Bartosz M. PukO zniewalającej sile wolnych skojarzeń

Wstęp

Z dnia na dzień na portalach społecznościowych jesteśmy bombardowani kolejnymi informacjami, które mogą być na tyle ciekawe, żeby zwrócić na naszą uwagę, lub mogą nas jedynie obciążać. Przykładowo, Del Harvey [3] w swoim wystąpieniu na konferencji TED podała, że w styczniu 2009 roku ludzie wysłali 2 miliony „tweetów”. Natomiast w styczniu 2014 roku ta liczba wzrosła do 500 milionów (to jest 2 milionów „tweetów” wysyłanych w czasie poniżej 6 minut). Jeśli traktować wiadomość tekstową ograniczoną do 140 znaków jako zawierającą jakiekolwiek myśli, możemy powiedzieć, że obecna wolność wypowiadania się jest na swój sposób zalewająca i zniewalająca. Na ile wolność daje możliwość komunikowania się, a na ile daje tylko możliwość pozbywania się niechcianych treści – to inna sprawa.

 

Julian Assange [1] w dyskusji ze Slavojem Žižkiem i Amy Goodman powiedział:

 

Prawa wszystkich osób do komunikowania się ze sobą są dla mnie podstawowym składnikiem cywilizowanego świata. Prawo do komunikowania się ze sobą nawzajem, a nie samo prawo do mówienia, nie prawo do wypowiedzenia się. Co z tego, że masz prawo do mówienia czy wypowiadania się, jeśli jesteś na Księżycu i nie ma tam nikogo? To nic nie daje. Raczej widzę to tak, że czyjeś prawo do mówienia pochodzi z naszego prawa, aby wiedzieć. (podkreślenia moje – B.P.) I my razem, to jest ktoś, kto ma prawo do tego, żeby mówić, i ktoś, kto ma prawo do tego, żeby wiedzieć, tworzymy prawo do komunikowania się. I to jest podstawowa struktura, którą cenimy w cywilizowanym świecie.

 

Żyjemy w XXI wieku, w konkretnym miejscu, w Polsce, w Unii Europejskiej, gdzie swoboda wypowiadania się i bycie zachęcanym do korzystania z niej wydają się tak oczywiste, jak podstawowa zasada psychoanalizy, zgodnie z którą pacjent jest zachęcany do mówienia wszystkiego, co przychodzi mu do głowy. Mamy zatem, trzymając się słów Assange’a, „prawo do mówienia” i „prawo do tego, żeby wiedzieć”. Chcę jednak zastanowić się nad tym, jak prawo do tego, aby coś mówić, aby coś wyrażać, łączy się z prawem, aby to wiedzieć. Jaki jest klimat tej komunikacji? Możemy zastanowić się nad napięciem, które powstaje pomiędzy osobą mającą prawo do swobodnego wyrażania się i osobą z konieczności znoszącą to, co wyrażane. Istnieje bardzo duża różnica pomiędzy tym, który może mówić, a tym, który ma słuchać.

 

Napięcie, jakie budzi wolność

W psychoanalizie uznajemy istnienie nieświadomości. Uznajemy, że w człowieku jest coś, co nie pozwala na to, by być zapomniane, i co zawsze pcha się ku świadomości. Przepycha i jawi się w tych kilku instancjach, takich jak sny, objawy, pomyłki-przejęzyczenia czy poczucie humoru. Nas, psychoanalityków, z klinicznego punktu widzenia interesuje to, co nie daje pacjentowi spokoju – niczym swędzenie stopy i przymus drapania się: rozmaite „niechciane treści”, zachowania, których nie można zaprzestać, relacje, których nie można zmienić lub których nie można utrzymać albo wytrzymać. Słowem, wszystko to, co się przejawia i daje pewnego rodzaju dyskomfort. Dlatego cel analizy jawi się jako taki, żeby wreszcie można było to zostawić i iść dalej. Żeby już nie swędziało. Żeby już nie niepokoiło, już nie zniewalało.

 

Nieświadome zatem budzi pewne specyficzne napięcie, podobne do tego, które czujemy po obejrzeniu jakiegoś ważnego filmu, przedstawienia teatralnego, przeczytaniu książki czy usłyszeniu jakiegoś fragmentu muzyki, który, chcąc nie chcąc, nucimy ciągle w głowie. Mówimy, że „coś w tym jest”. Coś. Cóż to jest? Coś, co drażni i upomina się o swoje. O swoją uwagę. Jako psychoanalitycy nie robimy wiele więcej, niż zwracanie uwagi pacjenta na to, od czego uwagę odciągnął.

 

Jeśli mówię już o napięciu, które jest w potencjalnym pacjencie, muszę powiedzieć trochę o samej technice psychoanalitycznej i o jej podstawowych założeniach, wśród których najważniejszy jest swoboda wypowiadania się pacjenta. Zygmunt Freud zaczynał od hipnotyzowania swoich pacjentów i jego przejście od hipnozy do psychoanalizy wiązało się z zarzuceniem techniki hipnozy na rzecz techniki wolnych skojarzeń. Pacjent psychoanalityczny nie tyle podlega, jak kiedyś, sugestii hipnotyzera, ile jest otoczony ciekawością swobodnie słuchającego go psychoanalityka. Reguła podstawowa psychoanalizy mówi zatem, że „pacjent jest proszony o mówienie tego, co myśli i czuje, nie wybierając ani nie pomijając niczego, co przychodzi mu do głowy, nawet jeśli wydaje mu się to nieprzyjemne, śmieszne, nudne lub niezwiązane z tematem”. Psychoanalityk z kolei słucha pacjenta z tak zwaną swobodnie pływającą uwagą. Zatem pacjent ma swobodę i możliwość wyrażania się, a psychoanalityk ma zobowiązanie i możliwość swobodnego słuchania go.

 

Ten stan możliwości mówienia swobodnych skojarzeń i słuchania ze swobodnie pływającą uwagą jest bardzo istotny. Pomiędzy tymi dwiema osobami i ich tendencjami oraz możliwościami wytwarza się swoista atmosfera psychoanalityczna. Jedyna w swoim rodzaju, niespotykana na taką skalę w innych podejściach terapeutycznych. Jednak atmosfera psychoanalityczna może być spożytkowana dobrze lub może być zatracona. Ktoś może się wyrażać, żeby się skontaktować, lub może coś po prostu wylewać z siebie. To jak idea Wilfreda Biona o „myślach szukających kogoś, kto mógłby je pomyśleć”, lub po prostu usuwaniu treści, które są niechciane. Myśli pierwotne, prekoncepcje, jakby szukają umysłu, który mógłby je pomieścić, a treści niechciane powodują czyjeś działanie raczej niż myślenie. W słowniku psychoanalizy Jeana Laplanche’a i Jeana-Bernarda Pontalisa [4] mamy informację, że podstawowa reguła nie ma powodować swobodnego wypływu procesu pierwotnego w jego czystej formie… Swobodny wypływ procesu pierwotnego to ta część „tweetów”, które nie mają znaczenia, tylko budzą reakcję, najczęściej niechęć. To jakby powiedzieć, że wszystko, co ktoś powie czy wyda z siebie, jest na wagę złota. Sam fakt, że ktoś mówi, jest cudowny. Tak jednak (i na szczęście) nie jest. Niektórzy wypowiadają nonsens, bo szukają sensu, a inni po prostu mówią nonsens.

 

Podobnie jest w sztuce, która jest wyrażona w danym środowisku, mogącym pomieścić to, co jest poprzez tę sztukę wyrażone. Można coś wyrazić i zwróci to czyjąś uwagę lub zostanie utracone. Albo zwróci uwagę, ale będzie na tyle nieznośne, że sprowokuje czyjeś działanie. To, co miało znaczyć coś wzbogacającego i otwierającego, de facto zniewala niektóre osoby. Nie mogą one znieść tego, co wyrażone przez kogoś innego, i muszą coś z tym zrobić. Miejmy zatem na uwadze stan możliwości wyrażania swoich wolnych skojarzeń i stan możliwości swobodnego słuchania w celu nadania nowych znaczeń. Są one w sumie czymś łączącym osoby porozumiewające się w miarę swobodnie w ramach kultury swobody wypowiedzi myśli i swobody dowiadywania się. W zależności od tego, w jakiej kulturze ktoś się wyraża, może on oczekiwać, że treści psychiczne są traktowane jako to, co ma znaczenie psychiczne, lub jako to, co prowokuje działanie. Dam przykład, jak treści wyrażone mogą powodować czyjeś działanie:

 

Pewien młody mężczyzna mieszkający w kraju tak zwanym totalitarnym miał sen. Sen był o tym, że zabija prezydenta (z naszej perspektywy dyktatora) tego kraju. Rankiem, jak co dzień, spotkał się z kolegą, z którym mieli zwyczaj swobodnie rozmawiać. Opowiedział mu swój sen. Kilka dni później człowiek ten został aresztowany i skazany na więzienie z powodu domniemanego planowania zabójstwa głowy państwa. Na rozprawie sądowej prokurator miał posiłkować się pracą naukową, w której autor udowadniał, że sny mówią o prawdziwych, aczkolwiek wypartych pragnieniach śniącego. Była to rozprawa naukowa pod tytułem „O interpretacji marzeń sennych”, autorstwa Zygmunta Freuda, z 1900 roku. Mamy mnóstwo takich przykładów i historii, gdzie swoboda wyrażenia się jest odbierana jako coś zagrażającego.

 

Teraz chcę dać przykład, jak idea wolności i wyrażania jej w przestrzeni publicznej może być użyteczna, używana czy w jakiejś mierze – nadużywana.

 

Tęcza z Placu Zbawiciela

Tęcza ta jest metalową instalacją artystyczną w kształcie łuku, autorstwa Julity Wójcik, gdańskiej performerki i artystki. Metalowa konstrukcja, na której osadzone są plastikowe kwiaty. Miejsce, plac Zbawiciela, ma nazwę od kościoła Zbawiciela, który został zbudowany mniej więcej w 1900 roku. Instalacja Tęcza stanęła na placu w 2011 roku. Jednak budziła wiele emocji, ponieważ kojarzona była z ruchem LGTB i tworzyła kontrast z kościołem. Tęcza wkrótce została spalona, dając pole do dyskusji. Artystka była zdruzgotana. W wyniku decyzji prezydenta miasta Warszawy instalacja została odbudowana. Potem ponownie została spalona, ale tylko do połowy. Połowa zatem była szaro-popielata, zwęglona, a połowa nadal „tęczowa”. Autorka wtedy powiedziała: Sama się zastanawiałam, czy Tęczę reperować, gdy ją zobaczyłam taką w połowie spaloną. Można by pokusić się o stwierdzenie, że tęcza w połowie spalona, to prawdziwy obraz Polski. W połowie tęczowy, w połowie szary. Uznając złożoność barw społecznych, obraz ten był wtedy najbardziej realny. I wydawało się, że przetrwa jako taki.

 

Jednak na kilka dni przed tak zwanym Marszem Wolności z okazji Święta Niepodległości (8 listopada 2013) Tęcza została jeszcze piękniej odnowiona. Ktoś powiedział, że „kwiaty nigdy nie błyszczały, jak wtedy”. Co było dalej, wiemy. Podczas Marszu Wolności Tęcza została doszczętnie spalona.

 

Myślę, że jest to przykład, jak wolność ekspresji może być nadużyta i de facto zniewalać czy „kłuć” w oczy. Po to, żeby poruszyć osoby, którym kolor tęczy kojarzy się jako coś wrogiego dla ich konkretnego, czarno-białego czy szarego świata. Ktoś inny, na przykład „kolorowy”, jest zagrożeniem dla „czarno-białych”. Natomiast z kolei ktoś „czarno-biały” może jawić się jako ograniczający dla kogoś „kolorowego”. Wtedy Marsz Wolności nie może być blisko z Paradą Równości.

 

Rozmycia i kontrasty

Jeśli hipotetycznie wyobrazimy sobie kogoś, kto widzi świat w czarno-białych barwach, możemy powiedzieć, że ktoś taki dostrzega tylko i aż kontrast. Żeby się móc poruszać, żeby móc się komunikować, widzi wszystko konkretnie i jednorodnie. Możemy przypuszczać, że jeśli ktoś taki czuje się zniewolony czy ograniczony i czegoś mu brakuje, to właśnie koloru. W czarno-białym świecie jest zatem olbrzymia potrzeba, żeby było więcej koloru. Jednak jeśli ktoś bardzo przywykł do czarno-białego, pojawienie się koloru może być inwazją.

 

 

W 1991 roku czekałem na Dworcu Centralnym w Warszawie. Mój przyjaciel, obywatel Sri Lanki, powiedział mi: Mam wrażenie, że wszyscy chodzą tak, jakby powoli planowali swoje samobójstwo. Wszyscy są jakoś zniewoleni. Wszyscy są jacyś szarzy, smutni i poplątani.

 

Ostatnio, w zimie 2014 roku, czekając na pociąg na Dworcu Centralnym, przypomniałem sobie słowa mojego przyjaciela. Pomyślałem, że „na oko” bardzo dużo się zmieniło. Jest kolorowo, żeby już nie mówić „tęczowo”. Wszyscy chodzą, czy raczej biegają tak, jakby zaprzeczali, że jest coś definitywnego, jakaś granica, jakiś koniec. Wszystko jest treścią reklamy – kolorowe, swobodne, płynne.

 

 

Możemy zatem też wyobrazić sobie kogoś, kto widzi tylko kolorową płynność i nie dostrzega kontrastu. Wszystko wtedy jest rozmyte. Jeśli ma jakąkolwiek potrzebę, to właśnie taką, żeby był wreszcie jakiś kontrast. Coś jasno ograniczone – czarno na białym. Jeśli jednak już spotyka się z tym kontrastem, może jawić się on jako beton.

 

Żyjemy w kraju „wolnym”, gdzie pamięć o stanie totalitarnym zanika, mamy aż tyle możliwości swobodnego wyrażania się i jesteśmy tak bardzo dotknięci przez swobodnie wyrażających się ludzi. Jesteśmy bombardowani doznaniami zmysłowymi, czy to z egzekucji dokonywanej przez Talibów, czy strzelania snajperów na Majdanie, czy innych sytuacji, w których nasze zmysły dostrzegają coś, na co nie są gotowe.

 

Podsumowanie

Żeby to wszystko przetrawić, śnimy. Ci, co mają talent, wyrażają to w sztuce. Freud [2] powiedział o artystach, że są to osoby, które odwróciły się od realności, której nie mogły znieść, ale znajdują sposób, żeby do niej wrócić, poprzez swój talent i wyrażanie się w sztuce. Dzieła sztuki są zatem takimi snami wprowadzonymi w życie. W gabinetach terapeutycznych natomiast jesteśmy dotykani słowami naszych pacjentów, sposobem, w jaki mówią. Mamy język, którym się porozumiewamy. Adam Phillips [6] pisze:

 

Język jest dla mówcy i słuchacza tym samym, czym marzenie senne na jawie dla śniącego. Nauczenie się mówić, nauczenie się interpretować, nigdy nie jest tym samym, co nauczenie się czegokolwiek. Nauczenie się słuchania tak naprawdę jest nauczeniem się znoszenia tego, co to słuchanie wzbudza w nas. (podkreślenie moje – B.P.) Lepiej byłoby, gdyby Freud powiedział: mówienie i słuchanie jest jak śnienie w języku, jakim władamy. To, co nazywamy interpretacją, jest snem wzbudzonym przez inny sen.

 

Tak więc swobodne rozmawianie i nadawanie znaczenia jest uczeniem się znoszenia tego, co to doświadczenie, na przykład widzenie sztuki czy słuchanie kogoś, wzbudza w nas. Słowa pacjentów, tak jak obrazy czy instalacje artystów, są częściowo przetworzonymi snami, proszącymi się o dalsze śnienie, o dalsze interpretacje. W tym sensie interpretacja jest snem wzbudzonym przez inny sen. Interpretacja jest tym późniejszym, „pełniejszym” snem wzbudzonym przez ten wcześniejszy, „płytszy” sen. Jeśli interpretacja jest adekwatna, będzie pomocna w przetrawieniu tego, co dla mówcy było dotychczas niestrawne. Będzie pomocnym snem, a nie „jakimś tam” koszmarem.

 

Reasumując, chciałem tutaj poddać pod dyskusję, jak sama możliwość wyrażania się swobodnie może być zniewalająca. Tym, co według mnie może być pomocne, żeby nie dać się zwieść, „nie nakręcić się”, nie ekscytować, tylko się odnaleźć, jest zwyczajna, nienachalna ciekawość czy raczej stan zaciekawienia, podobny do zaciekawienia dziecka, które chce poznać świat i go zrozumieć.

 

 

Bibliografia:

 

1. Assange, J. http://www.democracynow.org/blog/2011/7/5/watch_full_video_of_wikileaks_julian_assange_philosopher_slavoj_iek_with_amy_goodman

2. Freud, S. (1911). Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychicznego. W: Psychologia nieświadomości, s. 12. Warszawa: KR, 2007.

3. Harvey, D. in TED, http://www.ted.com/talks/del_harvey_the_strangeness_of_scale_at_twitter

4. Laplanche, J.; Pontalis, J.-B. (1967). Słownik psychoanalizy, s. 281, przeł. E. Modzelewska, E. Wojciechowska. Warszawa: WSiP, 1996.

5. Kowalska, A. Naprawiają spaloną tęczę. ‚Nie przenoście do Krakowa’ cjg.gazeta.pl, 2.12.2012; http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,12951011,Naprawiaja_spalona_tecze___Nie_przenoscie_do_Krakowa_.html

6. Phillips, A. One Way and Another: New and Selected Essays, s. 291. Penguin, 2013.

7. Wikipedia; https://pl.wikipedia.org/wiki/Tęcza_na_placu_Zbawiciela_w_Warszawie