedzę pozwala mu ufać w to, że w intersubiektywnej przestrzeni pomiędzy nim a pacjentem wszystko, co ma się wyłonić – wyłoni się. Że prędzej czy później zaistnieje szeroko rozumiane przeniesienie, że pacjent przeniesie całe swoje życie i uwarunkowania, a one rozegrają się w tej relacji. Jedyne co trzeba, to umieć czekać i umieć słyszeć, żeby to wszystko móc wyłapać, powiązać i współtworzyć z pacjentem znaczenie.
Na ile pacjent musi mieć wiarę?
Myślę, że trochę musi jej mieć. Chociażby tyle, żeby szukał obiektu przekształcającego, choć być może każdy człowiek go szuka, tylko znajduje w różnych obiektach. To jest z kolei pojęcie wprowadzone przez Bollasa, który mówi, że pierwotne doświadczenie przekształcające, czyli cała opieka matczyna, jej styl, jak on to nazywa idiom, tworzy pewną dynamiczną matrycę zachowań i znaczeń, które przekształcają stan niepokoju w spokój, niepewność w pewność, stan głodu w stan zaspokojenia. Pragnienie, by spotykać takie obiekty, które będą w jakimś sensie dostarczały czy pobudzały takie doświadczenie, towarzyszy człowiekowi przez całe życie. Być może zwłaszcza takie osoby będą szukały pomocy i możliwości rozwoju w relacji analitycznej, ponieważ spostrzegają analityka jako taki potencjalny obiekt przekształcający.
Tak jak Pani powiedziała, ludzie szukają obiektów przekształcających. Szukają również zrozumienia siebie, a także pomocy w cierpieniu, którego doświadczają. Kiedy właściwe jest zwrócenie się w kierunku psychoterapii, a kiedy należałoby kierować się ku praktyce duchowej?
Jeśli poziom cierpienia i niepoukładania własnego życia jest bardzo duży, to pomoc psychoterapeutyczna czy poprzez psychoanalizę powinna być pierwsza przed sięganiem do praktyk duchowych. Chociażby dlatego, że – jak mówią nauczyciele buddyjscy – żeby móc przekroczyć swoje ego czy self, móc je rozwijać i szukać tożsamości i zrozumienia swojego istnienia w rozszerzonych perspektywach wobec pytań o sens życia i śmierci oraz nieskończoności, to najpierw trzeba mieć to ego dosyć mocno skonsolidowane i ugruntowane. Mówi się, że żeby móc „puścić” ego, zaryzykować krok w nieznane, trzeba mieć co „puścić”.
Podobnie psychoanalityk może „puścić”, zapomnieć, że posiada całą swoją wiedzę, dlatego że wie, że ona w każdym momencie może powrócić zaktualizowana. On ma tę wiarę wynikającą z doświadczenia. Umysł neofity nie jest pewien swojej wiedzy w związku z czym stara się o wszystkim pamiętać i nie może swobodnie myśleć. Lęk przed niewiedzą to element drogi rozwoju i z niego wynika taka sztywna, kurczowa identyfikacja na początku uczenia się czegokolwiek. W momencie kiedy wiedza jest uwewnętrzniona i zmetabolizowana to psychoanalityk, zresztą jak każdy inny człowiek, nie musi o niej pamiętać, bo ona sama jakoś przez niego przemówi, bo jest jego częścią, bo jest w nim. I tutaj doświadczenia medytacyjne, duchowe i psychoanalityczne są dosyć podobne. Aby dopuścić nieznane, trzeba zapomnieć, co się wie.
Często człowiek dopiero zagłębiając się w jakąś dziedzinę wiedzy dochodzi do tego, że nie wszystko wie i jest w stanie się do tego przyznać.
Co więcej jeżeli człowiek dopuszcza, że ta wiedza nie jest stała tylko jest procesem, to nie jest w stanie wiedzieć wszystkiego, choć by nawet chciał. Bo to wtedy robi się wszechwiedza czy taka arogancka wiedza, jak mówi Bion. Natomiast dopuszczenie tego, że wiedza jest procesem, zawiera w sobie uznanie, że różnych rzeczy nie wiemy i że nie wiemy jak ta wiedza będzie ewoluować i w jakich nowych konfiguracjach może się nam przejawić, jeżeli pozwolimy sobie ją zobaczyć.
Zastanawiałam się nad tym, czy można byłoby myśleć o jakiejś analogii pomiędzy relacją „pacjent – analityk” a „uczeń – mistrz”.
To ciekawe i można powiedzieć, że zależy jaki analityk i jaki nauczyciel. Moje doświadczenie jest takie, że nauczyciel duchowy bardziej konfrontuje i jest mniej opiekuńczy w tym procesie. Ale może to zależy od tego, jaki kto jest. I kogo ma przed sobą, zarówno w jednym, jak i drugim przypadku.
Myślę też, że tak jak oświecenia nie można osiągnąć raz na zawsze, tak i w trakcie procesu analizy istnieje pewna płynność dotycząca osiągania i tracenia poszczególnych pozycji rozwojowych.
Żeby przeżywać wiedzę jako nową, raz osiągnięte wglądy muszą być tracone. Trzeba pozwolić im się cofnąć w tło. Lgnięcie do nich jest zawsze niebezpieczne i grozi utknięciem. W psychoanalizie mówi się, że mogą one podlegać narcystycznym zagarnięciom i wtedy zaczynają służyć innym celom, na przykład obronnym.
A czy można byłoby myśleć o pewnym podobieństwie dotyczącym tego, że zarówno w jednej, jak i w drugiej relacji mamy do czynienia z przekazywaniem pewnego uwewnętrznionego stanu umysłu?
Bez wątpienia. Nauczyciel bardzo wprost manifestuje swoje głębsze zrozumienie, które często dla ucznia jest niezrozumiałe. Uczeń może słyszeć, może być świadkiem tej nauki wiele razy, a dopiero w jakimś momencie przez własne doświadczenie może je uchwycić i to jest jak wgląd. Wgląd duchowy i wgląd analityczny są w tym podobne – nagle rozumiemy, co to znaczy. Jest jeszcze coś innego wspólnego. W praktykach duchowych mówi się, że dowiadując się tego wszystkiego, czego się dowiadujesz, jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że zawsze to wiedziałeś. I tak samo jest z wglądami. Pacjenci bardzo często, kiedy kończą psychoanalizę, mówią, że w jakimś sensie to wszystko, o czym się dowiedzieli, to jakoś zawsze wiedzieli. Można to odnieść do tego, co Christopher Bollas nazywa „znanym niewypowiedzianym”. To jest być może to pierwotne doświadczenie, cała zgromadzona wiedza, która nigdy nie mogła znaleźć środków, żeby zostać wypowiedziana. Nie było słów, chociaż ona zawsze gdzieś była obecna. Tak samo w doświadczeniach duchowych związanych z rozwojem i poszukiwaniem szerszych czy bardziej uniwersalnych tożsamości, wgląd też przynosi poczucie, że to wszystko już się wiedziało, tylko to miało inne znaczenie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Z psychoanalityczką Olgą Pilinow rozmawia Monika Jakubowicz – psychoterapeutka psychoanalityczna i superwizor terapii dzieci i młodzieży PTPP. MONIKA JAKUBOWICZ: Tematem tego numeru Biuletynu jest szeroko rozumiane pojęcie wiary. Chciałam żebyśmy porozmawiały o tym, jak można myśleć o wierze w kontekście psychoanalizy. Zwróciłam się z prośbą o tę rozmowę do Pani w związku z tym, że będąc psychoanalitykiem ma Pani jednocześnie wieloletnie doświadczenie w praktyce duchowej... więcej
-
Pani Bovary. Fałszywe kobiece światy jako obrona przed życiem. (2014)Wykład otwarty w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym, 23 kwietnia 2014 r.
Ryszard Engelkig, autor nowego przekładu powieści Gustawa Flauberta Pani Bovary rozpoczyna swoje posłowie takim oto streszczeniem powieści:
Historia jest prosta i banalna. Emma Bovary urodziła się na wsi, skończyła szkołę przyklasztorną i poślubiła felczera; życie w małym miasteczku nie spełniło jej marzeń; miała dwóch kochanków, ale ci też ją zwiedli; szukała pociechy w tandetnych luksusach, popadła w długi; załamana klęską uczuć i groźbą licytacji, zażyła truciznę (Flaubert, 1856/2005, s 341).
Istotnie, najważniejsze wydarzenia tworzące kanwę powieści zawierają się w tym nieco przewrotnym opisie. Jednakże tym, co stanowi o nieprzemijalnej wartości dzieła Flauberta, są staranna konstrukcja, nowatorstwo i odwaga powieści w warstwie obyczajowej, (powieść, natychmiast po publikacji, wywołała skandal), wybitny kunszt literacki oraz przenikliwość w opisie świata społecznego i psychologicznego bohaterów, nade wszystko tytułowej pani Bovary.
Emmę poznajemy w momencie, gdy jej ojciec doznaje prostego złamania nogi. Leczenia, z powodzeniem, podejmuje się miejscowy felczer Karol Bovary. Karol zakochuje się w Emmie; ta zaś, zauroczona jego sukcesem, zgadza się zostać jego żoną. Rozczarowanie przychodzi nader szybko:
Póki nie wyszła za mąż, sądziła, że go kocha; zaczynała jednak przypuszczać, że pewno się myliła, bo szczęście, które powinno zrodzić miłość, jakoś nie zakwitło. I próbowała odgadnąć, co właściwie oznaczały w życiu słowa „rozkosz”, „namiętność” i „upojenie”, które tak bardzo zachwycały ją w książkach (tamże, s 37).
Właśnie owe książki, a ściślej sposób, w jaki używała ich Emma, wskazują na kształt, jaki później przybierze jej osobisty dramat. Emma połyka je łapczywie, gdy zostaje posłana do przyklasztornej szkoły. Flaubert daje do zrozumienia, że to żadna wielka literatura, lecz egzaltowane, mierne romanse o nieszczęśliwych kochankach, w których udręczona, piękna dama biernie i często na próżno czeka na heroicznego rycerza; wszystko to w oprawie starannej scenerii światła księżyca, nawałnic burz, widowiskowych omdleń i celnych pchnięć szpadą. Ponadto, dodatkową pożywką dla przeżyć Emmy staje się swoisty klimat, jaki panuje w szkole; blask świec, dym kadzideł, szept modlitw, wizerunki aniołków i niewinnych pastereczek na jej książeczce do nabożeństwa stają się tym, co zajmuje Emmę. Jest to więc bardziej zmysłowa czy przeestetyzowana warstwa, która być może coś skrywa, nie bardzo jednak na razie wiadomo, co.
Flaubert daje czytelnikowi pewną wskazówkę, co może być pod spodem tej warstwy, gdy opisuje reakcję Emmy na wieść o śmierci matki:
Po śmierci matki zrazu bardzo płakała. Zamówiła żałobny obrazek z włosów nieboszczki, a w liście (do ojca), pełnym smutnych refleksji o życiu, prosiła, żeby pochowano ja później w tym samym grobie. Ojciec, myśląc, że jest chora, zaraz do niej pojechał. A Emma czuła cichą satysfakcję, że w jednej chwili upodobniła się do istot bladych i dystyngowanych, ideału niedostępnego duszom pospolitym. Toteż skusiły ją Lamartinowskie meandry; wsłuchiwała się w harfy nad brzegami jezior, śpiewy konających łabędzi, spadające jesienne liście, pieśni dziewic wstępujących do nieba i monologujący w dolinach głos Wiekuistego. Nie przyznała się przed sobą, gdy ją to w końcu znudziło, czytała dalej z nawyku, a później przez próżność, aż wreszcie stwierdziła zaskoczona, że odzyskała spokój i ma w sercu mniej smutku niż zmarszczek na czole (tamże, 41).
Widzimy, że coś się tutaj wydarza istotnego. Emma najwyraźniej nie przeżywa autentycznej żałoby, nie czuje rozpaczy, bólu i smutku utraty. Trzeba zauważyć, że jest to jedyny moment, gdy w całej powieści postać matki Emmy jakkolwiek pojawia się w jej myślach. Gdy zastanawiałam się, dlaczego tak się stało, przyszło mi na myśl, jak Flaubert genialnie zaznaczył, kim matka mogła być w wewnętrznym świecie bohaterki. Jedyna nośna psychologicznie wzmianka o niej pojawia się we wspomnieniach ojca Emmy, a nie samej bohaterki. Dowiadujemy się wtedy, że pierwsze dziecko rodziców Emmy, syn, zmarł jako niemowlę lub małe dziecko, przypuszczalnie był kilka lat starszy od niej.
Myślę, że z tego fragmentu powieści wiele można wywnioskować o tym, co mogło stanowić istotę psychicznego życia bohaterki. Postać matki Emmy jest bardzo fragmentarycznie zarysowana, ale nade wszystko, wydaje się nie istnieć w jej umyśle; tak więc obserwujemy tutaj nie tyle jakąś wewnętrzną reprezentację matki, ile bardziej jej brak. Jednakże owo fragmentaryczne zarysowanie pozwala przypuszczać, że matka Emmy mogła być zaabsorbowana żałobą i pustką po śmierci pierworodnego syna i, jeśli już jakkolwiek, istnieć w umyśle córki, to jedynie jako martwy, nieobecny psychicznie obiekt.
Searles (1986), opisując psychiczne funkcjonowanie pacjentów borderline, zaznaczył, że tym, co wydaje się dominować w ich życiu psychicznym, jest szczególna patologia dotycząca procesów żałoby. W życiu wewnętrznym tych pacjentów centralne miejsce zajmuje (psychicznie) martwa matka, to znaczy taka matka, która nigdy nie uporała się z własnymi, często dramatycznymi utratami i, wiecznie zaprzątnięta i zahibernowana przez te utraty, nigdy nie funkcjonowała w umyśle, życiu swojego dziecka jako żywa, receptywna na nie i autentycznie czująca osoba. Searles zaznacza, że tacy pacjenci nie odczuwają żałoby po śmierci takiej matki; nie sposób bowiem przeżywać żałobę po kimś, kto de facto nigdy nie żył.
Mam wrażenie, że podobny proces tworzenia takiego wewnętrznego obiektu opisuje André Green (2000) w artykule o centralnej pozycji fobicznej, w którym w przejmujący sposób opisuje pacjenta, którego życie o mało co nie zakończyło się śmiercią wkrótce po urodzeniu; matka uporczywie podawała mu pierś, w której nie było mleka, przez długi czas nie zauważając braku pokarmu; gdyby nie ojciec, pacjent przypuszczalnie zmarłby. Green opisuje dalej, jak kolejne opuszczenia i zaniedbania nakładały się na siebie, wzmacniając się nawzajem; jednakże tym, co stanowiło zaczyn patologii pacjenta; owo centrum jego pozycji fonicznej, był pierwotny brak czegoś niezbędnego do przeżycia.
Myślę, że taka uobecniona nieobecność stała jądrem psychicznego funkcjonowania Emmy. W chwili, gdy poznajemy naszą bohaterkę, jest już panną na wydaniu i wykształciła cały wachlarz obron pozwalający jej na unikanie dojmującego braku w swoim wnętrzu. Wydaje się, że Emma przeżywa bardzo wiele, jednakże są to egzaltowane, wyolbrzymione wybuchy afektów, których zadaniem jest odizolować ją od wewnętrznej martwoty i pustki, której czucie mogło napawać ją przerażeniem i poczuciem skrajnej bezradności.
Jak już nadmieniłam, małżeństwo rozczarowało Emmę bardzo szybko. Myślę, że jej poczucie porażki zostało wzmocnione, gdy nieświadomie odkryła, że oszukała samą siebie; jej przyszły mąż wcale nie był, jak myślała, wybitnie uzdolnionym lekarzem, który ocalił jej ojca, lecz prowincjonalnym, nieudolnym felczerem; wielkościową projekcję udało utrzymać się jedynie przez chwilę. W tym momencie po raz pierwszy widzimy naszą bohaterkę, gdy ulepiony przez nią z lektur, wyidealizowany scenariusz upada, realność okazuje się okropnym, upokarzającym zawodem; teraz to my, czytelnicy, nie mamy już złudzeń co do narcystycznego charakteru jej obron. Nieudolność męża, jego brzydota, brak ogłady, męża, który nade wszystko lubi dobrze zjeść i porządnie się wyspać, w czym, nawiasem mówiąc, uderzająco przypomina jej ojca, zdają się spadać na nią z wielką siłą. Emma jest zrozpaczona poczuciem klęski i uczuciem zatrzaśnięcia w tej pospolitości do końca życia. Oczywiście, możemy przypuszczać, że sytuacja ta nade wszystko konfrontuje Emmę z jej własną nieznośną wewnętrzną biedą, zwykłością, której nienawidzi i realnie niewielkimi możliwościami kierowania własnym życiem.
Flaubert, który, jak podkreślają badacze jego twórczości, darzy swoją bohaterkę sympatią i głęboko ją rozumie (Baudry 2002, Brown 2008, Mitchell 1987), pokazuje nam, jak Emma stara się walczyć z narcystycznym zranieniem, podejmując wiele rozpaczliwych wysiłków ożywienia siebie i nadania sensu swojej egzystencji usiłując prowadzić dom, pielęgnując ogród, malując czy ucząc się języków, jednakże wszystko to bardziej przypomina gorączkowe maniakalne próby unikania czegoś wewnętrznie okropnego, nie zaś rzeczywistej reparacji.
Wydaje się, że szansa na autentyczną naprawę i opowiedzenia się po stronie życia i realności, a nie romantycznych majaków, pojawia się w momencie, gdy Emma spodziewa się dziecka. Jednakże, jeszcze gdy jest w ciąży, autor rozwiewa te nadzieje:
Emma czuła zrazu ogromne zdziwienie, potem chciała, żeby już było po wszystkim, ciekawa, jak to jest być matką. Ale że nie mogli sobie pozwolić na to, czego pragnęła: ani na kołyskę w kształcie łodzi, z firaneczkami z różowego jedwabiu, ani na haftowane czepeczki, w przystępie goryczy zrezygnowała z gromadzenia wyprawki i zamówiła ją hurtem u miejscowej szwaczki, nie wybierając niczego i niczego nie dyskutując (tamże, s 89).
Emma nie może kochać swojej córki, ponieważ ta ucieleśnia wszystko to, czego nienawidzi, lęka się i czym pogardza jej matka; wszelkie psychiczne i społeczne niemożności, rozczarowania i ograniczenia. Celowo użyłam słowa „ucieleśnia”, ponieważ odnosi się ono do czegoś bardzo podstawowego, do bardzo pierwotnych aspektów więzi matki i dziecka. Emma czuje się jako matka martwa, a córka, jako jej kopia, nie zdoła jej ożywić. Ponadto, córka reprezentuje nienawiść matki do jej cielesności, seksualności i brak wiary w możliwości macierzyńskie. Oczywiście, z dalszego rozwoju akcji powieści wiemy, że Emma korzystała ze swojego piękna i możliwości seksualnych, jednakże było to w służbie używania siebie do zaspokojeń narcystycznych i obsesyjnego odtwarzania wielkościowych scenariuszy.
Córka nie jest reprezentowana w umyśle matki w żaden w zasadzie sposób; Emma oddaje ją do mamki, a gdy później planuje ucieczkę z kochankiem, w ogóle nie bierze jej pod uwagę; gdy ten pyta ją, co z małą, jest zdumiona tym pytaniem, w końcu postanawia zabrać ją ze sobą, ale w trakcie ustalania szczegółów ucieczki, jak pisze Flaubert, najwyraźniej o niej zapomniała (tamże, s 191).
Kochanek, z którym Emma planowała ucieczkę to cyniczny, brutalny arystokrata (a więc przedstawiciel wyższej, niż Emma, sfery), który uwiódł ją z nudów. Emma do końca zdawała się pozostać nieświadoma zarówno jego motywów, jak i charakteru. Pozyskanie kochanka ją uskrzydliło:
Mówiła sobie: „Mam kochanka! Mam kochanka”, rozkoszując się tą myślą, słodką jak wtóre pokwitanie. A więc nareszcie miała zaznać rozkoszy miłości, dreszczy szczęścia, których nadzieję już pogrzebała. Wchodziła w cudowną krainę, gdzie wszystko będzie namiętnością, ekstazą, uniesieniem; otaczał ją lazurowy bezkres, myśl wzlatywała nad roziskrzone szczyty uczuć, a życie powszednie prześwitywało gdzieś daleki i nisko, w mrocznych dolinach u stóp wyżyn (tamże, s 159).
Podtrzymanie tego stanu umysłu nie mogło trwać długo; nieubłagana rzeczywistość wewnętrzna kochanków, rzeczywistości społeczna wyrażana w małomiasteczkowych plotkach i pomówieniach zaczęła brać górę. Emma, przerażona wymykającym się jej romansem, stała się zaborcza, kontrolująca i obsesyjnie zazdrosna, dla Rudolfa zaś cała sprawa straciła cały powab nowości i początkowej niewinności; zaczął się nudzić, przestraszył się pochopnie złożonej obietnicy ucieczki i porzucił Emmę tuż przed planowanym sekretnym wyjazdem. Porażka Emmy była tym bardziej dotkliwa, że bohaterka spodziewała się, że romans przyniesie jej triumf i rozkosz zemsty nad zdewaluowanym Karolem; nagłe, upokarzające zerwanie pozbawiło ją i tych nadziei (por. Arlow; Baudry 2002).
Emma była zupełnie zdruzgotana; ciężko zapadła na zdrowiu. Gdy po paru miesiącach doszła do siebie, nie zdołała, niestety, skorzystać z możliwości nauczenia się czegoś z własnego doświadczenia:
Wspomnienie Rudolfa skryła na samym dnie serca; spoczywało tam uroczyście i nieruchomo jak mumia władcy w podziemiach. Balsamiczny aromat szczątków jej wielkiej miłości przenikał wszakże wzwyż i sycił tkliwością niepokalaną atmosferę, w której usiłowała żyć (tamże, s 207).
Można zaobserwować tutaj, jak Emma staje się kolekcjonerką własnych zamartwiczych rozczarowań; do porażki w byciu matką i żoną dodała romans z Rudolfem, który zamknęła w wyidealizowanej, pełnej śmierci krypcie, petryfikującej i promieniującej na jej życie psychiczne. Kolejne zawody, zranienia i upadki układają się jedna na drugiej w warstwy organizując się w jej wnętrzu w coś na kształt pierścienia okalającego jej pustkę i martwotę.
Emma brnie dalej, aranżując kolejny romans, w którym to ona jest stroną aktywną. Podtrzymanie drugiego romansu wymaga od wielu zabiegów, kluczenia i kłamstw. Zaciąga coraz większe długi, na przykład na nieistniejące lekcje muzyki, które mają być przykrywką dla spotkań z kochankiem, ale nade wszystko zaczyna obsesyjnie i zachłannie kupować. Ignês Sodré w swoim przenikliwym eseju na temat pani Bovary zwraca uwagę, w co zaopatruje się Emma; są to głównie tkaniny, materiały, zasłony, którymi bohaterka próbuje zasłonić ruinę i pustkę swego świata wewnętrznego, nie czuć psychicznego bólu i braku życia (1999).
Romans z Leonem bardzo szybko powszednieje i nudzi obydwoje kochanków. Emma zaczyna widzieć Leona jako miałkiego, słabego mężczyznę, którego styl życia, przyzwyczajenia bardzo odbiegają od wizerunku romantycznych bohaterów. Początkowo broni się przed rosnącą wzgardą i kolejnym nieuchronnym rozczarowaniem próbując projektować w Leona swoją znienawidzoną kobiecość i przywłaszczyć sobie jego męskie atrybuty – pali cygara, czesze się jego grzebieniem, przymierza jego stroje. Te zabiegi nie starczają jednak na długo, pogarda i szaleństwo, a także groźba licytacji pcha ją ku ostatniemu rozpaczliwemu wysiłkowi uratowania samej siebie; Emma prosi najpierw Leona, potem Rudolfa o pożyczkę dużej sumy pieniędzy, aby spłacić długi. Gdy ci odmawiają, bohaterka staje twarzą w z ogromem wewnętrznej dewastacji i, jak się wydaje, w tej chwili doświadcza masywnego załamania narcystycznych, obsesyjnych obron; czuje, że nie nic już jej nie ocali. Zażywa truciznę i umiera w męczarniach. Zrozpaczony Karol pragnie pochować żonę w ślubnym stroju, w wianku na głowie i rozpuszczonych włosach. Możemy zobaczyć, jak jego ślepota, uporczywie pragnienie, by żona pozostała niewinną, nieskalaną istotą, jakby nic się nie wydarzyło, a czas nie płynął; wszystko to sprawiło, że nie był w stanie pomóc żonie, ponieważ do końca nie chciał zobaczyć, kim stała się Emma.
Wspomniany wyżej artykuł Sodré nosi znamienny tytuł Death by Daydreaming, co można przetłumaczyć jako śmierć jako rezultat śnienia na jawie. Autorka proponuje taką interpretację powieści Flauberta, w której centralnym punktem jest zły czy też niewłaściwy użytek, jaki pani Bovary czyni ze swojej wyobraźni. Jej zdaniem, bohaterka używa kompulsywnego śnienia na jawie jako sposobu „uleczenia” pustego, depresyjnego stanu umysłu i nie jest w stanie skorzystać ze swojej wyobraźni w sposób, który wzbogacałby jej życie wewnętrzne, pozwalał na „badanie wewnętrznego krajobrazu”. Zamiast tego, pani Bovary inkorporuje całe, nie przekształcone przez własną mentalną aktywność historie zaczerpnięte z powieści i z całą dokładnością, dosłownie próbuje odegrać te scenariusze we własnym życiu; ani ona, ani jej kochankowie, ani cała sceneria romansu nie mogą zawierać w sobie, chociażby w części, czegoś autentycznego. Ich konstrukcja jest sztywna i precyzyjna, nic nie może odbiegać od ideału, zaś pierwsze oznaki, że życie nie chce dostosować się do scenariusza, są z całą mocą przez Emmę odpychane. Rzeczywistość, zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna, jest jednak nieubłagana. Pomimo perwersyjnych, kompulsywnych i narcystycznych zabiegów Emmy, realność prześwituje coraz bardziej wyraźnie. Jednakże bohaterka, na swoją zgubę, do samego końca nie chce jej widzieć i, niejako w konsekwencji, musi odebrać sobie życie.
Jak Państwo słyszycie, parokrotnie wspomniałam o narcyzmie Emmy i teraz chciałabym zająć się tą kwestią nieco bliżej i odwołać się do teorii narcyzmu Neville’a Symingtona (2013).
Analityk ten rozpoczyna swoje rozważania dotyczące narcyzmu od przypomnienia mitu o Narcyzie, w którym szczególny nacisk kładzie na przepowiednię, jaką Tejrezjasz wyjawił matce Narcyza: Narcyz będzie żył długo pod warunkiem, że nigdy siebie nie zobaczy. Symington uważa, że treść tej przepowiedni odgrywa zasadniczą rolę w zrozumieniu istoty narcyzmu.
W swojej teorii Symington rozwija autorską koncepcję dawcy życia. Definiuje go jako psychiczny obiekt (przypominający obiekt przejściowy), który z jednej strony zwiera w sobie karmiące, życiodajne aspekty obiektu zewnętrznego, z drugiej strony zaś pewne aspekty self. Autor podkreśla, że ten obiekt zawsze w jakiś sposób odnosi się do piersi, pochwy, penisa, analityka lub terapeuty i (…) choć sam w sobie nie stanowi żadnego z owych zapładniających lub karmiących obiektów, nie może istnieć bez nich (tamże, s 62). Self, zdaniem Symingtona, ma charakter relacyjny (zawsze istnieje w odniesieniu do innych) i składa się z części – rozmaitych aspektów funkcjonowania jednostki.
Dawca życia to obiekt, który jednostka może wybrać lub odrzucić na bardzo głębokim poziomie funkcjonowania. Ów nieświadomy wybór oznacza, że podmiot, zwracając się ku dawcy życia, wybiera własną spontaniczność i autentyczność, natomiast wyrzekając się go tworzy narcystyczną strukturę, fałszywy świat pozwalający unikać kontaktu z rzeczywistością, zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną. Ten wybór nie jest wyborem natury zero-jedynkowej; całkowite opowiedzenia się za lub całkowite odwrócenie się od dawcy życia jest niemożliwe. Symington pisze:
Jeżeli zgodzimy się z tym, że dawca życia jest źródłem emocjonalnego istnienia i biologicznego przetrwania – że oba te aspekty wzajemnie się wiążą – to zauważymy, że self nigdy nie może go w pełni odtrącić. Następuje więc rozszczepienie i jedna część self zwraca się przeciwko dawcy życia. Inkorporując obiekt, self dokonuje w sobie rozłamu i odrzuca własną naturę – przyjmuje postawę antyrelacyjną (…). Odwrócenie się od dawcy życia stanowi istotę narcyzmu. Narcyzm nie charakteryzuje tej lub innej części self, lecz sposób, w który poszczególne części odnoszą się do siebie (tamże, s 66).
Powróćmy teraz do naszej bohaterki. Widać, jak przepowiednia Tejrezjasza w okrutny, dosłowny sposób zebrała swoje żniwo. Pani Bovary, w momencie zobaczenia, kim jest, zakończyła swoje życie, bowiem wewnętrzna pustka, martwota i ruina okazały się nie do zniesienia. Gdyby jednak zastanowić się, jaki wybór miała Emma, widać, że jest to postać głęboko tragiczna. Z jednej bowiem strony bardzo dalece odwróciła się od dawcy życia, z drugiej jednak wydaje się, że żywotność tego obiektu, tej jego części, która odnosi się do obiektów pierwotnych, była bardzo wątpliwa. To psychicznie martwa matka i ojciec, który swoją egzystencję sprowadził do zaspokajania potrzeb biologicznych. Może Emma miałaby jakąś szansę, gdyby, bazując na bardziej dojrzałej, libidinalnej części self zdołała się zwrócić ku jakiejś żywej relacji. Jednak Symington, odwołując się do koncepcji Tustin, stawia sprawę jasno: osoba narcystyczna to ktoś, kto odwrócił się od dawcy życia, a odwrócenie to ma miejsce we wczesnym niemowlęctwie. Niemowlę jest od matki całkowicie zależne; matka jest źródłem pokarmu, bezpieczeństwa i poczucia ciągłości istnienia. Gdy w tym związku dochodzi do separacji lub zakłóceń, niemowlę może odwrócić się od matki i skierować ku sobie.
Jeżeli uznać, że pani Bovary, jako niemowlę, próbując zwrócić się ku matce, natrafiała na nicość, można zobaczyć, że owszem, biologicznie przetrwała, ale psychologicznie mogła się wcale nie narodzić. Ta hipoteza wydaje się być prawdziwa; tak możemy wnioskować z losu córki Emmy, w której odtworzyła się historia jej matki. Aby jakkolwiek zaistnieć w świecie, Emma wybrała ciąg imitacji.
Jak wiadomo, postać pani Bovary stała się jedną z najbardziej istotnych literackich postaci, z której czerpała i czerpie psychoanaliza. Zwłaszcza badacze amerykańscy częstokroć odwoływali się do niej, pogłębiając rozumienie kobiecej perwersji, histerii i narcyzmu. Można przypuszczać, że złożoność postaci oraz maestria, z jaką Flaubert ją skonstruował sprawiły, że od przeszło stu pięćdziesięciu lat stanowi niewyczerpane źródło inspiracji.
Bibliografia:
Arlow, J. A.; Baudry, F. D. (2002). Flaubert’s Madame Bovary: A Study in Envy and Revenge. The Psychoanalytic Quarterly, 71:213-233.
Baudry, F. (2002). Flaubert and Madame Bovary: An Intimate Courtship. Journal of the American Psychoanalytic Association, 50: 1283-1297.
Brown, F. (2008). Gustaw Flaubert. W niewoli słowa i kobiet. Warszawa: Wydawnictwo Książkowe Twój Styl.
Flaubert, G. (1856/2005). Pani Bovary. Gdańsk: Wydawnictwo słowo/obraz terytoria.
Green, A. (2000). The Central Phobic Position: A New Formulation Of The Free Association Metod. Int. J. Psycho-Anal, 81:429-451.
Meltzer, F. (2003). Françoise Meltzer on Baudry ‘s „Flaubert and Madame Bovary. Journal of the American Psychoanalytic Association, 51: 1357-1362.
Mitchell, G. (1987). Flaubert’s Emma Bovary: Narcissism and Suicide. American Imago, 44: 107-128.
Searles, H. (1986). Some aspects of separation and loss in psychoanalytic theraphy with borderline patients. W: My Work with Borderline Patients (Idem). London: Jason Aronson Inc.
Symington, N. (2013) Narcyzm. Nowa Teoria. Gdańsk: Wydawnictwo Imago.
Sodré, I. (1999). Death by daydreaming: Madame Bovary. W: Psychoanalysis and Culture: A Kleinian Perspective, ed D. Bell. London: Duckworth, 2004.
Ryszard Engelkig, autor nowego przekładu powieści Gustawa Flauberta Pani Bovary rozpoczyna swoje posłowie takim oto streszczeniem powieści: Historia jest prosta i banalna. Emma Bovary urodziła się na wsi, skończyła szkołę przyklasztorną i poślubiła felczera; życie w małym miasteczku nie spełniło jej marzeń; miała dwóch kochanków, ale ci też ją zwiedli; szukała pociechy w tandetnych luksusach, popadła w długi; załamana klęską uczuć i groźbą licytacji, zażyła truciznę (Flaubert, 1856/2005, s 341... więcej
-
O zniewalającej sile wolnych skojarzeń (2014)Artykuł jest częścią wystąpienia podczas konferencji Sztuka i wolność w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, 12 kwietnia 2014 r. Ukazał się też w książce: Sztuka i wolność. Psychoanalityczna refleksja nad znaczeniem twórczości | Art and Freedom: Psychoanalytical Reflection on the Meaning of Creatyvity, E. Sala (red.), MOCAK, Kraków 2014.
Publikacja za zgodą Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK.
Wstęp
Z dnia na dzień na portalach społecznościowych jesteśmy bombardowani kolejnymi informacjami, które mogą być na tyle ciekawe, żeby zwrócić na naszą uwagę, lub mogą nas jedynie obciążać. Przykładowo, Del Harvey [3] w swoim wystąpieniu na konferencji TED podała, że w styczniu 2009 roku ludzie wysłali 2 miliony „tweetów”. Natomiast w styczniu 2014 roku ta liczba wzrosła do 500 milionów (to jest 2 milionów „tweetów” wysyłanych w czasie poniżej 6 minut). Jeśli traktować wiadomość tekstową ograniczoną do 140 znaków jako zawierającą jakiekolwiek myśli, możemy powiedzieć, że obecna wolność wypowiadania się jest na swój sposób zalewająca i zniewalająca. Na ile wolność daje możliwość komunikowania się, a na ile daje tylko możliwość pozbywania się niechcianych treści – to inna sprawa.
Julian Assange [1] w dyskusji ze Slavojem Žižkiem i Amy Goodman powiedział:
Prawa wszystkich osób do komunikowania się ze sobą są dla mnie podstawowym składnikiem cywilizowanego świata. Prawo do komunikowania się ze sobą nawzajem, a nie samo prawo do mówienia, nie prawo do wypowiedzenia się. Co z tego, że masz prawo do mówienia czy wypowiadania się, jeśli jesteś na Księżycu i nie ma tam nikogo? To nic nie daje. Raczej widzę to tak, że czyjeś prawo do mówienia pochodzi z naszego prawa, aby wiedzieć. (podkreślenia moje – B.P.) I my razem, to jest ktoś, kto ma prawo do tego, żeby mówić, i ktoś, kto ma prawo do tego, żeby wiedzieć, tworzymy prawo do komunikowania się. I to jest podstawowa struktura, którą cenimy w cywilizowanym świecie.
Żyjemy w XXI wieku, w konkretnym miejscu, w Polsce, w Unii Europejskiej, gdzie swoboda wypowiadania się i bycie zachęcanym do korzystania z niej wydają się tak oczywiste, jak podstawowa zasada psychoanalizy, zgodnie z którą pacjent jest zachęcany do mówienia wszystkiego, co przychodzi mu do głowy. Mamy zatem, trzymając się słów Assange’a, „prawo do mówienia” i „prawo do tego, żeby wiedzieć”. Chcę jednak zastanowić się nad tym, jak prawo do tego, aby coś mówić, aby coś wyrażać, łączy się z prawem, aby to wiedzieć. Jaki jest klimat tej komunikacji? Możemy zastanowić się nad napięciem, które powstaje pomiędzy osobą mającą prawo do swobodnego wyrażania się i osobą z konieczności znoszącą to, co wyrażane. Istnieje bardzo duża różnica pomiędzy tym, który może mówić, a tym, który ma słuchać.
Napięcie, jakie budzi wolność
W psychoanalizie uznajemy istnienie nieświadomości. Uznajemy, że w człowieku jest coś, co nie pozwala na to, by być zapomniane, i co zawsze pcha się ku świadomości. Przepycha i jawi się w tych kilku instancjach, takich jak sny, objawy, pomyłki-przejęzyczenia czy poczucie humoru. Nas, psychoanalityków, z klinicznego punktu widzenia interesuje to, co nie daje pacjentowi spokoju – niczym swędzenie stopy i przymus drapania się: rozmaite „niechciane treści”, zachowania, których nie można zaprzestać, relacje, których nie można zmienić lub których nie można utrzymać albo wytrzymać. Słowem, wszystko to, co się przejawia i daje pewnego rodzaju dyskomfort. Dlatego cel analizy jawi się jako taki, żeby wreszcie można było to zostawić i iść dalej. Żeby już nie swędziało. Żeby już nie niepokoiło, już nie zniewalało.
Nieświadome zatem budzi pewne specyficzne napięcie, podobne do tego, które czujemy po obejrzeniu jakiegoś ważnego filmu, przedstawienia teatralnego, przeczytaniu książki czy usłyszeniu jakiegoś fragmentu muzyki, który, chcąc nie chcąc, nucimy ciągle w głowie. Mówimy, że „coś w tym jest”. Coś. Cóż to jest? Coś, co drażni i upomina się o swoje. O swoją uwagę. Jako psychoanalitycy nie robimy wiele więcej, niż zwracanie uwagi pacjenta na to, od czego uwagę odciągnął.
Jeśli mówię już o napięciu, które jest w potencjalnym pacjencie, muszę powiedzieć trochę o samej technice psychoanalitycznej i o jej podstawowych założeniach, wśród których najważniejszy jest swoboda wypowiadania się pacjenta. Zygmunt Freud zaczynał od hipnotyzowania swoich pacjentów i jego przejście od hipnozy do psychoanalizy wiązało się z zarzuceniem techniki hipnozy na rzecz techniki wolnych skojarzeń. Pacjent psychoanalityczny nie tyle podlega, jak kiedyś, sugestii hipnotyzera, ile jest otoczony ciekawością swobodnie słuchającego go psychoanalityka. Reguła podstawowa psychoanalizy mówi zatem, że „pacjent jest proszony o mówienie tego, co myśli i czuje, nie wybierając ani nie pomijając niczego, co przychodzi mu do głowy, nawet jeśli wydaje mu się to nieprzyjemne, śmieszne, nudne lub niezwiązane z tematem”. Psychoanalityk z kolei słucha pacjenta z tak zwaną swobodnie pływającą uwagą. Zatem pacjent ma swobodę i możliwość wyrażania się, a psychoanalityk ma zobowiązanie i możliwość swobodnego słuchania go.
Ten stan możliwości mówienia swobodnych skojarzeń i słuchania ze swobodnie pływającą uwagą jest bardzo istotny. Pomiędzy tymi dwiema osobami i ich tendencjami oraz możliwościami wytwarza się swoista atmosfera psychoanalityczna. Jedyna w swoim rodzaju, niespotykana na taką skalę w innych podejściach terapeutycznych. Jednak atmosfera psychoanalityczna może być spożytkowana dobrze lub może być zatracona. Ktoś może się wyrażać, żeby się skontaktować, lub może coś po prostu wylewać z siebie. To jak idea Wilfreda Biona o „myślach szukających kogoś, kto mógłby je pomyśleć”, lub po prostu usuwaniu treści, które są niechciane. Myśli pierwotne, prekoncepcje, jakby szukają umysłu, który mógłby je pomieścić, a treści niechciane powodują czyjeś działanie raczej niż myślenie. W słowniku psychoanalizy Jeana Laplanche’a i Jeana-Bernarda Pontalisa [4] mamy informację, że podstawowa reguła nie ma powodować swobodnego wypływu procesu pierwotnego w jego czystej formie… Swobodny wypływ procesu pierwotnego to ta część „tweetów”, które nie mają znaczenia, tylko budzą reakcję, najczęściej niechęć. To jakby powiedzieć, że wszystko, co ktoś powie czy wyda z siebie, jest na wagę złota. Sam fakt, że ktoś mówi, jest cudowny. Tak jednak (i na szczęście) nie jest. Niektórzy wypowiadają nonsens, bo szukają sensu, a inni po prostu mówią nonsens.
Podobnie jest w sztuce, która jest wyrażona w danym środowisku, mogącym pomieścić to, co jest poprzez tę sztukę wyrażone. Można coś wyrazić i zwróci to czyjąś uwagę lub zostanie utracone. Albo zwróci uwagę, ale będzie na tyle nieznośne, że sprowokuje czyjeś działanie. To, co miało znaczyć coś wzbogacającego i otwierającego, de facto zniewala niektóre osoby. Nie mogą one znieść tego, co wyrażone przez kogoś innego, i muszą coś z tym zrobić. Miejmy zatem na uwadze stan możliwości wyrażania swoich wolnych skojarzeń i stan możliwości swobodnego słuchania w celu nadania nowych znaczeń. Są one w sumie czymś łączącym osoby porozumiewające się w miarę swobodnie w ramach kultury swobody wypowiedzi myśli i swobody dowiadywania się. W zależności od tego, w jakiej kulturze ktoś się wyraża, może on oczekiwać, że treści psychiczne są traktowane jako to, co ma znaczenie psychiczne, lub jako to, co prowokuje działanie. Dam przykład, jak treści wyrażone mogą powodować czyjeś działanie:
Pewien młody mężczyzna mieszkający w kraju tak zwanym totalitarnym miał sen. Sen był o tym, że zabija prezydenta (z naszej perspektywy dyktatora) tego kraju. Rankiem, jak co dzień, spotkał się z kolegą, z którym mieli zwyczaj swobodnie rozmawiać. Opowiedział mu swój sen. Kilka dni później człowiek ten został aresztowany i skazany na więzienie z powodu domniemanego planowania zabójstwa głowy państwa. Na rozprawie sądowej prokurator miał posiłkować się pracą naukową, w której autor udowadniał, że sny mówią o prawdziwych, aczkolwiek wypartych pragnieniach śniącego. Była to rozprawa naukowa pod tytułem „O interpretacji marzeń sennych”, autorstwa Zygmunta Freuda, z 1900 roku. Mamy mnóstwo takich przykładów i historii, gdzie swoboda wyrażenia się jest odbierana jako coś zagrażającego.
Teraz chcę dać przykład, jak idea wolności i wyrażania jej w przestrzeni publicznej może być użyteczna, używana czy w jakiejś mierze – nadużywana.
Tęcza z Placu Zbawiciela
Tęcza ta jest metalową instalacją artystyczną w kształcie łuku, autorstwa Julity Wójcik, gdańskiej performerki i artystki. Metalowa konstrukcja, na której osadzone są plastikowe kwiaty. Miejsce, plac Zbawiciela, ma nazwę od kościoła Zbawiciela, który został zbudowany mniej więcej w 1900 roku. Instalacja Tęcza stanęła na placu w 2011 roku. Jednak budziła wiele emocji, ponieważ kojarzona była z ruchem LGTB i tworzyła kontrast z kościołem. Tęcza wkrótce została spalona, dając pole do dyskusji. Artystka była zdruzgotana. W wyniku decyzji prezydenta miasta Warszawy instalacja została odbudowana. Potem ponownie została spalona, ale tylko do połowy. Połowa zatem była szaro-popielata, zwęglona, a połowa nadal „tęczowa”. Autorka wtedy powiedziała: Sama się zastanawiałam, czy Tęczę reperować, gdy ją zobaczyłam taką w połowie spaloną. Można by pokusić się o stwierdzenie, że tęcza w połowie spalona, to prawdziwy obraz Polski. W połowie tęczowy, w połowie szary. Uznając złożoność barw społecznych, obraz ten był wtedy najbardziej realny. I wydawało się, że przetrwa jako taki.
Jednak na kilka dni przed tak zwanym Marszem Wolności z okazji Święta Niepodległości (8 listopada 2013) Tęcza została jeszcze piękniej odnowiona. Ktoś powiedział, że „kwiaty nigdy nie błyszczały, jak wtedy”. Co było dalej, wiemy. Podczas Marszu Wolności Tęcza została doszczętnie spalona.
Myślę, że jest to przykład, jak wolność ekspresji może być nadużyta i de facto zniewalać czy „kłuć” w oczy. Po to, żeby poruszyć osoby, którym kolor tęczy kojarzy się jako coś wrogiego dla ich konkretnego, czarno-białego czy szarego świata. Ktoś inny, na przykład „kolorowy”, jest zagrożeniem dla „czarno-białych”. Natomiast z kolei ktoś „czarno-biały” może jawić się jako ograniczający dla kogoś „kolorowego”. Wtedy Marsz Wolności nie może być blisko z Paradą Równości.
Rozmycia i kontrasty
Jeśli hipotetycznie wyobrazimy sobie kogoś, kto widzi świat w czarno-białych barwach, możemy powiedzieć, że ktoś taki dostrzega tylko i aż kontrast. Żeby się móc poruszać, żeby móc się komunikować, widzi wszystko konkretnie i jednorodnie. Możemy przypuszczać, że jeśli ktoś taki czuje się zniewolony czy ograniczony i czegoś mu brakuje, to właśnie koloru. W czarno-białym świecie jest zatem olbrzymia potrzeba, żeby było więcej koloru. Jednak jeśli ktoś bardzo przywykł do czarno-białego, pojawienie się koloru może być inwazją.
W 1991 roku czekałem na Dworcu Centralnym w Warszawie. Mój przyjaciel, obywatel Sri Lanki, powiedział mi: Mam wrażenie, że wszyscy chodzą tak, jakby powoli planowali swoje samobójstwo. Wszyscy są jakoś zniewoleni. Wszyscy są jacyś szarzy, smutni i poplątani.
Ostatnio, w zimie 2014 roku, czekając na pociąg na Dworcu Centralnym, przypomniałem sobie słowa mojego przyjaciela. Pomyślałem, że „na oko” bardzo dużo się zmieniło. Jest kolorowo, żeby już nie mówić „tęczowo”. Wszyscy chodzą, czy raczej biegają tak, jakby zaprzeczali, że jest coś definitywnego, jakaś granica, jakiś koniec. Wszystko jest treścią reklamy – kolorowe, swobodne, płynne.
Możemy zatem też wyobrazić sobie kogoś, kto widzi tylko kolorową płynność i nie dostrzega kontrastu. Wszystko wtedy jest rozmyte. Jeśli ma jakąkolwiek potrzebę, to właśnie taką, żeby był wreszcie jakiś kontrast. Coś jasno ograniczone – czarno na białym. Jeśli jednak już spotyka się z tym kontrastem, może jawić się on jako beton.
Żyjemy w kraju „wolnym”, gdzie pamięć o stanie totalitarnym zanika, mamy aż tyle możliwości swobodnego wyrażania się i jesteśmy tak bardzo dotknięci przez swobodnie wyrażających się ludzi. Jesteśmy bombardowani doznaniami zmysłowymi, czy to z egzekucji dokonywanej przez Talibów, czy strzelania snajperów na Majdanie, czy innych sytuacji, w których nasze zmysły dostrzegają coś, na co nie są gotowe.
Podsumowanie
Żeby to wszystko przetrawić, śnimy. Ci, co mają talent, wyrażają to w sztuce. Freud [2] powiedział o artystach, że są to osoby, które odwróciły się od realności, której nie mogły znieść, ale znajdują sposób, żeby do niej wrócić, poprzez swój talent i wyrażanie się w sztuce. Dzieła sztuki są zatem takimi snami wprowadzonymi w życie. W gabinetach terapeutycznych natomiast jesteśmy dotykani słowami naszych pacjentów, sposobem, w jaki mówią. Mamy język, którym się porozumiewamy. Adam Phillips [6] pisze:
Język jest dla mówcy i słuchacza tym samym, czym marzenie senne na jawie dla śniącego. Nauczenie się mówić, nauczenie się interpretować, nigdy nie jest tym samym, co nauczenie się czegokolwiek. Nauczenie się słuchania tak naprawdę jest nauczeniem się znoszenia tego, co to słuchanie wzbudza w nas. (podkreślenie moje – B.P.) Lepiej byłoby, gdyby Freud powiedział: mówienie i słuchanie jest jak śnienie w języku, jakim władamy. To, co nazywamy interpretacją, jest snem wzbudzonym przez inny sen.
Tak więc swobodne rozmawianie i nadawanie znaczenia jest uczeniem się znoszenia tego, co to doświadczenie, na przykład widzenie sztuki czy słuchanie kogoś, wzbudza w nas. Słowa pacjentów, tak jak obrazy czy instalacje artystów, są częściowo przetworzonymi snami, proszącymi się o dalsze śnienie, o dalsze interpretacje. W tym sensie interpretacja jest snem wzbudzonym przez inny sen. Interpretacja jest tym późniejszym, „pełniejszym” snem wzbudzonym przez ten wcześniejszy, „płytszy” sen. Jeśli interpretacja jest adekwatna, będzie pomocna w przetrawieniu tego, co dla mówcy było dotychczas niestrawne. Będzie pomocnym snem, a nie „jakimś tam” koszmarem.
Reasumując, chciałem tutaj poddać pod dyskusję, jak sama możliwość wyrażania się swobodnie może być zniewalająca. Tym, co według mnie może być pomocne, żeby nie dać się zwieść, „nie nakręcić się”, nie ekscytować, tylko się odnaleźć, jest zwyczajna, nienachalna ciekawość czy raczej stan zaciekawienia, podobny do zaciekawienia dziecka, które chce poznać świat i go zrozumieć.
Bibliografia:
1. Assange, J. http://www.democracynow.org/blog/2011/7/5/watch_full_video_of_wikileaks_julian_assange_philosopher_slavoj_iek_with_amy_goodman
2. Freud, S. (1911). Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychicznego. W: Psychologia nieświadomości, s. 12. Warszawa: KR, 2007.
3. Harvey, D. in TED, http://www.ted.com/talks/del_harvey_the_strangeness_of_scale_at_twitter
4. Laplanche, J.; Pontalis, J.-B. (1967). Słownik psychoanalizy, s. 281, przeł. E. Modzelewska, E. Wojciechowska. Warszawa: WSiP, 1996.
5. Kowalska, A. Naprawiają spaloną tęczę. ‚Nie przenoście do Krakowa’ cjg.gazeta.pl, 2.12.2012; http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,12951011,Naprawiaja_spalona_tecze___Nie_przenoscie_do_Krakowa_.html
6. Phillips, A. One Way and Another: New and Selected Essays, s. 291. Penguin, 2013.
7. Wikipedia; https://pl.wikipedia.org/wiki/Tęcza_na_placu_Zbawiciela_w_Warszawie
Wstęp Z dnia na dzień na portalach społecznościowych jesteśmy bombardowani kolejnymi informacjami, które mogą być na tyle ciekawe, żeby zwrócić na naszą uwagę, lub mogą nas jedynie obciążać. Przykładowo, Del Harvey [3] w swoim wystąpieniu na konferencji TED podała, że w styczniu 2009 roku ludzie wysłali 2 miliony „tweetów”. Natomiast w styczniu 2014 roku ta liczba wzrosła do 500 milionów (to jest 2 milionów „tweetów” wysyłanych w czasie poniżej 6 minut). Jeśli traktować wiadomość tekstową ogra... więcej -
Holokaust i współczesne dzieci (2013)Pierwodruk w „Cwiszn (pomiędzy) – żydowskim kwartalniku o literaturze i sztuce” nr 1-2/2013 (lato 2013), http://www.cwiszn.pl/pl/pages/show/cwisz2013 . Publikacja za zgodą Redakcji. Wszelkie sprawy dotyczące dalszego użycia tekstu należy ustalać z Redakcją (redakcja@cwiszn.pl).
Leży przede mną kupka książek. Ładne okładki, ładne obrazki. Straszna treść. To książki o Holokauście dla dzieci, młodszych i starszych. Pojawiły się w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat. W Ameryce, gdzie jest ich zatrzęsienie, jakieś 20-25 lat temu. Wcześniej, bliżej wojny i Zagłady było to niemożliwe. Nie można było mówić o tym, co spotkało Żydów. Wszędzie1, także w Polsce.
Tu nie było rodziny, która nie byłaby dotknięta przez wojnę. Wojna była obecna w rodzinnym i publicznym przekazie, a więc oczywista dla powojennych dzieci – było ją widać i słychać w dziecięcych zabawach, dziecięcym języku, dwadzieścia lat po wojnie, albo dłużej. Była też w szkolnych programach, zideologizowana, ale z bardzo ostro wytyczonym podziałem na dobrych i złych. Polacy byli ofiarami, ale i bohaterami, z którymi łatwo się identyfikować. O Żydach się nie mówiło. Zniknęli i zapomniano o nich, przynajmniej pozornie. Bo tak naprawdę świadkowie bali się, albo mieli poczucie winy, albo jedno i drugie. To jak opowiedzieć o tym dzieciom?
Żydzi jednak nadal żyli w Polsce, choć nieliczni i choć niektórzy z nich pragnęli być niewidoczni. W ich rodzinach było jeszcze trudniej mówić o wojennej przeszłości. Jest różnica pomiędzy „to zdarzyło się im” a „to zdarzyło się nam”. Dla ocalonych Żydów doświadczenie Zagłady to, upraszczając, niewyobrażalne upokorzenie i poczucie winy, że oni przetrwali, a inni zginęli. By dalej żyć, musieli próbować się z tym uporać. Niektórzy przytłaczali swoje dzieci wspomnieniami, które nie chciały ich opuścić, ale większość chroniła dzieci przed tą wiedzą. Czasem nawet ukrywali przed nimi, że są Żydami.
Drugie pokolenie, polskie i żydowskie, miało więc do wiedzy o Zagładzie trudną drogę. Ci, którzy chcieli się dowiedzieć, dorastając mieli do dyspozycji przede wszystkim literaturę, tę dorosłą. Stopniowo, z upływem lat, rodzice też zaczęli mówić.
Teraz to dzieci ocalonych, a może nawet ich wnuki zostają rodzicami. Współczesne dzieci to trzecie, albo czwarte pokolenie. O Zagładzie już można mówić, bo jest coraz bardziej odległa. Są lekcje historii, literatura i filmy. Mimo to poziom niewiedzy jest podobno zastraszający (por. wywiad z Robertem Szuchtą [8]). Książki dla dzieci wydają się być odpowiedzią na zapotrzebowanie tych bardziej świadomych rodziców i nauczycieli, którzy uważają, że trzeba pamiętać o tym, do czego może doprowadzić nietolerancja dla inności, doprowadzona do skrajności i poparta nowoczesnymi metodami. Lęk, że to mogłoby się powtórzyć, jest całkiem zasadny. Skoro raz się wydarzyło, to znaczy, że takie zło jest możliwe. Chcielibyśmy zatem, aby nasze dzieci były otwarte na tych, którzy inaczej wyglądają, inaczej się poruszają, inaczej się modlą, myślą, czują i kochają. By nie miały uprzedzeń i nie kierowały się stereotypami. Nie da się tego zadekretować. Być otwartym i tolerancyjnym dla inności można wtedy, gdy się tę inność pozna i zrozumie.
Jeśli chcemy uczyć o Holokauście, pamiętajmy, że nie wydarzył się on wszystkim ludziom. Holokaust wydarzył się Żydom. Zanim do niego doszło, Żydzi przez kilkaset lat żyli w Polsce i nadal tu żyją. Najpierw uczmy o Żydach, potem o ich Zagładzie.
Gdy już się zdecydujemy uczyć o Holokauście musimy sobie postawić trudne pytania: jak i kiedy to robić?
Sprawa wydaje się prosta, gdy myślimy o nastolatkach i uczeniu ich historii. Istnieje co najmniej jeden program nauczania o Holokauście dla uczniów liceum (stworzony przez Roberta Szuchtę i Piotra Trojańskiego). Licealistom możemy powiedzieć całą prawdę, jaką znamy, oczywiście nie z intencją przestraszenia ich, czy obarczenia ciężarem ponad siły, lecz szanując ich możliwości rozumienia i asymilowania wiedzy. Wiemy, że także dorośli czasem nie są w stanie jej udźwignąć. Im młodsze dzieci, tym bardziej rozważnie trzeba do tego podchodzić, zastanawiając się, czy są one w stanie zmierzyć się z ogromem zła, którego Holokaust jest w naszej kulturze najpełniejszym wyrazem. Chodzi więc w istocie o bardziej uniwersalny problem – czy i jak uczyć o naturze zła. Decydujemy się to robić, ponieważ nie wolno nam pozbawiać młodych ludzi dostępu do wiedzy o tym, do czego ludzie są zdolni, bo to także jest część naszego dziedzictwa. Chodzi o to, by ta nauka nie doprowadziła u dziecka do zachwiania czy utraty poczucia, że życie ma sens, bo przyniosłaby więcej szkody niż pożytku.
Wracam do pytania kiedy i jak uczyć o Holokauście. Odpowiedź jest naprawdę trudna. Zanim spróbuję na nie odpowiedzieć, przytoczę historię opowiedzianą mi przez pewnego mężczyznę, urodzonego kilka lat po wojnie. Jego matka przeżyła Auschwitz, ale straciła całą rodzinę. Od najmłodszych lat syn słuchał jej opowieści o Zagładzie. Kiedy był nastolatkiem, powiesił w swoim pokoju zdjęcie Hitlera. To wydaje się szokujące i niezrozumiałe. Możemy jednak pokusić się o to, by to wyjaśnić, nawet jeśli tak mało wiemy o tej historii. Cokolwiek przydarzyło się matce w obozie, mamy dość wiedzy o tym, czym był Auschwitz, by mieć pewność, że została tam poddana ekstremalnej traumie. Jednak przeżyła, podczas gdy jej bliscy zginęli. Do rozpaczy, którą musiała przeżywać, doszły na pewno poczucia winy, które odczuwali wszyscy ocaleni – za to że żyją. Urodziła dziecko, które być może oznaczało dla niej szansę na odtworzenie utraconej rodziny, ale obarczyła je ciężarem ponad siły.
Brytyjski psychoanalityk W.R. Bion stworzył teorię psychicznego pomieszczania (por. Riesenberg-Malcolm [7]). Jest to proces, który zachodzi pomiędzy matką a niemowlęciem (ale także w większości naszych bardzo złożonych relacji z innymi na przestrzeni całego życia), polegający na tym, że matka przyjmuje do swojego wnętrza wszelkiego rodzaju doznania i przeżycia dziecka, których ono samo nie jest w stanie zrozumieć, ani sobie z nimi poradzić. Matka pomieszcza je w sobie, przekształca te surowe treści dzięki swojej funkcji psychicznej, a następnie oddaje dziecku w zmienionej formie, umożliwiając mu rozwój i dojrzewanie. W opisanej sytuacji matka zatraciła swoją funkcję pomieszczającą. Jej życie psychiczne musiało zostać zdominowane przez traumatyczne przeżycia, od których nie mogła uciec. Role zostały odwrócone. To dziecko miało pomieścić ból i nieprzepracowaną żałobę matki. Psychiczna katastrofa, która stała się jej udziałem, została przekazana kolejnemu pokoleniu. Syn, dręczony przez lata obrazami Zagłady, dojrzewając i próbując separować się od matki, wymierzył jej karę, identyfikując się z agresorem – uczynił z Hitlera swego idola, co musiało być niczym innym, jak tylko próbą zakreślenia własnej przestrzeni, do której matka nie będzie miała wstępu. Symbolicznym wyrazem tej przestrzeni stał się jego pokój z portretem Hitlera – by tego nie widzieć, matka musiała zostać za drzwiami.
Współcześni rodzice sami nie przeżyli Zagłady, ani nie byli jej świadkami, więc mogłoby się wydawać, iż ta historia nie ma z nimi wiele wspólnego. A jednak traumy o takiej sile i takim zasięgu mają to do siebie, że są przekazywane z pokolenia na pokolenie, o czym pisałam gdzie indziej [6]. Dlatego, zanim podejmiemy decyzję, że nasze dziecko powinno dowiedzieć się czym był Holokaust, zastanówmy się nad tym, dlaczego chcemy mu o tym powiedzieć. I nie chodzi tym razem o takie motywy, które opisałam powyżej – to znaczy o wychowanie w tolerancji dla inności, o wzbudzenie wrażliwości na cierpienie, czy też o danie przestrogi, że ludzie mogą być zdolni do popełnienia najgorszej zbrodni. W świecie, który nas otacza, jest wystarczająco dużo istot – ludzi i zwierząt – którym można współczuć i pomagać, i to jest bardzo wychowawcze. By wpoić dziecku moralny porządek, który sami wyznajemy, można posłużyć się dramatami o mniejszej skali niż Holokaust.
Chodzi więc o to, byśmy sami, uczciwie, spróbowali określić czym dla nas jest Zagłada, jak dochodziliśmy do wiedzy na jej temat, czy uczucia, które ta wiedza w nas wzbudziła, zostały w wystarczającym stopniu pomieszczone przez naszych rodziców i nauczycieli, i przez nas samych przepracowane. Czy umiemy odpowiedzieć dziecku na pytania, które może i powinno nam zadać. Innymi słowy – czy sami, dowiadując się, nie zostaliśmy poddani traumie, gdyż jeśli tak się stało, to ryzykujemy powtórzenie tego wobec naszego dziecka. Możemy bowiem chcieć na przykład nie popełnić wobec naszego dziecka błędów, które, w naszej ocenie, popełnili wobec nas rodzice, którzy nie wiedzieli jak nam to wytłumaczyć. Nasza nieświadoma potrzeba naprawiania własnej przeszłości może spowodować, że źle ocenimy dojrzałość dziecka do przyjęcia tej wiedzy. A to, niestety, może oznaczać, że nie działamy dla jego dobra, tylko używamy go dla poradzenia sobie z własnymi zbyt trudnymi przeżyciami.
Nie sposób jednoznacznie przewidzieć, czym grozi zbyt wczesne lub niewłaściwe uczenie dzieci o Holokauście, jakie będą bezpośrednie i dalekie tego efekty. Czy dziecko zostanie zdominowane przez lęk prześladowczy, tracąc poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do świata zewnętrznego, czy też ogarną je przeżycia depresyjne, grożące utratą wiary w sens życia? Czy dziecko żydowskie nie będzie odtąd wzrastało w poczuciu zagrożenia, oddzielającym je od rówieśników, naznaczającym innością, a Holokaust nie stanie się najistotniejszym wyznacznikiem jego kształtującej się tożsamości? Czy dziecko nie-żydowskie z kolei w przyszłości nie będzie opanowane potrzebą zadośćuczynienia, płynącą z identyfikacji z ofiarami, tak jak wielu trafiających do gmin żydowskich w naszym kraju młodych ludzi, którzy pragną zostać żydami i nie bacząc na trudy procesu konwersji, stają się ortodoksyjnymi wyznawcami judaizmu? Czy przeciwnie – nie zidentyfikuje się z agresorem i nie zacznie szukać swojego miejsca w którejś z organizacji neofaszystowskich? Tego nie wiemy, ale wydaje się prawdopodobne, że nierozważne podejście dorosłych wywrze na dziecko nie taki wpływ, jakiego byśmy sobie życzyli.
Jednym z najważniejszych zadań rodziców i wychowawców jest zadbanie, by dziecko rozwijało się w zdrowiu psychicznym. To wcale nie oznacza, że należy je całkowicie chronić przed wiedzą, iż istnieje zło i śmierć. Psychoanalityk Bruno Bettelheim [1] uważał, że tym, co wspiera zdrowy rozwój dziecka, jest czytanie mu baśni wywodzących się z folkloru. W baśniach dobro i zło współistnieją i toczą ze sobą walkę. Świat w nich przedstawiony jest odbiciem wewnętrznego świata dziecka, w którym, jak u każdego z nas, toczą się zaciekłe konflikty pomiędzy popędami życia i miłości, oraz zniszczenia i śmierci. Bettelheim pisze: Ponieważ w umyśle dziecka dominuje biegunowość, charakterystyczna jest ona także dla baśni. Postać jest albo dobra, albo zła, nic pośredniego nie istnieje. Dziecko, które bywa śmiertelnie przerażone z powodu gwałtownych uczuć, których doświadcza, znajduje w baśniach pomoc i ukojenie, gdyż w przejrzysty sposób odnoszą się one do egzystencjalnych lęków i najgłębszych ludzkich konfliktów wewnętrznych, pozwalają zidentyfikować się z pozytywnym bohaterem, który często bywa mały, słaby i osamotniony, a jednak pokonuje zło.
Jednak Holokaust to nie baśń. Zła Holokaustu nie da się pokonać. Co prawda naziści przegrali wojnę, a niektórzy zostali ukarani, ale zniszczenie, którego dokonali jest nienaprawialne. Opowieść o Holokauście w żadnym razie nie pomoże dziecku w nadawaniu sensu własnemu życiu. Chyba że, by nie zagrozić psychicznej integracji dziecka, zataimy przed nim to, co się naprawdę wydarzyło. Kiedy zajrzymy do książek dla małych dzieci, tych ze szkoły podstawowej i mniejszych, przekonamy się, że ich autorzy w większości tak właśnie czynią – pokazują Holokaust w ograniczony sposób. Zagłada jest w nich tłem, na pierwszym zaś planie są bohaterowie, którzy doznali cierpień, ale wyszli z nich cało. Dlaczego te cierpienia im się przydarzyły, pozostaje całkowicie niezrozumiałe, zgodnie zresztą z tym, że nie da się pojąć sensu i istoty Holokaustu, ani go opisać. Jak pisze Jan Błoński [2] w tekście poświęconym „żydowskiej szkole w literaturze polskiej”: …Holokaust jest niewyczerpany, nieskończony. Nikt go nigdy nie odtworzy, nie odmaluje. I dalej: Holokaust jest w istocie niemożliwy do opowiedzenia i cokolwiek o nim czytamy, nieuchronnie przeraża i rozczarowuje zarazem. Pióro łamie się pod ciężarem doświadczeń, co przekraczają ludzką miarę. Tym bardziej nie uda się go opisać w tekście przeznaczonym dla małych dzieci. O ile nie chce się ich śmiertelnie przerazić, jest się skazanym na jednostronność i niepełność przedstawienia tamtego doświadczenia, a niekiedy na zacieranie prawdy.
Mówienie prawdy o Holokauście, to uznanie nieodwracalności zbrodni, co grozi tym, że zostaniemy zdominowani przez uczucia całkowitej bezradności i rozpaczy. Aby będąc pod wpływem takich uczuć, nie narazić na traumę dziecka, które jest niedojrzałe, by tę wiedzę w takiej formie przyjąć i zrozumieć, staramy się na ogół opisywać dzieciom takie sytuacje, gdzie mimo wielkiego zagrożenia i wszechobecnego zniszczenia komuś udało się przetrwać. Jakby na to nie spojrzeć, przebija w tym nasza – dorosłych – potrzeba uporania się z niemożliwą do przyjęcia prawdą, że jakkolwiek niektórym się udało – dzięki wielkiemu szczęściu i pomocy, a niekiedy też poświęceniu ze strony innych ludzi – to większość została zamordowana. Nie chcemy się z tym mierzyć, szukamy więc pocieszenia. Czy nie dlatego Polacy tak natarczywie domagają się, by świat uznał, że pomagali? Chodzi właśnie o odzyskanie sensu życia i wiary w ludzi. Dotyczy to, choć w różnym stopniu, zarówno ofiar, jak i świadków, a także kolejnych pokoleń.
A jednak o Holokauście trzeba mówić prawdę. Inaczej grozi nam, że zmieni się jego znaczenie. Mówi o tym Jacek Leociak [5] w wywiadzie opublikowanym na stronie internetowej Otwartej Rzeczpospolitej – Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii: Najbardziej boję się makdonaldyzacji Holocaustu, jego stałej obecności w krwiobiegu kultury masowej. Oznaczałoby to z jednej strony, że nie można o Holokauście zapomnieć i wymazać go ze świadomości, ale z drugiej, że jest on „serwowany” w coraz lżejszych formach, „przyrządzanych” na potrzeby konsumenta popkulturowej papki. Taki Holokaust stanie się lekki, łatwy i przyjemny. Nasza pamięć oddali się od pamięci straumatyzowanej, od pamięci, która nie może być oswojona. A pamięć Holokaustu nie może być oswojona nigdy.
Czy zatem można wyznaczyć granicę wieku, kiedy zacząć uczyć dzieci o Holokauście? Myślę, że nie. Musimy wziąć pod uwagę wiele czynników, między innymi dojrzałość emocjonalną dziecka i naszą własną zdolność do podejmowania rozmowy z nim. Małym, kilkuletnim dzieciom dałabym spokój, bo nie sądzę, by ta wiedza była im potrzebna, a może zagrozić ich bezpiecznemu rozwojowi. By móc chociaż częściowo zrozumieć Zagładę, trzeba pojmować złożoność świata i ludzkich postaw. A więc – uczmy nastolatki (może od końca szkoły podstawowej?). Odpowiadajmy na każde pytanie, które nam zadadzą. Bądźmy z nimi, gdy będą rozpaczać, że coś takiego mogło się wydarzyć i nie potępiajmy, gdy będą się przed tą wiedzą opierać. Ona należy się naszym dzieciom, ale pamiętajmy, że to najtrudniejsza rzecz, której musimy je nauczyć. Być może gdyby żył Janusz Korczak, wiedziałby jak mamy to zrobić, bo on wiedział jak kochać dziecko.
Przeczytałam następujące książki dla dzieci i młodzieży:
1. John Boyne, Chłopiec w pasiastej piżamie. Przekład Paweł Łopatka. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2007
2. Iwona Chmielewska, Pamiętnik Blumki. Poznań: Media Rodzina, 2011.
3. Batszewa Dagan, Czika, piesek w getcie. Przekład Szoszona Raczyńska. Oświęcim: Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, 2012.
4. Batszewa Dagan, Gdyby gwiazdy mogły mówić. Przekład Batszewa Dagan. Oświęcim: Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, 2012.
5. Antón Fortes, Dym. Ilustracje Joanna Concejo. Przekład Beata Haniec. Toruń: Wydawnictwo Tako, 2008.
6. Joanna Rudniańska, Kotka Brygidy. Żabia Wola: Wydawnictwo Pierwsze, 2007.
7. Beata Ostrowicka, Jest taka historia. Opowieść o Januszu Korczaku. Ilustracje Jola Richter-Magnuszewska. Łódź: Wydawnictwo Literatura, 2012.
8. Olga Szelc (red.) Marysia i Jojne, czyli o polsko-żydowskich sprawach w „Małym Przeglądzie” Janusza Korczaka. Wrocław: Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe.
9. Tomi Ungerer, Otto. Autobiografia pluszowego misia. Przekład Michał Rusinek. Wydawnictwo Format, 2011.
„Otto. Autobiografia pluszowego misia” Tomiego Ungerera to książeczka adresowana do kilkuletnich dzieci. Dwaj chłopcy, Żyd i Niemiec, są przyjaciółmi. Miś, należący do żydowskiego dziecka, trafia do jego niemieckiego przyjaciela, kiedy Żydzi odjeżdżają w nieznane. Jest tam naznaczenie innego (żółta gwiazda) i są utraty. Jednak utrata ukochanego misia jest tu pierwszoplanowa, natomiast śmierć rodziców Dawida w komorze gazowej, zaś ojca Oskara na froncie, a jego matki w czasie alianckich bombardowań, jest zaledwie wspomniana pod koniec, już po opisie szczęśliwego rozwiązania, jakim jest ponowne spotkanie przyjaciół z dzieciństwa w Nowym Jorku, gdzie trafił i miś, znaleziony pod koniec wojny przez żołnierza o bardzo ciemnej twarzy (jest więc także wieloetniczność). Autor stara się opowiedzieć o trudnych sprawach w sposób emocjonalnie łatwy. Utraty, których doświadczyli Żyd i Niemiec są rozdzielone po równo. Jeden po pobycie w obozie był chory i wygłodzony, drugi, po bombardowaniu – ranny. Zło jest anonimowe, nie ma sprawców i ofiar – wszyscy są ofiarami. Autorowi zdaje się przyświecać idea tolerancji i wybaczenia, ale to zakłóca moralny porządek. Szczęśliwe zakończenie unieważnia tragedie. Wszystko to ma chronić przed niepokojem, ale może zadziałać przeciwnie, gdyż zło nie jest nazwane i nie zostało pokonane, a więc nie ma sprawiedliwości.
„Czika, piesek w getcie” i „Gdyby gwiazdy mogły mówić” Batszewy Dagan2 to dwie książki izraelskiej pisarki, przeznaczone dla dzieci ze szkoły podstawowej, pierwsza dla tych z młodszych klas, druga od klasy IV. W książce o piesku, należącym do żydowskiego chłopca, autorka zrezygnowała z dosłownego opisu rzeczywistości getta, na rzecz empatycznego opowiedzenia o lęku, utracie, tęsknocie. Gdy wojna się kończy, chłopiec odzyskuje swojego pieska, przechowanego przez polską nianię. Druga książka jest trudniejsza, bo opisuje życie w getcie i obozie, nie ucieka też od pokazania brutalności wobec Żydów. I tu psychiczne cierpienie jest na pierwszym miejscu opowieści. W obu książkach jest jasne, kto jest sprawcą. Mimo wszystko Dagan nie wprowadza do nich śmierci. W „Czice” nie ma jej wcale, w tej drugiej też nie jest nazwana po imieniu. Niespodziewanie pewnego dnia jej mąż został zabrany, nie wiadomo dokąd. Nikt go już potem nie widział. To zdania z pierwszej strony książki. Pod koniec, gdy wszyscy bohaterowie przeżyli, nikt już o tym nie pamięta. A więc podstawowa prawda o Zagładzie pozostaje niewypowiedziana.
Znajdujemy ją natomiast w książce Beaty Ostrowickiej „Jest taka historia. Opowieść o Januszu Korczaku”. Historia Starego Doktora i jego dzieci z Domu Sierot to opowieść o tym, jak Janusz Korczak starał się, by życie skrzywdzonych sieroctwem dzieci było mimo wszystko dobrym doświadczeniem. Jak traktował je z szacunkiem i miłością, by czuły się rozumiane, bezpieczne i sprawiedliwie traktowane. O tym, że w Domu Sierot każdy musiał wykonywać jakąś pracę na rzecz innych, ale mógł też uchwalać prawo w Sejmie i szukać sprawiedliwości w Sądzie Koleżeńskim. Czyż nie tego chcemy dla naszych dzieci? Wiemy jak się ta historia kończy. To jest pełna opowieść – jest w niej getto i śmierć Korczaka wraz ze wszystkimi wychowankami w Treblince. Ale ostatnie zdania być może uratują młodego czytelnika przed rozpaczą, choć pozostawią go smutnym. Mógł się uratować.(…) Ale przecież nie mógł zostawić swoich dzieci. Dzieci są najważniejsze. Nie ma większej miłości i poświęcenia niż umrzeć z tymi, których się kocha.3
Natomiast w pięknej artystycznie książce „Dym” Antóna Fortesa nie znajdujemy żadnego pocieszenia. Niech nikogo nie zmyli dziecinny język kilkuletniego narratora. To nie jest książka dla dzieci. Każda fraza, każdy rysunek przeraża, bo od początku wiemy, co będzie na końcu. Najbardziej porusza to, że dziecko, które wie, że umrze, nie rozumie, czym jest śmierć. Idzie do domu z kominem i martwi się, że mama na niego nakrzyczy, że go nie ma…
Na koniec o dwóch książkach dla młodzieży. Pierwsza to „Kotka Brygidy” Joanny Rudniańskiej, o dziewczynce wychowanej na warszawskiej wielokulturowej Pradze. Ludzie, których znała, odchodzą do getta. Helena ma troskliwych rodziców, ale oni, przerażeni tym, co się dzieje, albo ją zbywają, gdy nie rozumie, albo wożą tramwajem do getta, by zobaczyła. Są w tej książce pokazane najróżniejsze ludzkie postawy. Na przykład niania demonstruje prymitywny ludowy antysemityzm, ale razem z całą rodziną pomaga Żydom. Gdy wojna się kończy ojciec wyrzuca przyjaciela, którego ukrywał, bo boi się sąsiadów. Helena dowiaduje się, że ojciec brał za pomoc pieniądze i to ją dręczy do końca życia. To psychologicznie głęboka i prawdziwa książka o dojrzewaniu dziecka, na oczach którego zdarzyła się katastrofa. Dalsze losy Heleny, samotnej i zdziwaczałej, pokazują, że bycie świadkiem też jest głęboko traumatyczne.
Bohaterem „Chłopca w pasiastej piżamie” Johna Boyne’a, jest dziewięcioletni Bruno, którego ojciec jest komendantem obozu koncentracyjnego. Chłopiec, chowany w pruskim drylu, panicznie boi się ojca, którego jednocześnie podziwia. Całkowicie osamotniony w domu stojącym tuż przy obozowym ogrodzeniu, zupełnie nie rozumie gdzie jest i dlaczego jego dotychczasowe życie zostało zniszczone. Kiedy pyta, nikt mu nie odpowiada, ale pyta rzadko, jakby wolał się nie dowiedzieć. W największej tajemnicy zaprzyjaźnia się przez druty z żydowskim chłopcem, którego dokarmia, chociaż świadomie nie wie, że jest on głodny. Kiedy esesman znęca się nad jego przyjacielem, Bruno wypiera się znajomości z nim i ten moment, kiedy bierze w nim górę tchórzostwo jest wstrząsający, a równocześnie tak wiele mówiący o ludzkiej naturze. Chłopiec nie może przestać zaprzeczać prawdzie, która go osacza, aż robi coś, co nas kompletnie zaskakuje i pokazuje, że w takim zaprzeczeniu rzeczywistości nie da się żyć.
Piśmiennictwo:
1. Bettelheim, B. (1976). Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, s. 44-52. Przekład Danuta Danek. Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1985.
2. Błoński, J. Autoportret żydowski. W: Biedni Polacy patrzą na getto, s. 101 i 103. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1996.
3. Danieli, Y. (1985). The Treatment and Prevention of Long-term Effects and Intergenerational Transmission of Victimization: A Lesson From Holocaust Survivors and Their Children. W: Trauma and Its Wake, Vol. 1., Charley Figley (Ed.), New York: Brunner Mazel.
4. Korczak, J. Jak kochać dziecko. Warszawa, Jacek Santorski & CO Wydawnictwo.
5. Leociak, J. (2010). Lekcja, której nie można odrobić. Wywiad Maćka Onyszkiewicza i Joanny Sawickiej. Dostępne w Internecie: http://www.otwarta.org/index.php/jacek-leociak-lekcja-ktorej-nie-mozna-odrobic/ , data dostępu: 2010/05/24.
6. Makowiecka, A. (1999). Międzypokoleniowy przekaz traumy. Świat Psychoanalizy. 1 (9), 1999. Dostępne także w Internecie pod tytułem: I zgodnie z boskim przykazaniem mieli dzieci. Międzypokoleniowy przekaz traumy i jego wpływ na dzieci osób ocalonych z Holocaustu. http://fzp.net.pl/spoleczenstwo/i-zgodnie-z-boskim-przykazaniem-mieli-dzieci
7. Riesenberg-Malcolm, R. (2000). Bion’s Theory of Containment. W: C. Bronstein (ed.) Kleinian Theory. A Contemporary Perspective.London: Whurr Publishers.
8. Szuchta, R. (2001). Holokaust dotyczy nas wszystkich. Wywiad Tomasza Grzyba i Sławomira Prusakowskiego. Dostępne w Internecie: http://mojahistoria.eu/pl/text,28.html
1 Nawet w społeczeństwie amerykańskim, w którym żyje kilka milionów Żydów, ocaleni z Zagłady mieli trudności, by przebić się ze swoją traumą do społecznej świadomości. Badacze tego zjawiska nazwali je „zmową milczenia”. Była nawet w kontaktach ocalonych z psychiatrami i psychologami, którzy do przełomu lat 70. i 80. nie rozumieli, że zaburzenia, na które cierpieli ocaleni, mogą mieć związek z traumą Holokaustu. Zespół stresu pourazowego (Post-Traumatic Stress Disorder) dopiero 1980 r. został w Stanach Zjednoczonych wpisany do DSM (klasyfikacji zaburzeń psychicznych) jako oddzielna kategoria (por. Yael Danieli, [3]).
2 Batszewa Dagan, urodzona w Polsce, ocalona z Holokaustu, stworzyła metodę nauczania o Zagładzie. Do jej książek dołączone są płyty dla nauczycieli ze scenariuszami lekcji. Jako wprowadzenie do lektury proponuje ona ćwiczenia i zabawy na temat tolerancji dla inności.
3 „Pamiętnik Blumki” Iwony Chmielewskiej – dla małych dzieci, oraz „Marysia i Jojne, czyli o polsko-żydowskich sprawach w „Małym Przeglądzie” Janusza Korczaka” pod redakcją Olgi Szelc – dla starszych, to dwie książki o życiu i pracy Korczaka oraz o jego dzieciach. Nie mówią o Holokauście, decyzja czy powiedzieć o dramatycznym końcu należy do rodziców i nauczycieli.
Leży przede mną kupka książek. Ładne okładki, ładne obrazki. Straszna treść. To książki o Holokauście dla dzieci, młodszych i starszych. Pojawiły się w Polsce w ciągu ostatnich kilku lat. W Ameryce, gdzie jest ich zatrzęsienie, jakieś 20-25 lat temu. Wcześniej, bliżej wojny i Zagłady było to niemożliwe. Nie można było mówić o tym, co spotkało Żydów. Wszędzie1, także w Polsce. Tu nie było rodziny, która nie byłaby... więcej
-
Czas w psychoanalizie (2013)Niniejszy tekst był przedstawiony jako wprowadzenie do wykładu otwartego prof. Karola Modzelewskiego „Czas w historii”, który został wygłoszony w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym 23 października 2013.
Wprowadzenie
Myśląc o psychoanalizie z perspektywy teorii Zygmunta Freuda (czyli determinizmu), według której zaburzające doświadczenia z przeszłości determinują teraźniejszość, możemy myśleć o analizie jako o dyscyplinie ukierunkowanej historycznie. Z tym jednak zastrzeżeniem, że w psychoanalizie tak zwana prawda historyczna, o której mówił Freud, przeciwstawiając ją prawdzie realnej czy materialnej, nie jest zgodna z historią konstruowaną metodami używanymi przez historyków; natomiast jest zgodna z prawdą rzeczywistości psychicznej.
Kwestia czasu jest bardzo ważna w psychoanalitycznej teorii i praktyce, ponieważ czas jest jednym z podstawowych wymiarów subiektywności i rozwoju człowieka. Freud uważał, że powodem rozwoju aparatu psychicznego jest konieczność radzenia sobie z czasem. W związku z tym czas jest także podstawowy w settingu psychoanalitycznym. Psychoanaliza, uznając czas liniowy z jego zróżnicowaniem na czas przeszły, teraźniejszy i przyszły, wyróżnia także inne formacje czasowe wymagające badania w toku analizy. Każdy z nas istnieje w czasie – w czasie indywidualnym, biologicznym, kolektywnym, historycznym, ale także powtarzalnym, rotacyjnym i otwartym, nieodwracalnym. Cytowany przez analityków antropolog Edward Leach (1961) zauważył, że słowo „czas” w zachodniej kulturze wprowadza dwa przeciwstawne doświadczenia – jedno zawierające pojęcie powtarzania, a drugie – pojęcie niepowtarzania i czegoś nieodwracalnego. Czas niepowtarzalny jest szczególnie nienawistny z powodu nieuchronności i nieodwracalności. Psychoanalityk Jacob Arlow (1984, 1986) uważa, że jest w nas głęboko zakorzeniona rebelia przeciwko tyranii czasu, a zwłaszcza przeciwko naszemu przeznaczeniu, którym jest unicestwienie, czyli śmierć. (Korzenie tej rebelii wobec czasu tkwią w konieczności znoszenia frustracji już w niemowlęctwie.)
Według Freuda czas jest modalnością świadomości w odróżnieniu od nieświadomości, która jest bezczasowa. Z jednej strony mamy do czynienia z czasem liniowym (chronologicznym, obiektywnym lub realnym), rozumianym jako pomiar zmiany, lub ruchu w świecie zewnętrznym, z drugiej strony zasadnicze w psychoanalizie jest subiektywne poczucie czasu (nie mające nic wspólnego z ruchem i pomiarem). Jest to czas, którego doświadczamy psychicznie i który odnosi się do doświadczania upływu czasu w życiu codziennym i poczucia przemijania; jest to czas zależny od wielu czynników psychologicznych. Poczucie czasu jest rezultatem rozwoju podstawowych funkcji ego pozwalających na postrzeganie przestrzeni oraz wewnętrznych relacji z obiektem, w którym wyobrażenie self jest odrębne od obiektu.
W czasie subiektywnym przeszłość i przyszłość są aktywnie włączone w teraźniejszość. Przeszłość przez wspomnienia, a przyszłość przez oczekiwania.
Należy podkreślić, że we wszystkich zaburzeniach psychicznych występują problemy z czasem i niemożnością zmiany, to znaczy z ruchem w czasie: utrwalenie, regresja, wycofanie psychiczne, przymus powtarzania. Można powiedzieć, że w głębokich zaburzeniach zamrożony stan umysłu jest „rzeczywistym” wstrzymaniem czasu. Czas powtarzalny, jeden z najważniejszych w teorii psychoanalitycznej, leży u podstaw rozumienia traumy psychicznej, a także przeniesienia. W odniesieniu do czasu, psychoanaliza umożliwia w teraźniejszości uwolnienie zahamowanych w przeszłości procesów rozwojowych i otwarcie się na przyszłe potencjalne możliwości.
Po tym wstępie zajmę się pokrótce trzema istotnymi kwestiami w odniesieniu do czasu w teorii i praktyce psychoanalitycznej. Zacznę od pojęcia naznaczenia wstecznego, następnie przejdę do teorii rozwoju psychicznego według Klein, żeby zakończyć kwestią dotyczącą teoretycznych i technicznych różnic w podejściu do czasu i sposobu badania historii pacjenta w psychoanalizie.
Pojęcie naznaczenia wstecznego
R. J. Perelberg (2008), ujmując kwestię Nachträglichkeit, czyli naznaczenia wstecznego, podkreśla, że pojęcie to dotyczy teorii umysłu, która obejmuje wiele czasowości. Tych czasowości jest co najmniej siedem – rozwój, regresja, utrwalenie, przymus powtarzania, powrót wypartego, bezczasowość nieświadomości i naznaczenie wsteczne. Odnosząc się do teorii Freuda (twórcy pojęcia naznaczenia wstecznego), zauważamy, że rozwojowa, liniowa czasowość współistnieje z naznaczeniem wstecznym, które nadaje wstecznie znaczenie traumatycznemu faktowi. Można powiedzieć, że Freud wprowadził różne rodzaje czasowości, poczynając od liniowego rozwoju faz libidinalnych – oralnej, analnej i genitalnej, z których każda kolejna nawarstwia się na wcześniejszą i w ten sposób współistnieją. Pojęcie Nachträglichkeit wprowadził już w 1895 r., ale dopiero w 1918 r., opisując przypadek „Człowieka od wilków”, zawarł najbardziej klarowną ilustrację naznaczenia wstecznego. Bycie świadkiem sceny pierwotnej w wieku 1,5 roku stało się dla dziecka zrozumiałe i traumatyczne dopiero w wieku 4 lat, kiedy sen ożywił to wspomnienie. Natomiast 20 lat później, w trakcie psychoanalizy, pacjent mógł pomyśleć świadomie o tym, co się w nim wtedy działo. Wynika z tego, że dopiero drugie wydarzenie wyposażyło pierwsze w patogenną siłę i to jest istotą naznaczenia wstecznego. Mamy tutaj odniesienie do interakcji między pamięcią a fantazją – czyli do nadania nowego znaczenia śladom pamięciowym. Według Freuda naznaczenie wsteczne ma związek z traumą, pamięcią i nieświadomą fantazją oraz restrukturyzacją seksualnego dojrzewania u dziecka. Na podstawie opisanego powyżej przykładu Freud twierdził, że nerwica powstaje na dwóch równoległych osiach czasu; druga oś determinuje powstanie fantazji i wybór nerwicy. Z opisu wynika, że pojawienie się objawów nie jest kwestą liniowej kumulacji, lecz reorganizacją już istniejących śladów pamięciowych, w związku z osiągnięciem nowego stadium rozwoju. Ten sposób rozumienia unieważnia determinizm liniowy, jak również podkreśla znaczenie teraźniejszości dla reinterpretacji przeszłości. Pojęcie naznaczenia wstecznego według Perelberg jest najbardziej istotnym pojęciem w kontekście złożonych pojęć czasu w pracach Freuda. Mimo tak dużego znaczenia, naznaczenie wsteczne (Perelberg, 2008; Green, 2008; Faimberg, 2005) długo pozostawało niedocenione (również przez samego Freuda). Do tego problemu odnoszą się W. i M. Baranger i J. Mom (2009), którzy uważają, że analitycy usiłowali dostosować rozwojowe fazy libido do obserwacji doświadczalnych psychologii rozwojowej lub podporządkować hipotezy dowodom obserwacji tejże. Ta postawa wynikała z przekonania, że musi istnieć ciągłość pomiędzy psychoanalizą a psychologią rozwojową i że opisy psychoanalityczne muszą być zgodne z opisami psychologii rozwojowej, jeżeli są prawdziwe. Z powodu tego uprzedzenia poświęcono totalnie freudowskie pojęcie naznaczenia wstecznego, które ustala wzajemne, złożone relacje pomiędzy znaczącym wydarzeniem i jego nowym znaczeniem z późniejszej perspektywy czasu, po którym wydarzenie nabiera nowej psychicznej skuteczności. Jeżeli uznamy znaczenie Nachträglichkeit Freuda, brak ciągłości psychoanalizy wobec psychologii rozwojowej staje się oczywisty. Dopiero w 1953 r. Lacan przywrócił ważność tego pojęcia. Jednocześnie, ponieważ odrzucał ciało i biologiczny rozwój w psychoanalizie, zmodyfikował to pojęcie nie uwzględniając opisu Freuda, który sugerował restrukturyzację dojrzewania seksualnego dziecka (Birksted-Breen, 2003). Opis tego pojęcia Lacan powierzył Laplanche’owi i Pontalisowi. Dzięki ich opracowaniu naznaczenie wsteczne stało się znane i ważne dla psychoanalitycznej koncepcji czasowości oraz uznane za użyteczne w psychoanalizie francuskiej (après-coup).
Pojęcie naznaczenia wstecznego umożliwia uznanie, że coś odnosi się jednocześnie zarówno do teraźniejszości, jak i do przeszłości we wzajemnym procesie reinterpretacji.
Rozwój psychiczny według Melanie Klein
Klein, opisując rozwój psychiczny, zdecydowała się na wprowadzenie pojęcia pozycji, zamiast faz rozwojowych – gdyż to pojęcie podkreśla dynamiczną równowagę pomiędzy tymi stanami. Opis Klein nie zakłada liniowego rozwoju, ale zajmuje się faktycznymi konfiguracjami wewnętrznymi (choć można myśleć o najwcześniejszym okresie rozwoju, że ma charakter liniowy). Pozycje paranoidalno-schizoidalna i depresyjna nie następują jedna po drugiej, tylko współistnieją i mają znaczenie we wzajemnej relacji (jak świadomość z nieświadomością). Między pozycjami jest stały ruch i żadna pozycja nie dominuje w pełni, ani trwale. Pozycję paranoidalno-schizoidalną charakteryzuje natychmiastowość odpowiedzi – wobec niemożności tolerowania frustracji – w postaci działania lub mówienia (które ma także charakter działania). Jest to radzenie sobie z niemożliwym do zniesienia bólem psychicznym przez rozszczepienie i ewakuację niechcianych uczuć, zanim zostaną doświadczone. Ta natychmiastowość nadaje projekcjom dużą gwałtowność, która może zaburzać obiekt. W tych reakcjach jest też pozbywanie się czasu, w szczególności czasu przebywania doświadczenia w psychice (Birksted-Breen, 2003). Gdy pacjent zaczyna mieć większą zdolność do tolerowania uczuć, czas kontaktu z uczuciami wydłuża się i pacjent może pozostać z uczuciami, których wcześniej nie był w stanie tolerować. W sytuacji klinicznej podążamy za tymi zmianami czy też fluktuacjami w kierunku większej integracji (czyli ku pozycji depresyjnej) lub w kierunku dezintegracji i pofragmentowaniu (czyli ku pozycji paranoidalno-schizoidalnej). W poszczególnych sesjach możemy obserwować przejścia od jednej pozycji do drugiej i z powrotem, co znaczy, że reorganizacja może być progresywna i regresywna. W trakcie psychoanalizy mamy do czynienia z takimi oscylacjami na przestrzeni lat, czyli z czasem powtarzalnym, rotacyjnym. Różnica pomiędzy pozycjami dotyczy wzrastającego stopnia integracji oraz przejścia od problemu lęku o przetrwanie , do troski o obiekt i uznania zależności.
Jak wynika z powyższego opisu, poczucie upływu czasu pojawia się w pozycji depresyjnej. Każda organizacja restrukturyzuje wcześniejsze elementy oraz daje imnowe znaczenie. Rozwój w modelu kleinowskim nie jest traktowany jako proces liniowy z progresem podmiotu wzdłuż linii rozwojowej i regresją do punktu utrwalenia. Ogden (1992) zwraca uwagę na to, że pozycja nie reprezentuje stadium dojrzałości, które jest wyrośnięciem z czegoś; pozycje reprezentują stałe (a jednak rozwijane) organizacje, przy czym każda stanowi tworzący, negujący i zachowujący kontekst dla drugiej. Podmiot nie jest ulokowany w żadnej z tych pozycji, lecz w przestrzeni (w dialektycznym napięciu) tworzonej przez wzajemną zależność tych różnych aspektów doświadczenia.
Dylemat dotyczący kwestii „tam i wtedy” czy „tu i teraz”
W kontekście czasu chciałabym zwrócić uwagę na techniczne i teoretyczne różnice w podejściu do kwestii badania historii pacjenta w psychoanalizie w odniesieniu do czasu, w którym tę historiębadamy i sposobu interpretacji, który z tego niego wynika. Najbardziej burzliwe dyskusje dotyczą roli, jaką rekonstrukcje historyczne odgrywają w powodowaniu zmiany psychicznej, w opozycji do wartości terapeutycznej badania sposobu, w jaki historia pacjenta jest zawarta w jego wewnętrznych relacjach z obiektem (przejawiających się w relacji przeniesieniowo-przeciwprzeniesieniowej). Czyli mówimy o badaniu tej historii „tam i wtedy” – odpowiednio w interpretacjach łącząc teraźniejszość z przeszłością – lub „tu i teraz”. Te przeciwstawne podejścia dobrze reprezentują poglądy A. Greena i M. Feldmana. Green (2009), zdecydowany krytyk podejścia „tu i teraz”, podkreślał, że współczesna analiza odwróciła się od szukania wielu dróg koniecznych dla konstruowania czasu, być może z powodu przekłamań wynikających ze spekulatywnych prób rozwikłania enigmy. W ich miejsce znalazła jedynie zubożone rozwiązania, takie, jak technika „tu i teraz”, która zawiera wiele ryzykownych spekulacji przez odnoszenie wszystkiego do teraźniejszości, wywodzącej się z myśli samego analityka…
Michael Feldman (2007) zawarł interesujące wyjaśnienie tego sposobu pracy (czyli „tu i teraz”) w artykule „Iluminacja historii”, odwołując się także do teorii Freuda: Podejrzewam, że pewne dyskusje o użyciu historii i wartości rekonstrukcji wywodzą się z niedostrzegania rozróżnienia, którego dokonał Freud, pomiędzy analizą, jako metodą badania i jakometodą leczenia. Trudno sobie wyobrazić, że możemy czuć, że rozumiemy pacjenta bez pewnej wiedzy o jego wczesnej historii. Sądzę, że nadal trzymamy się przekonania, wyrażonego w różnych miejscach w pismach Freuda, że terapeutyczne będzie interpretowanie wyjaśniające, bazujące na naszym poglądzie na temat historii pacjenta. Może rzeczywiście tak być i podejrzewam, że wszyscy analitycy używają takich konstrukcji i rekonstrukcji w swojej pracy. To może dostarczać pacjentowi doświadczenia bycia rozumianym i poczucia ciągłości. Wspólne zadanie badania i odkrywania przeszłości jest często odczuwane jako zaspokajające i przynoszące ulgę, zarówno pacjentowi, jak i terapeucie.
W tym kontekście Feldman przytacza słowa Freuda z artykułu „Dynamika przeniesienia”: Ta walka pomiędzy doktorem i pacjentem, pomiędzy intelektem i życiem popędowym, pomiędzy rozumieniem i dążeniem do działania, rozgrywa się prawie wyłącznie w przeniesieniu. To na tym polu odnosi się zwycięstwo… Ostatecznie niemożliwym jest zniszczenie kogokolwiek, ani pod jego nieobecność, ani jego podobizny.
Tutaj Freud mówi nie tyle o rozwoju lepszego wyjaśniania psychologii pacjenta, co o batalii. Feldman uważa, że ta batalia ma coś wspólnego ze zmianą psychiczną i oporem wobec tej zmiany. Podkreśla, że w zacytowanym fragmencie teoria zmiany psychicznej dotyczy tego, że można jej dokonać jedynie wtedy, gdy historyczne i popędowe siły przejawiają się w przeniesieniu i tam się nimi zajmujemy.
Autor na podstawie przykładu klinicznego sugeruje, że gdy wewnętrzne relacje z obiektem znajdują wyraz w przeniesieniu i rozgrywają się w sesji, oraz są interpretowane w teraźniejszości, to w efekcie zmniejsza się poziom lęku pacjenta. Ten proces uwalnia zdolność pacjenta do osiągnięcia poczucia łączności ze swoją historią.
Bibliografia:
Arlow J. A. (1984). Disturbance of the Sense of Time – With Special Reference to the Experience Timelessness. Psychoanal Q, 53:13-37.
Arlow J. A. (1986). Psychoanalysis and Time. J Amer Psychoanal Assn, 34:507-528.
Baranger M. i W., Mom L. J. (2009). Process and non-process in analytic work. W: The Work of Confluence: Listening and Interpreting in the Psychoanalytic Field. L. Glocer Fiorini (ed.). London: Karnac.
Birksted-Breen D. (2003). Time and après-coup. Int J Psychoanal, 84:1501-1515.
Feldman M. (2007). The illumination of history. Int J Psychoanal, 88:609-625.
Freud S. (1900). Objaśnianie marzeń sennych. Warszawa: Wydawnictwo KR, 1996.
Freud S. (1918). Z historii nerwicy dziecięcej. Człowiek wilk. W: Dwie nerwice dziecięce. Warszawa: Wydawnictwo KR, 2000.
Faimberg H. (2005). Après-coup. Int J Psychoanal, 86:1-6.
Green A. (2008). Freud’s Concept of Temporality: Differences with Current Ideas. Int J Psychoanal, 89:1029-1039.
Green A. (2009). From the ignorance of time to the murder of time. W: The Experience of Time. Psychoanalytic Perspectives. L. Glocer Fiorini, J. Canestri (ed.). London: Karnac.
Leach E. R. (1962). Two essays concerning the symbolic representation of time. W: Rethinking Anthropology, Leach E.R. (ed), s. 124-136. London: Athlone Press.
Ogden T. H. (1992). The Dialectically Constituted/decentred Subject of Psychoanalysis. II. the Contributions of Klein and Winnicott. Int J Psychoanal, 73:613-626.
Perelberg R. J. (2008). Après-coup and Unconscious Phantasy. W: Time, Space and Phantasy, s. 24-32. London and New York: Routledge.
Wprowadzenie Myśląc o psychoanalizie z perspektywy teorii Zygmunta Freuda (czyli determinizmu), według której zaburzające doświadczenia z przeszłości determinują teraźniejszość, możemy myśleć o analizie jako o dyscyplinie ukierunkowanej historycznie. Z tym jednak zastrzeżeniem, że w psychoanalizie tak zwana prawda historyczna, o której mówił Freud, przeciwstawiając ją prawdzie realnej czy materialnej, nie jest zgodna z historią konstruowaną meto... więcej
-
Macho i jego syn. O męskości syna w odpowiedzi na homoerotyczne impulsy ojca – na kanwie powieści Jacka Dehnela „Saturn” (2011)Wystąpienie podczas dyskusji panelowej poświęconej książce Jacka Dehnela „Saturn”, która odbyła się w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym 21 grudnia 2011 r. Udział wzięli Jacek Dehnel i Małgorzata Ojrzyńska, dyskusję prowadziła Agnieszka Myśliwiec-Ferduła.
Cóż większego na świecie niż twoje apetyty? Zjadłeś już sześcioro i pożerasz siódme; co jakiś czas przerywasz żucie… i rugasz bezgłowe ciało…: „Łamago, niedojdo, niechluju, klucho – mówisz – nierobie, skulidupo, pasożycie, leniu śmierdzący, impotencie, słabeuszu, mimozo, amebo – mówisz – pomyłko, śmieciu, niedorobku, wypierdku. … Zobacz, jak się spasłeś, wyglądasz jak baba, patrz na twój otłuszczony babski tyłek, dupa jak u dziewuchy, i to z tych grubszych, bij się, wierzgaj! A ty nic, nogi zwiesiłeś, rąk nie masz, głowy nie masz, czym się teraz nażresz, łasuchu? Bądź mężczyzną! Bądź mężczyzną!”
I dygocąc cały, śliniąc się, potrząsasz mną, aż obijam się stopami o twoją wielką, sterczącą pytę. (Dehnel, 2011, str. 241).
To fragment opisujący obraz Francisco Goyi pt. „Saturn pożerający własne dzieci”. Fragment pochodzi z książki Jacka Dehnela, której właśnie ów Saturn jest tytułowym bohaterem. Stawiam tezę, iż fragment ten zawiera kluczowe elementy szczególnej relacji ojciec – syn opisanej przez pisarza. Jednak uważam, że nie jest to opis znany nam z mitologii, gdzie Saturn (Kronos) połyka swe dzieci w obawie przed grożącą mu klęską w rywalizacji z nimi. Sądzę, że Jacek Dehnel opisał inną relację i inny lęk. W niniejszej pracy pokuszę się o próbę analizy wspomnianej relacji traktując treść książki jak materiał kliniczny pozwalający na interpretację.
Tytułowy Saturn, pod postacią którego opisany jest Francisco Goya został przedstawiony jako postać silnie powodowana popędami, o których z pewnością nie można powiedzieć, że pozostają pod prymatem genitalności. Wydaje się, że autor daje plastyczny opis popędów cząstkowych. Saturn/Goya jest w równym stopniu oralny: jadł całą kurę, popijał pełną flaszą, do tego kawał chorizo warzonego w czerwonym winie, owoce, pasztety, ze dwa kieliszki mocnego z Jerez, i jeszcze mógł balować do białego rana (tamże, str. 76), co analny: z jego chlapaniem, charkaniem, pluciem na podłogę, z jego mazaniem brudnymi pędzlami wszystkiego,…ciskaniem brudnych gałganów na ziemię… (tamże, str.46) jak i falliczny, kiedy to: nadyma się, stroszy, unosi głowę wysoko, rozkłada ogon, nie ma pojęcia, co się dzieje dookoła, skupiony tylko na sobie, bo przecież nie na jakiejś samicy, która jest, w gruncie rzeczy, przypadkowa. Francisco Goya, w książce Dehnela, sam mówi o sobie, iż serce moje otwarte było na wszystkie odmiany i rodzaje miłości, nawet takie, o których wolałbym zapomnieć i bałbym się wspominać (tamże, str.35). Jednak próżno w książce szukać opisu świadczącego o zdolności głównego bohatera do ukierunkowania ogółu dążeń seksualnych do jednej jedynej osoby, jak o genitalności pisze Freud (1924) czy o możliwości zaakceptowania własnych ograniczeń oraz niedoskonałości uzyskiwanych osiągnięć bez utraty integralności ego, jak definiuje genitalność Vesa Manninen w artykule o męskich pragnieniach (1992).
U opisanej przez Jacka Dehnela postaci trudno też mówić o dominacji popędu życia lub śmierci. Z jednej strony, artysta zapładnia systematycznie kolejno spotykane kobiety i niestrudzenie, do ostatnich chwil życia, maluje kolejne obrazy, z drugiej – opary ołowianej bieli wciskają się w każdą szczelinę domu trując śmiertelnie kolejne, poczęte dzieci, a Francisco, równie łatwo zamalowuje portrety odchodzących władców Hiszpanii, jak niegdyś je dla nich tworzył.
Goya, według Dehnela, to łasy na prestiż i pieniądze satyr, bez wahania malujący obrazy każdej kolejnej władzy za cenę utrzymania pozycji nadwornego malarza. Posłuszny wobec wyższych od siebie i wymagający posłuszeństwa wobec słabszych, w tym od własnego syna.
Wróćmy do przytoczonego na wstępie tekstu. W zacytowanym fragmencie dorosły mężczyzna, ojciec – w obecności dziecka i za jego pomocą zaspokaja swe oralne, falliczne i destrukcyjne impulsy. Bezwzględnie, z ogromną siłą dewaluuje syna i stawia mu jedno żądanie: Bądź mężczyzną!
O co chodzi w tej scenie? Jak rozumieć tę relację między ojcem a synem?
W literaturze psychoanalitycznej możemy znaleźć koncepcje mówiące, iż uległość mężczyzny wobec mężczyzny jest pochodną silnej tęsknoty za ojcem (Manninen, 2000). W artykule „W obliczu strachu: kastracja i perwersja” Vesa Manninen pisze o sytuacji, w której dziecko, tracąc opiekę matki i czując pierwotne zagrożenie życia – zwraca się ku ojcu, walczy o jego przychylność i jest gotowe zaspokajać wszelkie jego pragnienia, aby tylko nie pozostać samo, bo samotność naraża je na agonalny lęk związany m. in. z przestymulowaniem bodźcami. Manninen uważa, że w przypadku niektórych ojców, podstawowym sposobem na pozyskanie przychylności jest właśnie uległość. Uległość tworząca relację, w której syn ofiarowuje się ojcu jako wykastrowany, by dać mu satysfakcję, podkreślić jego siłę, której on z kolei może używać w sposób sadystyczny i tą drogą zapewniać sobie poczucie tryumfu.
Czy taką relację opisuje Jacek Dehnel? Jacy ojcowie cenią sobie uległość swoich synów? Jaką funkcję pełnić może owa uległość?
Tytułowy Saturn to Francisco Goya, drugim, praktycznie równorzędnym, głosem przemawia w książce jego jedyny, żyjący syn – Javier. Gdzieś, w tle przemyka się niewyraźna postać matki, która jeśli się nie stroiła, leżała w łóżku – albo w połogu, albo, jeśli poroniła, z kolejnymi krwotokami (…) jedno martwe dziecko za drugim (…) i było tego za dwadzieścia razy (Dehnel, 2011).
Mamy więc do czynienia z matką w chronicznej depresji, nieustannie narażoną na doświadczenia kolejnych ciąż, poronień, pogrzebów oraz niekończących się zdrad męża, a więc matką, o której z dużym prawdopodobieństwem możemy myśleć, iż nie była zdolna dać swemu dziecku wystarczająco dobrej opieki. To w takiej sytuacji, dziecko zwraca się ku ojcu z nadzieją, że to on da mu to, czego zabrakło w relacji z matką. Zwraca się ku ojcu gotowe zapłacić za jego miłość wysoką cenę. Czy tak było w historii Javiera?
W dniu jego urodzin Francisco wydawał się być zachwycony, krzyczał do wszystkich znajomych i nieznajomych, że nie ma piękniejszego widoku w Madrycie niż ten chłopak (tamże, str.11). Jednak zachwyt szybko przeminął i wkrótce Javier stał się rozczarowującą kluchą, okląchłą mordą i coraz bardziej przypominał babę; dupa mu się zrobiła szeroka, jak u takiej dziewuchy, co już ją można wyzamiatać, głos niby się złamał, ale nie zmężniał (tamże, str. 49). Wyraźnie, im więcej kobiecych cech Francisco dostrzegał w swoim synu, tym bardziej budził on jego niechęć. W książce Dehnela Francisco skarży się, że syn go unika, że nie docenia ojcowskiego dowcipu, gdy woła do niego w okresie dojrzewania: Te, pęknięta fujarka! (tamże, str. 49). Francisco zastanawia się, jak ten śliczny chłopczyk, najpiękniejszy widok Madrytu, przepoczwarzył się w tego żałosnego trutnia? (tamże, str. 49).
Rzeczywiście, pogrążony w niemocy Javier snuje się po domu, nie ma życia towarzyskiego, nie ma relacji z kobietami, a po zaaranżowanym małżeństwie szybko wycofuje się z kontaktów seksualnych z żoną. Javier nie zarabia, nie wykorzystuje swego talentu malarskiego, jest całkowitym przeciwieństwem swego ojca, czym budzi jego pogardę i niechęć. Czytając pełne dewaluacji myśli starego Goyi zastanawiamy się jak ten wykastrowany syn może być dla niego źródłem satysfakcji. Wydaje mi się, że tak zarysowanej relacji nie sposób rozumieć jedynie w terminach tzw. odwróconego Edypa. Owszem, miłość do ojca prowadzi do chęci zniszczenia rywalki, jaką jest matka, która też chce ojca.(…) a konflikt między chęcią zniszczenia matki a obawą przed związaną z tym jej utratą może być rozwiązany jeśli chłopiec nie tylko zajmie miejsce matki, ale rzeczywiście stanie się do niej podobny… zostanie wykastrowany (Manninen, 2000). Stąd, w pierwszej chwili, można mieć wrażenie, iż status wykastrowanego może sprzyjać Javierowi do wzbudzenia zainteresowania u ojca. Uważam jednak, że w przytoczonym przeze mnie na początku opisie Saturna pożerającego dzieci – pisarz wskazał nam też inny trop, który nie wiąże się z sytuacja edypalną. Otóż rozczarowany Saturn – Francisco wykrzykuje do syna swe podstawowe żądanie: „Bądź mężczyzną!”
Czyżby pożerał go, bo ten mężczyzną nie jest? A gdyby był?
Spójrzmy na fragment opisujący jedyny moment ożywienia Javiera.
Pewnego dnia, młody chłopak z zapamiętaniem chwyta za pędzle i maluje postać Kolosa. Kolejne warstwy farby formowały wielkie, atletyczne ciało, coraz bardziej zaokrąglając je na ogromnych mięśniach, nadając mu trzy wymiary; z jednej strony miedziane, tłuste pobłyski na ogorzałej skórze, z drugiej – ciemne i splątane kłaki na głowie (Dehnel, 2011, str. 83). Obraz przedstawia potężnie zbudowanego, nagiego mężczyznę. Stoi tyłem do widza. Widzimy jedynie jego atletyczne plecy i pośladki. Gdzieś, w dole widoczny jest jakiś ruch, zgiełk, tłum maleńkich postaci rozpierzchłych w panice no i chmury, dymy armatnie, przez które widać to błyszczące, muskularne ciało… (tamże, str. 88). Na wieść o pracy syna Francisco pędzi do pracowni, wydaje się, że to mogłaby być przełomowa scena w relacji między nimi, ale widzimy, że spotykając się przed obrazem, obaj mężczyźni są bardzo skrępowani, nie wymieniają między sobą ani słowa. Patrzę, patrzę, on mnie cały czas widzi i wie, że już nie może udawać, że nie widzi , więc pokazuje, że widzi jednak. Że zaskoczony niby. I gestami pokazuje. A ja patrzę, mrużę oczy, minę robię i mówię: „Hyyy…hyyy…taaaa…” (tamże, str. 85). Javier marzy, iż Francisco zachowa się jak ojciec, wyobraża sobie, że podchodzi do sztalug, oczy mu się robią wielkie jak spodki, w tych oczach łzy. Łzy wzruszenia. „Synu – mówi – ty malujesz!” Jakby mówił do swojego dziecka uzdrowionego cudownie: „Synu, ty chodzisz!” (tamże, str.86). Jednak tak się nie dzieje. Francisco, uznając, że dorosły facet nie jest do rozpieszczania, udaje, że wpadł po butelkę terpentyny i wychodzi. Jakby nie mógł unieść chwili bliskości, czułości, ale też może tego, co się w nim wzbudziło na widok malującego syna, a może tego, co zobaczył na obrazie.
Sytuacja wyjaśnia się dopiero pod koniec książki, kiedy to już po śmierci Francisco, do Javiera zgłasza się bratanek wieloletniego partnera Goyi i przynosi mu listy świadczące o homoseksualnym związku ojca. Javier znajduje też potwierdzające ten fakt listy ojca, a także jego rysunki dokumentujące związek z mężczyzną, wreszcie, łączy wcześniej niezrozumiałe słowa wypowiedziane przez ojca na łożu śmierci: Martin, kochany, idę… (tamże, str. 227). Javier rozumie, że Martin to imię kochanka.
Sądzę, że odkrycie homoseksualnej orientacji ojca wyjaśnia specyfikę jego relacji z synem. Wygląda na to, że Javier budził żywą niechęć swego ojca z dwóch powodów jednocześnie: z jednej strony, ponieważ był zbyt mało męski oraz z drugiej, gdy męski być próbował. Gdyby Javier był męskim mężczyzną, jak życzył sobie tego jego ojciec, mityczny Saturn by go nie pożarł, ale…uwiódł. Myślę, że Javier od początku, nieświadomie to rozpoznawał i zrobił wszystko, by niszczyć swą męskość. Zniszczyć męskość, ale poprzez to uratować relację opiekuńczą. Ojciec, który sam nie przepracował sytuacji edypalnej, nie może być wsparciem dla syna, ponieważ zamiast chronić go przed nadmiarem bodźców – naraża go na przedwczesną i nadmierną stymulację seksualną. Saturn pożerający własne dzieci, to ojciec okrutny, zazdrosny, bezwzględny, ale jednak wciąż ojciec. Saturn – kochanek , tymczasem, oznacza świat bez ojca, czyli świat, w którym nie ma nikogo, kto mógłby dać ratunek i ukojenie, świat, w którym można dostać jedynie nadmierną ekscytację, która grozi zupełną dezorganizacją. To zagrożenie widziane z perspektywy dziecka. W jego interesie jest, aby ojciec pozostał ojcem. Z drugiej strony, gdyby narcystyczny Francisco uwiódł swego syna, jego obraz jako wspaniałego mężczyzny, byłby zagrożony rozpadem. To zagrożenie widziane z perspektywy ojca. W jego interesie jest, aby syn nie dorósł i nie stał się obiektem pożądania.
Myślę, że książka Jacka Dehnela opisuje specyficzny sposób chronienia się przez dziecko oraz strategię wspierającego go w tym ojca, który z powodu braku możliwości innego sprawowania funkcji rodzicielskiej, nieświadomie wybiera „mniejsze zło”. Ojciec, który nie osiąga w swym rozwoju psychoseksualnym dominacji organizacji genitalnej – staje wobec zadania przerastającego jego możliwości. Jak dać dziecku relację, do której nie jest zdolny? Mówiąc o organizacji genitalnej, przytaczam perspektywę Dany Birksted-Breen (1996), która mówiła o genitalności nie w kategoriach rozwojowych (czyli w terminach kolejnych, następujących po sobie etapów), ale w kategoriach różnych konfiguracji, pozycji czy logik, które współistnieją w nieświadomości. Taka perspektywa pozwala na próbę postawienia tezy, iż możliwy jest pregenitalny sposób sprawowania roli właściwej dla genitalności. Opisując falliczność odwołuję się też do wprowadzonego przez autorkę rozróżnienia między fallusem jako reprezentantem omnipotencji i samowystarczalności a penisem jako nieświadomym reprezentantem tego, co łączy i buduje, symbolem więzi. Opisywany przez Jacka Dehnela ojciec to mężczyzna o wyraźnej organizacji fallicznej, mężczyzna, typu macho, dla którego liczą się przede wszystkim pregenitalne satysfakcje: siła, wytrzymałość, władza, kontrola, posiadanie. To mężczyzna, dla którego kobieta lub dziecko to nie obiekt relacji, ale obiekt służący do zaspokajania lub będący dla tego zaspokojenia zagrożeniem. To mężczyzna, który chce sam stanowić prawa, a nie się do nich stosować, raczej chce przekraczać wszelkie granice niż je chronić. To mężczyzna, dla którego tylko fallus oznacza kompletność, a jakakolwiek inna niż falliczna forma rozwoju lub istnienia oznacza porażkę (Manninen, 1992). To mężczyzna, dla którego fallus reprezentuje stan pełni, stan, w którym nie istnieje żadna potrzeba, stan „poza kondycją ludzką” (tamże, 1996). Jednak Dana Birksted-Breen (1996) pisze, że pozycja taka nie wyklucza innych konfiguracji istniejących w nieświadomości. Jeśli więc taki ojciec chce dać opiekę dziecku, choćby po to, by, jak w książce Dehnela, zapewnić przedłużenie rodu – co wtedy? Może znaleźć rozwiązanie, które pozwoli przeżyć synowi i nieco ograniczyć zniszczenia. Tak, jak perwersja jest ochroną przed psychotycznym zniszczeniem psychiki, tak w opisywanym przypadku – atak na tożsamość seksualną dziecka i wszystkie elementy rozwoju do tej tożsamości nawiązujące – staje się obroną przed kazirodztwem. Obie strony relacji współpracują, by to osiągnąć. Współpracują we wspólnym dziele zniszczenia. Niszczą, by przeżyć. Ojciec próbuje zohydzić sobie dziecko w nadziei, że wtedy go nie nadużyje. Będzie je dewaluować we wszystkim, co mogłoby być dla niego atrakcyjne, dzięki dewaluacji dziecko ma szansę nie stać się dla niego obiektem seksualnym. Z drugiej strony dziecko z tym współpracuje hamując się we wszystkim, co podkreślałoby jego właściwości związane z płcią. Jednak jednocześnie, niemęski syn frustruje homoerotyczne impulsy ojca i z tego powodu także budzi niechęć.
W książce Dehnela Javier zaczyna malować dopiero po śmierci ojca, jakby dopiero wtedy mógł ujawnić swoją twórczą siłę nie bojąc się, że poprzez to stanie się obiektem pożądania, a pojedynczy epizod przypływu sił twórczych za życia ojca (kiedy to właśnie namalował Kolosa) – przypłaca długotrwałą i głęboką depresją: …poczułem, że nie jestem wcale człowiekiem, tylko drewnianą marionetką, a nitki przywiązane do moich ramion, łokci, dłoni, kolan i stóp, do moich powiek i warg, zostały odcięte i leżą na podłodze jak długie, martwe pasma włosów. (Dehnel, 2011, str. 95).
Freud, opisując „chorych z powodzenia” (1916) twierdził, że załamanie jako reakcja na sukces powstaje w związku z poczuciem winy bądź lękiem, iż oto spełniły się edypalne pragnienia. Myślę, że scena w pracowni, kiedy to dwóch podekscytowanych mężczyzn wspólnie ogląda nagie męskie ciało karmi fantazję o stosunku ojca z synem. Od tego momentu, aż do śmierci ojca – Javier nie dotknie już pędzla. Uchroni się w ten sposób zarówno przed uwiedzeniem przez ojca, jak i przed poczuciami winy, iż jest w stanie do tego doprowadzić.
Francisco Goya, w książce Jacka Dehnela, buduje swą męską tożsamość poprzez realizację pregenitalnych pragnień. Jak się okazuje, jest mężczyzną o nieokreślonej orientacji seksualnej i dlatego, chcąc być ojcem dla swych dzieci i jednocześnie chronić je przed sobą: wspiera Biedroneczkę (córkę z nowego związku) w rozwijaniu przez nią talentu malarskiego (w XVIII wieku malarstwo było zajęciem czysto męskim), a Javiera, za wszelką cenę, widzi jako pozbawionego atrakcyjności kastrata. Innymi słowy, stara się uczynić córkę bardziej męską, a syna bardziej kobiecym.
I z tego powodu, chociaż tytuł mojego wystąpienia nawiązywał do problemu poczucia męskości, to w miarę zastanawiania się nad opisywaną przeze mnie sytuacją doszłam do wniosku, iż jest to raczej problem tożsamości seksualnej w ogóle, a wręcz popędowości w ogóle. Naturalnej popędowości dziecka natrafiającej na ojca, który ma kłopot ze swą genitalnością. Dlatego zgadzam się z komentarzem pisarza, iż „Saturn” to historia opisująca co dziś zdarza się w niejednej patriarchalnej rodzinie (Dehnel, 2011), bo patriarchalny ojciec, to mężczyzna falliczny. Dla niego swobodna ekspresja popędowości dziecka oznacza trudne do pohamowania ożywienie własnych impulsów. Falliczny ojciec nie jest jednak zdolny do rezygnowania, dlatego zamiast, właściwej dla poziomu edypalnego, akceptacji ograniczeń – mamy do czynienia z oddziaływaniem na rzeczywistość zewnętrzną, by przestała być źródłem pokusy. Ojciec tępi popędowość dziecka, aby jej nie ulec. Jak w biblijnej radzie, by obciąć dłoń, która może przyczynić się do popełnienia grzechu. Sądzę, że dlatego tak często w rodzinach odwołujących się do wartości fallicznych, a więc do wartości władzy, siły, sukcesu i osiągnięć: spotykamy mężczyzn (synów) o zahamowanym potencjale twórczym oraz kobiety (córki) odrzucające swą kobiecą tożsamość.
Wracam ponownie do początkowego fragmentu książki, do którego cały czas się odwołuję. Zatrzymuje mnie jeszcze jeden istotny szczegół opisu Saturna pożerającego dzieci: jego wielka, stercząca pyta (Dehnel, 2011, str. 241). Ten opis to kwintesencja falliczności, bo zwraca uwagę na wzwiedziony członek jako atrybut towarzyszący każdej aktywności, niezależnie od tego czy ma ona charakter seksualny czy nie.
Mężczyzna kierujący się motywami fallicznymi nie ma dostępu do ideału wywodzącego się ze stałych, wewnętrznych związków, które budują samoocenę na podstawie wysiłków w pracy i w miłości, wspieranych przez czasami niekompletne, niedoskonałe ego. (Manninen, 1992). Mężczyzna zafiksowany na falliczności wierzy, iż jedynie końcowy, ostateczny wynik pozwala mu odzyskać miłość… (tamże, 1992). Sądzę, że dehnelowski Javier rozpoznaje, iż siła ojca wynika z konieczności osiągania sukcesów. Sława, pozycja, pieniądze, władza konstytuują Francisca. Dla niego fallus oznacza kompletność, a jakakolwiek inna niż falliczna forma rozwoju lub istnienia oznacza porażkę (tamże, 1992). Javier, dziecko pogrążonej w depresji matki, jest skazany na ojca i dlatego nie może naruszyć fundamentów jego tożsamości. Jak pisała Dana Birksted-Breen (1996): seksualność falliczna opiera się identyfikacji z fallusem, aby zaprzeczyć brakowi i nie dopuścić uczuć związanych z brakiem, z odczuwaniem potrzeby, zawiści, lęku, poczucia winy czy bezradności. Javier czuje, że falliczna organizacja psychiki Francisco jest jego dla niego życiodajną konstrukcją, naruszenie której grozi katastrofą. Katastrofa psychiczna rodzica to ekstremalne zagrożenie dla dziecka. Stąd, jak sądzę, nieświadoma współpraca Javiera, który pilnuje, by nie zagrozić ojcu swym rozwojem, by nie okazało się, iż ten nie radzi sobie. Francisco, z kolei, nie może dopuścić do ukonstytuowania się w nim sytuacji edypalnej, w której byłby narażony np. na poczucia winy czy zazdrość. Stąd zmasowany atak Francisco na Javiera. Atak, który ma zapobiec sytuacji, w której dziecko mogłoby stać się źródłem uczuć innych niż zadowolenie ojca z samego siebie.
Jak pisze Jacek Dehnel: to do dziś zdarza się w niejednej patriarchalnej rodzinie. Jakże często słyszymy argument: biłem cię, krytykowałem, bo chciałem cię dobrze wychować. Myślę, choć nie brzmi to politycznie poprawnie, że jest w tym prawda. Być może, jest w tym komunikat: gdybym cię nie bił, to mógłbym cię zabić, gdybym cię nie dewaluował, to bym z tobą współżył.
Bibliografia:
Birksted-Breen, D. (1996). Fallus, penis i przestrzeń psychiczna, Int. J. Psycho-Anal. 77.
Dehnel, J. Saturn. Warszawa: WAB, 2011.
Freud, S. (1916). Niektóre typy charakteru spotykane w pracy psychoanalitycznej. W: Kets de Vries, M.F.R., Perzow, S. (red.), Podręcznik psychoanalitycznych studiów charakterologicznych. Warszawa: Wydawnictwo Jacek Santorski & CO, 1995.
Freud, S. (1924). Dziecięca organizacja genitalna (Wprowadzenie do teorii seksualnej). W: Dzieła, t. V, Życie seksualne, s. 215. Warszawa: Wydawnictwo KR, 1999.
Manninen, V. (1992). From the pleasure ego to the tolerance of longing. The Scandinavian Psychoanalytic Review, 15.
Manninen, V. (2000). The face of fear: castration and perversion. The Scadinavian Psychoanalytic Review, 23.
Cóż większego na świecie niż twoje apetyty? Zjadłeś już sześcioro i pożerasz siódme; co jakiś czas przerywasz żucie... i rugasz bezgłowe ciało...: "Łamago, niedojdo, niechluju, klucho – mówisz – nierobie, skulidupo, pasożycie, leniu śmierdzący, impotencie, słabeuszu, mimozo, amebo – mówisz – pomyłko, śmieciu, niedorobku, wypierdku. … Zobacz, jak się spasłeś, wyglądasz jak baba, patrz na twój otłuszczony babski tyłek, dupa jak u dziewuchy, i to z tych grubszych, bij się, wierzgaj! A ty nic, n... więcej -
Nieświadomość w biotechnologii. Dlaczego genetycznie zmodyfikowana żywność może wydawać się groźna? (2009)Pierwodruk, jako list do redakcji, w BioTechnologii, nr 3 (86) w 2009 r. (s. 213-216). Publikacja za zgodą Redakcji.
Nowe możliwości i wielkie szanse związane z wykorzystaniem biotechnologii stały się też powodem wielu obaw i lęków. Od dłuższego już czasu w Polsce, choć nie tylko, toczy się dyskusja dotycząca określenia zasad praktycznego wykorzystania organizmów zmodyfikowanych genetycznie (GMO), które przybierają coraz bardziej restrykcyjny charakter. Obawy te znajdują wyraz między innymi w próbach utworzenia „stref wolnych od GMO”1, a jednocześnie większość środowiska naukowego w Polsce nie widzi uzasadnienia dla odrzucenia osiągnięć biotechnologii i dostrzega w niej ogromny potencjał2. Największy sprzeciw budzi stosowanie GMO w rolnictwie w formie transgenicznych odmian roślin uprawnych, co przekłada się wprost na zmodyfikowaną genetycznie żywność. Fenomen współistnienia części społeczeństwa sceptycznie nastawionego do żywności GMO i części uznającej argumenty areopagu naukowców o jej nieszkodliwości, można spróbować wyjaśnić posługując się myśleniem psychoanalitycznym, które od czasów Zygmunta Freuda przeniknęło i niemalże przeorało życie współczesnego człowieka.
Psychoanaliza oferuje usystematyzowaną wiedzę o ludzkiej naturze i zachowaniu. Jej polem badawczym jest sposób funkcjonowania psychiki człowieka, jego kondycja i konflikty, na które naraża go zmaganie się z wyzwaniami stawianymi przez współczesny świat. Ponadto pomaga w zrozumieniu korzeni ludzkich lęków i ludzkich nastawień. W codziennych zmaganiach z rzeczywistością nie mamy czasu i przestrzeni na poddawanie głębszej refleksji przyczyn naszych frustracji i analizowanie naszych stanów emocjonalnych. Często też zadanie to przerasta po prostu możliwości samodzielnej refleksji, gdyż wiedza o genezie naszych postaw jest ukryta w głębokich warstwach naszej nieświadomości. Freud (1) odkrył, że to tam właśnie wszystko ma swoją przyczynę, w naszym umyśle nic nie zdarza się przypadkowo. Każda myśl i każde nasze działanie jest ogniwem w łańcuchu przyczynowo-skutkowym, które w najbardziej nieświadomej warstwie, odwołuje nas do bardzo pierwotnych stanów naszego umysłu i relacji z naszymi pierwszymi ważnymi w życiu osobami – matką, ojcem, rodzeństwem itd. Przebieg różnych wydarzeń z wczesnego dzieciństwa wpływa na całe życie człowieka, choć przeżycia te mogą być niedostępne świadomości. Sfera ta jednak daje o sobie znać w naszym codziennym funkcjonowaniu; czasem je wspiera, a czasem utrudnia poprzez lęki i fobie.
Człowiek w dużej mierze nie jest świadom swoich wczesnodziecięcych traum, natomiast może w pełni doświadczać ich przejawów, często zresztą w sposób bardzo dla siebie bolesny. W określonych przypadkach mogą one przedzierać się pod postacią wzmożonego lęku, czy upartej niechęci, która postronnemu obserwatorowi może wydawać się niezrozumiała czy wręcz niedorzeczna. Czasami niektóre obszary funkcjonowania psychiki człowieka szczególnie utrudniają mu przyjęcie życia z całym jego bogactwem i różnorodnością i powodują, że trzyma się on kurczowo tego, co przyzwyczaił się identyfikować z poczuciem swojego dobra i bezpieczeństwa. Niektórym ludziom może być trudniej niż innym odważnie sięgnąć po nowe doświadczenia i nowe źródła życia. Dlaczego zmuszeni są tak desperacko bronić się przed czymś, co inni odbierają jako dobre, lub co inni określają jako zdrowy rozsądek, odkrycia nauki i nowoczesną wiedzę? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w najwcześniejszej relacji matka-dziecko, a truizmem byłoby stwierdzenie, że przewaga dobrych doświadczeń dziecięcych nad złymi utoruje drogę do spełnionego życia w dorosłości.
Zgodnie z teorią Freuda, dziecięce uczucia pozostawiają w umyśle ślad, który nigdy nie blaknie, ale pozostaje aktywny i wywiera stały, znaczący wpływ na życie emocjonalne i społeczne dorosłego. W zależności od natury doświadczeń dziecka w relacji ze swoją matką, późniejszy dorosły może mieć bardziej żywy i ciekawy nowości umysł, lub przeciwnie, konserwatywnie nastawiony wobec nowych doświadczeń.
Pierwszym zaspokojeniem, jakie świat zewnętrzny zapewnia dziecku, jest przyjemność bycia nakarmionym, w sensie dosłownym na poziomie pokarmowym, jak i w przenośnym, nakarmionym miłością. Gdy dziecko otoczone jest troskliwą opieką rodzicielską, gdy posiada, mówiąc językiem analitycznym, „dobrą pierś” (2) matczyną, to buduje w sobie zaufanie do rodziców i do tego, co otrzymuje z rąk innych ludzi. Niestety, może się też zdarzyć, że niemowlę w okresie swojego karmienia, przeżyło trudne doświadczenia, takie jak choroba, nagłe odstawienie od piersi, operacje, utrata kontaktu fizycznego z matką itd. Miejsce oczekiwanej „dobrej piersi” zajmuje „zła” pierś, frustrująca potrzeby dziecka faktem swojej nieobecności. Sytuacja ta może dać początek rozpoznawanej później anoreksji. Niemowlę może być też wystawione na jeszcze inne traumatyczne doświadczenia, na przykład posiadania zaburzonej matki/opiekunki; w tej sytuacji w przeżyciach dziecka oczekiwana „dobra” pierś matki również przekształca się w „złą” pierś, od której dziecko odsuwa się. W skrajnie traumatycznych doświadczeniach w dzieciństwie, może dojść do sytuacji, w której dziecko nieświadomie może przeżywać pokarm matki, jakby był dosłownie trujący. W konsekwencji matka staje się w fantazji dziecka groźną dla niego osobą, mogąca je „otruć”. Niebezpieczna staje się tym samym żywność, rozwija się prześladowcza postawa wobec jej właściwości i nasila się ostrożność w przyjmowaniu jej do swojego wnętrza.
Dobre doświadczenia dziecięce są niezbędne również dlatego, że pomagają zmniejszyć naturalną frustracją, z jaką przyjdzie dziecku zmagać się, gdy następuje moment krytyczny w rozwoju każdego człowieka. Jest nim odstawienie od piersi/butelki i przejście na odżywianie się stałym pokarmem, który reprezentuje już świat ojca. Zdaniem analityków moment ten jest wysoce lękotwórczy. Nawet w przypadku dziecka, dla którego do tej pory matka była dobrą żywicielką, staje się ona w jego fantazji osobą frustrującą, co skłania je do szukania oparcia w drugim obiekcie – ojcu. Sytuacja ta traktowana jest jako utrata pierwszego najważniejszego dobrego obiektu, którym jest matka, co maksymalnie nasila niechęć dziecka do porzucenia znanego sobie otoczenia. Ten naturalny bieg wydarzeń, choć wystawia dziecko na rozwojowe cierpienia, jest kluczowy w dojrzewaniu człowieka.
Opisane wyżej wczesne deprywacje niemowlęce mogą zdeterminować całe życie dorosłego, zazwyczaj utrudniając mu adaptację społeczną i budowanie więzi z ludźmi. Mogą stać się początkiem rozwijania głębokiej nieufności do „innych” pokarmów, które zastępują mleko. Dziecko, które już u zarania swego życia musiało borykać się z trudnym światem, w którym pierś nie była kojąca i sycąca, niechętnie otwiera się na nowe doświadczenia. Raczej sztywno przywiera do swoich pierwszych wrażeń, próbując za wszelką cenę zachować swój niezmieniony świat i obawiając się nieznanych sobie sytuacji, które raczej kojarzą mu się z czymś złym, niż dobrym. Zatem bardzo źle znosi dalsze etapy swojego rozwoju, zmiany w sposobie żywienia, konieczność rozszerzania diety związaną z dojrzewaniem. Innymi słowy, broni się przed otwieraniem na nowe, dotąd nieznane sobie smaki. Wszystkie zamienniki mleka są traktowane z dużą nieufnością i podejrzliwością odnośnie ich zdrowotnych właściwości i ostatecznie dobra. I odwrotnie, doświadczenie „dobrej piersi” w dzieciństwie i doświadczenie pomyślnego odstawienie od piersi, pozwalają w końcu dziecku na akceptowanie substytutów i szukanie nowych źródeł zaspokojenia, tak bezcennych dla rozwoju. Można sądzić, że niemowlę z dobrymi doświadczeniami przy piersi, poradzi sobie i w dorosłości będzie otwarte na nowe smaki i zapachy, różne od smaku mleka, jedynego jakie mu było znane w niemowlęctwie. Jednakże warto też wspomnieć w tym miejscu, że w naturę ludzką wpisana jest stała tęsknota za przywróceniem więzi z matką, za jej mlekiem, a więc za czymś, co było naturalnym pożywieniem niemowlęcia. Tęsknota za „idealną piersią”, niczym nie skażoną ani zmodyfikowaną. Dziecko, które pomyślnie porzuciło iluzję, że można bez szkody dla siebie i innych pozostać w Edenie wszechświata matczynego, prawdopodobnie zasili szeregi ludzi, którzy są otwarci na karmienie się nową i wartościową żywnością. Ludzi, którzy mają szerokie horyzonty i zaciekawiony umysł, który pozwala im zaufać odkryciom naukowym, mówiąc językiem analitycznym, zaufać ojcu, który proponuje stosowny do ich dorosłej rzeczywistości substytut mleka matki w postaci nowej żywności.
Intensywność nieświadomego lęku przed akceptacją nowości, pogłębionego przez bliski związek semantyczny niemowlęcego karmienia z żywnością GMO, może determinować nasze dorosłe wybory. Nieświadomość nie kieruje się logiką, nie zna wątpliwości, nie ma poczucia realizmu. Przede wszystkim reprezentowane są w niej nasze dziecięce pragnienia, które dążą w sposób konserwatywny do znanego sobie zaspokojenia, czasem wbrew rzeczywistości i logicznemu myśleniu. Jednak w końcu uważna obserwacja dorosłych, dojrzałych ludzi w sytuacjach mierzenia się ze swoimi życiowymi dylematami i wyborami, skłania do myślenia, że pokonywanie lęków przed nieznanym, od których nikt przecież nie jest wolny, stanowi nigdy nie kończący się proces pogłębiania własnej świadomości.
Piśmiennictwo:
1. Freud, S. Psychologia nieświadomości. Warszawa: Wydawnictwo KR, 2007.
2. Klein, M. Odstawianie od piersi. W: Pisma, tom I, Miłość, poczucie winy i reparacja. Rozdz. 18, s. 286-300. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2007.
2 Por. m. in. stanowisko w sprawie GMO Komitetu Biotechnologii przy Prezydium PAN i Polskiej Federacji Biotechnologii; http://www.pfb.p.lodz.pl/
Nowe możliwości i wielkie szanse związane z wykorzystaniem biotechnologii stały się też powodem wielu obaw i lęków. Od dłuższego już czasu w Polsce, choć nie tylko, toczy się dyskusja dotycząca określenia zasad praktycznego wykorzystania organizmów zmodyfikowanych genetycznie (GMO), które przybierają coraz bardziej restrykcyjny charakter. Obawy te znajdują wyraz między innymi w próbach utworzenia „stref wolnych od GMO”1, a jednocześni... więcej
-
Feminizm i psychoanaliza (2003)Wystąpienie podczas dyskusji panelowej pt. Pozycja, prawa i oczekiwania kobiet. Różne perspektywy, różne tradycje, która odbyła się w Polskim Towarzystwie Psychoanalitycznym 26 marca 2003 r. Jej uczestnikami, poza autorem, byli: prof. Bożena Chołuj, dr Kazimiera Szczuka, Wojciech Hańbowski i dr Marek Jasiński.
Czy psychoanaliza potrzebna jest feminizmowi? Czy feminizm jest potrzebny psychoanalizie? A może trzeba inaczej postawić pytanie: czy psychoanaliza ma coś ważnego do powiedzenia na temat kobiecości i miejsca kobiet w świecie?
Lisa Appignanesi i John Forrester wskazują na nieprzypadkową zbieżność narastających w środowisku psychoanalitycznym w latach międzywojennych sporów o naturę seksualności kobiecej z pojawieniem się po I wojnie światowej ruchów feministycznych. Ich zdaniem losy psychoanalizy i feminizmu były ze sobą ściśle związane przez większą część ubiegłego wieku. Wydaje mi się, że jest to płodny związek, który jednocześnie był i zawsze będzie kłopotliwy dla obu stron. Dlaczego? Zajmując się głównym przedmiotem psychoanalizy – nieświadomością –zarówno feministki, jak i psychoanalitycy nie zawsze znajdują to, co chcieliby znaleźć. Już w tym zdaniu zaczął się mój kłopot z językiem i feminizmem. Bo czy ja wiem czego pragną kobiety? Czego pragną feministki? I czy to stwierdzenie nie zawiera sugestii, że taką wiedzę posiadam?
W rozmowie z Marią Bonaparte Zygmunt Freud powiedział, że nigdy nie potrafił rozwiązać jednej wielkiej kwestii: czego pragnie kobieta? Tworzył na ten temat teorie, w których centralne miejsce zajmuje zawiść o penis, ale też ciągle niezadowolony z wyników swoich badań i pod wpływem prac m.in. Karen Horney, Melanii Klein i Ernesta Jonesa umiał w opublikowanym w 1931 roku eseju O seksualności kobiecej przyznać, że nie doceniał roli i długości trwania wczesnego przywiązania dziewczynki do matki. Porównał to odkrycie do odkrycia, stojącej za cywilizacją grecką, cywilizacji minojsko-mykeńskiej. To jeszcze jedno archeologiczne porównanie Freuda ujawnia pokorę badacza i wielką powagę, z jaką traktował kobiecą seksualność. W tej samej pracy obszernie pisze o aktywności zarówno małej dziewczynki, jak i kobiety, w plastycznym przykładzie bawiącej się lalkami dziewczynki pokazuje jak odwraca ona bierną sytuację bycia karmioną czy otaczaną opieką w sytuację, w której to ona może być aktywna: to dziewczynka w zabawie ujawnia swoje aktywne pragnienia; to ona opiekuje się lalkami. Freud uznaje tu aktywną stronę kobiecości, może bardziej niż gdziekolwiek indziej odstępuje od zrównania kobiecości z pasywnością i męskości z aktywnością.
W nieco późniejszych Nowych wykładach ze wstępu do psychoanalizy Freud pisze: „uważa się, że kobiety niewiele wniosły do odkryć i wynalazków, przypuszczalnie jednak wynalazły technikę plecenia i tkactwa”. Emanuel Berman, pisząc o stosunku Freuda do sztuki, widzi w nim dwie postawy: jedną – konkwistadora, zdobywcy nowych terytoriów i inną – wrażliwego odbiorcy, przenikliwego analityka. Te dwie postawy spotykają się w cytowanym wykładzie o kobiecości. Z jednej strony Freud podporządkowuje kobietę wymogom i wyobrażeniom społeczeństwa patriarchalnego. Z drugiej strony stwierdza, że libido nie można przypisać żadnej płci. Wolny od uprzedzeń badacz rezygnuje z zawartego w Trzech rozprawach z teorii seksualnej założenia, że libido jest męskie, rezygnuje z jednego z fundamentów tezy o prymacie fallusa. Myślę, że fragment o pleceniu i tkactwie, chociaż wydaje się należeć do epoki, w której został napisany, powinien być dla nas, psychoanalityków, ostrzeżeniem, bo w końcu jego autorem jest jeden z najprzenikliwszych umysłów nie tylko swoich czasów. Jak powiedział mi jeden pacjent: „pan też ma nieświadomość!”
Mimo że swoją psychoanalityczną wiedzę o kobiecości Freud nazywał fragmentaryczną i niedoskonałą, to miał niewątpliwie wiele ważnego do powiedzenia o kobiecej psychice. Psychoanaliza dopuściła do publicznej debaty temat kobiecej seksualności poddanej opresji społecznej. Freud nigdy nie zadawalał się biologicznym czy anatomicznym wytłumaczeniem zagadki płci. Pisząc w1933 roku, że „kobiety nie sposób zrozumieć, jeśli nie uwzględni się fazy jej preedypalnego związku z matką”, Freud wskazał na bogactwo i różnorodność tego związku: jest tam miejsce na czułość i wrogość, na pragnienia pasywne i aktywne. Wraz z rozwojem teorii psychoanalitycznej rosło zainteresowanie znaczeniem macierzyństwa, które za sprawą teorii kleinowskiej, a zwłaszcza Biona, stało się modelem postawy psychoanalitycznej. Freud [1933] pisał: „mówienie, że ktoś zachowuje się po męsku czy po kobiecemu jest ukłonem pod adresem anatomii i konwencji”, podczas gdy proporcje pierwiastka żeńskiego i męskiego w każdej jednostce są w dużym stopniu zróżnicowane. Otworzył tym możliwość badania psychologicznego wyobrażenia siebie, tego co to znaczy być kobietą czy mężczyzną, przewidując jednocześnie, że nie będzie to ani łatwe, ani proste zadanie.
Współcześni Freudowi psychoanalitycy, w przeważającej mierze kobiety, wnieśli wiele nowych obserwacji i teorii dotyczących psychoanalitycznej wiedzy o psychologii kobiety. Ernest Jones, opierając się na teorii Klein, wszedł z Freudem w spór, którego przedmiotem była psychologia kobiety. Był to chyba pierwszy tak duży spór w łonie środowiska psychoanalitycznego, który nie zakończył się rozłamem. Jones za Melanią Klein zakładał istnienie od początku dwóch płci i wczesnej nieświadomej wiedzy o różnicach w budowie narządów płciowych. Za sprawą m.in. Horney, Klein i Jonesa psychoanaliza zaczęła się coraz dociekliwiej zajmować ciałem kobiety, ciałem matki, przypisując mu większe niż kiedykolwiek znaczenie.
Ponieważ ramy czasowe tego panelu nie pozwalają mi na zarysowanie dalszych przeobrażeń związanych z psychoanalitycznym obrazem kobiety, ograniczę się tylko do kilku intrygujących problemów.
Zainteresowały mnie bardzo badania lingwistyczne nad miejscem kobiety w języku. W polskiej publicystyce feministycznej zajęła się tym tematem Agnieszka Graff. Autorka Świata bez kobiet opisuje wykluczenie kobiet nie tylko ze sfery społecznej i politycznej, ale i ze sfery języka. Nie istnieją, bądź z trudem istnieją w języku polskim słowa określające kobiety wykonujące zawody w kulturze patriarchalnej zarezerwowane dla mężczyzn. Jeszcze dalej idzie w analizie języka Julia Kristeva. Ta francuska psychoanalityczka opisuje wykluczenie kobiet z języka, z symbolizacji, jako wynik odrzucenia kobiety z jej pregenitalnym przywiązaniem do matki. W imię porządku Ojca odrzuca się poprzedzający go porządek Matki. Fallus, na którego posiadaniu bądź braku zasadza się tożsamość, daje mężczyznom prawo do określania hierarchicznych różnic między płciami i między samymi mężczyznami, określa wewnętrzny porządek społeczeństwa. Kristeva uważa, że porządek symboliczny – męski, wspierają mity, z których tym o największej sile opresji wobec tego, co kobiece jest monoteistyczna religia, będąca domeną Ojca – Boga Ojca. Myślę, że dla psychoanalizy bardzo ważne są feministyczne badania nad językiem i kulturą, bo z jednej strony inspirują do badań związków między nieświadomym a kulturą, z drugiej zaś wnoszą istotne dane do naszej wiedzy o kobiecości i jej miejscu w kulturze i społeczeństwie, i zachodzących w tym zakresie zmianach. Feministyczne badania, ze swoją wrażliwością na opresję kobiet, wiele wnoszą do naszej wiedzy o tym, jak prawa kobiet są naruszane czy ignorowane, a ich aspiracje lekceważone bądź atakowane.
Psychoanaliza, zwłaszcza jej nurt związany z badaniem relacji z obiektem, nadała, a może raczej przywróciła znaczenie ciału kobiety, a zwłaszcza kobiety-matki. Kristeva uważa, że utożsamienie kobiety z macierzyństwem na poziomie symbolicznym jest jednym z głównych powodów opresji, jakiej poddana jest kobieta w społeczeństwie. Z całą pewnością macierzyństwo nie wyczerpuje definicji kobiecości. Warto się zastanowić, czy i naszego psychoanalitycznego punktu widzenia nie zawęża perspektywa, w której tak centralne miejsce zajmuje macierzyństwo, czyli związek między matką i dzieckiem.
Inna francuska psychoanalityczka Monique Cournut-Janin trafnie zauważa, że każda płeć istnieje w relacji do drugiej: odkrycie własnej tożsamości seksualnej wiąże się z odkryciem drugiego jako innego. Mam nadzieje, że czasowe ramy dzisiejszego panelu pozwolą zaproszonym przez nas gościom zorientować nas również w tym, jakie jest miejsce relacji kobieta-mężczyzna we współczesnym dyskursie feministycznym.
Piśmiennictwo:
Appignanesi, L., Forrester, J. Kobiety Freuda. Warszawa: Wydawnictwo Jacek Santorski & Co. (1992).
Bator, J. Feminizm, postmodernizm, psychoanaliza. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2001
Berman, E. (2003). Reader and story, viewer and film: On transference and interpretation. Int. J. Psychoanal., 84.
Freud, S. (1905). Trzy rozprawy z teorii seksualnej. W: Dzieła, t. V: Życie seksualne. Warszawa: Wydawnictwo KR, 1999.
Freud, S. (1931). O seksualności kobiecej. W: Dzieła, t. V: Życie seksualne. Warszawa: Wydawnictwo KR, 1999.
Freud, S. (1933). Wykłady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl. Warszawa: Wydawnictwo KR, 1995.
Graff, A. Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym. Warszawa: WAB, 2001.
Junkers, G. (2002). Gender and psychoanalytic method, Int. J. Psychoanal., 83.
Czy psychoanaliza potrzebna jest feminizmowi? Czy feminizm jest potrzebny psychoanalizie? A może trzeba inaczej postawić pytanie: czy psychoanaliza ma coś ważnego do powiedzenia na temat kobiecości i miejsca kobiet w świecie? Lisa Appignanesi i John Forrester wskazują na nieprzypadkową zbieżność narastających w środowisku psychoanalitycznym w latach międzywojennych sporów o naturę seksualności kobiecej z pojawieniem się po I wojnie światowej ruchów feministycznych. Ich zdaniem losy psychoanalizy i feminizmu były ze sobą... więcej